Autorem tekstu jest Marcin M. Drews. Współtwórca pierwszej polskiej gry przygodowej na PC “Tajemnica statuetki”. Od 1990 roku nieprzerwanie w branży d...
Autorem tekstu jest Marcin M. Drews. Współtwórca pierwszej polskiej gry przygodowej na PC “Tajemnica statuetki”. Od 1990 roku nieprzerwanie w branży dziennikarskiej, obecnie menedżer ds. komunikacji społecznej i scenarzysta w Can’t Stop Games oraz aktywny działacz klastra Creativro.
Reklama «działanie mające na celu zachęcenie potencjalnych klientów do
zakupu konkretnych towarów lub do skorzystania z określonych usług» Słownik Języka Polskiego PWN
Tęsknię do czasów, gdy wszystko było proste, a reklama miała jedną definicję i nikomu nie nastręczało problemów określenie, co nią jest, a co nie. Niestety, dobre czasy to coś takiego, co nigdy nie wraca. Ale ad rem. Do minionej soboty z ramienia klastra Creativro prowadziłem akcję charytatywną. Siedem firm z branży gier komputerowych postanowiło wesprzeć finansowo i organizacyjnie tzw. Złombol. To spektakularny rajd starymi samochodami przez Europę. Impreza ma charakter dobroczynny. Celem jest zebranie jak największej sumy na zakup dóbr dla dzieci z domów dziecka. W czasie ubiegłorocznej edycji udało się zebrać przeszło 230 tysięcy złotych. Może to kropla w morzu potrzeb, jednak za tę sumę kupiono sprzęt komputerowy, odbiorniki TV, pościele, rowery i akcesoria rowerowe, zabawki, artykuły plastyczne i wiele innych rzeczy.
Jako klaster firm wrocławskich przekazaliśmy okrągłą sumkę i udzieliliśmy wsparcia jednej z przeszło dziesięciu wrocławskich ekip, przy okazji współorganizując pokaz startujących aut. Ponieważ w tym roku w całym kraju zgłosiło się przeszło 200 grup, zaapelowaliśmy przy tym poprzez media o wsparcie akcji. Zasada była prosta – 100 procent wpłat idzie na potrzeby dzieci, a całość realizowana jest zgodnie z literą prawa poprzez legalną fundację. Żadnych przekrętów, ręczę.
Moje poręczenie i zacny cel to jednak za mało. Apel odbił się jak kauczukowa piłeczka od betonowej ściany. Akcja dobroczynna? Błagam, kogóż to może zainteresować? Może chociaż gracie disco polo? Puścilibyśmy wywiad, jak ostatnio z Niecikiem. Chwileczkę, jakieś dzieci? Może przynajmniej upuściliście jedno? Nie? Szkoda, bo wtedy mielibyście ze trzy okładki w tabloidach, a może i w poczytnych miesięcznikach opiniotwórczych.
W czym problem? W tak zwanej kryptoreklamie, która postrzegana jest dziś jak Keyser Söze polskiego marketingu. Przykład? Proszę bardzo. Dzwonię do kolegi, który jest szefem reportażu w pewnym ogólnopolskim dzienniku mocno funkcjonującym również w sieci. Rozmowa jest krótka – „my tu w firmie mamy zasady i nie piszemy nigdy o jakiejkolwiek działalności firm, bo to kryptoreklama”. I mówi mi to facet z gazety, która co dzień pisze o Orlenie i KGHM, a spółki te, choć są własnością skarbu państwa, prowadzą iście komercyjną działalność, na której bogacą się osoby i podmioty prywatne.
Nie dałem jednak za wygraną i skontaktowałem się z pewnym bardzo znanym portalem. Tu w ogóle nie doczekałem się jakiegokolwiek responsu, ale porozmawiałem prywatnie z pracującym tam kolegą. Ten udał się do szefowej jednego z działów, by, jak to sam określił, wyprosić publikację. W odpowiedzi padły słowa (cytat ze służbowego maila): „Oki, może nikt nas nie zamorduje”. W konsekwencji materiał został po cichu opublikowany i do dziś nie spotkał się z zainteresowaniem czytelników.
O co w tym wszystkim chodzi? To proste. Mamy do czynienia z wojną na rynku reklamy. Mediów ci u nas dostatek, a przy tym te elektroniczne odbierają pieniądz papierowym. Ot, prawo dżungli. Wszyscy więc walczą niczym psy o kość z pańskiego stołu. Doprowadza to do różnej maści patologii. Jedną z nich jest szlaban na akcje dobroczynne, bo jeśli zaangażowała się w nie jakaś firma, to niech kupi reklamę albo sp..., pardon, odejdzie w pokoju. A przy tym jeśli postanowisz wesprzeć dzieci, to znaczy, że masz ukrytą agendę i bezczelnie chcesz wykorzystać dobroduszne media (i dzieci pewnie też), by zareklamować swoje szatańskie produkty i usługi.
Oczywiście, są wyjątki. Daleko nie będę szukał. Grzesiek Marczak, który okazuje szczerą gościnność, użyczając mi łamów swego bloga, zawsze chętny był do pomocy. I właśnie dlatego piszę dziś o tym tutaj, a nie w wielkim portalu, który przekonany o swoim prestiżu, uraczył nas ostatnio szalenie ważną wiadomością z Wrocławia, mówiącą o tym, że motorniczy w tramwajach będą nosić „kalesony z meszkiem od wewnętrznej strony” (tak, to autentyczny cytat!).
Jakaś konkluzja? Nie potrzeba, wszystko jasne. Pokuszę się jedynie o podsumowanie w formie wizualnej – załączam zdjęcie z piątkowego pokazu biorących udział w akcji samochodów. Z premedytacją usunąłem w Photoshopie szyld wspomnianej tu przeze mnie gazety. Dlaczego? Gdybym go zostawił, byłaby to kryptoreklama...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu