“Sun Machine”, “Z rozmyślań przy śniadaniu”,“Miłość w czasach popkultury”. To nazwy albumów zespołu Myslovitz wydanych pod koniec lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku (tak, wiem, brzmi to fatalnie dla trzydziestolatków). Co je łączy? Artur Rojek, beztroskie lata młodości i fakt, że… były to jedyne fizyczne płyty z muzyką jakie kupiłem w życiu.
Autorem publikacji jest Alan Pavletta
Muzyka
Nie jestem melomanem. Nie kolekcjonuję utworów i albumów. Nie czuję takiej potrzeby. Słucham tego, na co w danej chwili mam ochotę. Rzadko radia. Przeważnie podcastów w samochodzie w czasie przemieszczania się z punktu A do B. Nim pojawiły się muzyczne serwisy streamingowe, a może bardziej zanim ja je odkryłem, kupowałem sporadycznie pojedyncze utwory w iTunes. Chciałem móc mieć je na telefonie bez konieczności ściągania z sieci, sam proces zakupu był banalnie prosty i szybki oraz dawał mi poczucie bycia fair wobec artysty. Posiadając kiedyś komputer z napędem CD “wypaliłem” płytę z muzyką do samochodu. Po przesłuchaniu jej kilkanaście razy zdałem sobie sprawę jakie jest to archaiczne i niepraktyczne. Z jednej strony: smartfon, chmura, media społecznościowe. Z drugiej: kawałek plastiku, który tylko przeszkadza i nie ma w zasadzie nic do zaoferowania poza nudnym odtwarzaniem w kółko tych samych kawałków. Od tamtej chwili nie wyobrażam sobie życia bez serwisów i usług dystrybucji cyfrowych treści.
W streamingu muzyki najbardziej cenię sobie swobodę i wolność. Mogę słuchać tego na co w danym momencie mam ochotę, w zależności od pory dnia czy nastroju. Odkrywam nowe, nieznane wcześniej utwory, których prawdopodobnie nigdy bym nie poznał gdyby nie algorytmy. W łatwy sposób mogę podzielić się ze znajomymi kawałkiem, który wpadł mi w ucho i wymienić spostrzeżenia w komunikatorze. Jednym słowem: magia, postęp, technologia. Oczywiście nie ma nic za darmo. Serwisy takie jak Spotify czy Apple Music muszą zarabiać. Na siebie i na twórców, którzy z pewnym sceptycyzmem patrzą nadal taką formę sprzedaży swoich dzieł. Wielu udostępnia swoje najnowsze hity dopiero jakiś czas po “klasycznej” premierze chcąc maksymalizować zyski. Uważam, że to się niedługo zmieni, choćby ze względu na eliminowanie piractwa. W walce z nim pomagają także stosunkowo niskie ceny abonamentów. Za równowartość jednego fizycznego albumu kupionego w sklepie mamy dostęp do milionów utworów a w opcji rodzinnej dodatkowo zapewniamy rozrywkę wszystkim domownikom.
Film
Branża muzyczna to nie jedyny przykład na rewolucję technologiczną, która zmienia przyzwyczajenia w sposobie konsumpcji treści (i płacenia za nie). To samo dzieje się w przemyśle filmowym i to na jeszcze większą skalę. Bo mimo, że ja osobiście, nie kupuję płyt CD z muzyką to wiem, że nadal są osoby, które sobie cenią obcowanie z fizycznym nośnikiem. A czy ktoś w Waszym otoczeniu kupuje filmy na płytach DVD? Ja nie znam nikogo. Film na takim nośniku jest nieporównywalnie droższy (szczególnie nowe formaty Ultra Blu-ray 4K) niż płyta kompaktowa. Potrzebny jest również odtwarzacz, który kosztuje nie mało. No i ile razy można oglądać to samo?
Dziś cyfrowe treści możemy kupować “na żądanie” w wielu miejscach: serwisach www, na platformach satelitarnych, w sieciach kablowych za nieporównywalnie mniejsze pieniądze. Jednak to streaming i dostęp do pełnej biblioteki danego usługodawcy jest najbliższy moim potrzebom. W ramach stałej miesięcznej opłaty uzyskujemy dostęp do hitów pełnometrażowych, wciągających seriali na najwyższym poziomie (kto nie słyszał o “House of Cards” czy “Breaking Bad”) zostawiających daleko w tyle rodzime produkcje misyjne, tj. “Klan” czy “M jak miłość”. Bezsprzecznym atutem jest możliwość oglądania treści na wielu urządzeniach co jest ogromną wartością dodaną podczas podróży pociągiem czy autobusem.
Chmury
Lansowany model biznesowy oparty na miesięcznych opłatach “za korzystanie” zamiast “płacę i mam” obserwujemy także w przypadku oprogramowania. Osobiście płacę Adobe za dostęp do pakietu Creative Cloud, niezbędnego w mojej pracy lektora i producenta dźwięku. I mimo, że po latach nadpłaciłem znacznie więcej niż gdybym kupił wersję pudełkową produktów (obecnie już nawet nie ma takiej opcji) to nie żałuję. Po pierwsze nie stać mnie było na wyłożenia takiej gotówki na starcie firmy. Po drugie: mam stały dostęp do najnowszych wersji i aktualizacji. I znowu: chmura - synchronizacja między urządzeniami - niezastąpione. I w tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o powszechnych już usługach przechowywania danych, tj. Dropbox, iCloud czy Dysk Google. Wszystkie te serwisy łączy jedno: pomogły nam zapomnieć o fizycznych nośnikach przechowywania i udostępniania danych. Nie pamiętam gdzie i czy w ogóle leży mój stary pendrive. Z czystej wygody nie wpadłbym na to, żeby go używać, dodatkowo narażając swój komputer na złapanie jakiegoś wirusa podpinając go do obcego komputera. Jedyny fizyczny dysk mam w swoim komputerze i dodatkowy do robienia cyklicznych kopii zapasowych.
Rozumiem frustrację wielu osób, że dziś za wszystko trzeba płacić. Jest w tym sporo racji. Wszystkie miesięczne opłaty za serwisy to nie małe pieniądze w domowym budżecie (pomijając te konieczne - firmowe). iCloud, Dysk Google, Office 365, Adobe CC, Apple Music, Netflix. Czy dla wielu z Was inne konfiguracje: One Drive, Dropbox, Spotify, ShowMax - stały się stałym, nieodłącznym elementem cyfrowego życia. Czy trzeba w takim razie za to wszystko płacić? Oczywiście, że nie. Ale czy warto? To już jest kwestia osobistego podejścia każdego z nas. Na ile jesteśmy w stanie zrezygnować z własnej wygody na rzecz oszczędności i… prywatności.
Dla mnie nie ma odwrotu. Postępu technologicznego nie można zatrzymać. Ja przynajmniej nie mam zamiaru z nim walczyć. Natomiast rozumiem wszystkich, którzy lubią kolekcjonować i obcować z fizycznym nośnikiem muzyki czy filmu. Pułapka polega na tym, że można zostać z formatem, z który za kilka, kilkanaście lat nie będzie wiadomo co zrobić. Ja muszę poszukać kogoś kto zgra moją kasetę VHS z Pierwszej Komunii, którą znalazłem jakiś czas temu podczas porządków w domu. Nie uważam jednak płyt za coś pozbawionego sensu. Fizyczne nośniki, szczególnie modne ostatnio winyle, mają coś, czego nie ma zbiór bitów w pamięci smartfona. A chwila relaksu w wygodnym fotelu, ze szklanką czegoś mocniejszego i delektowanie się brzmieniem wydobywającym się z gramofonu musi być doznaniem trudnym do zastąpienia.
A Wy co sądzicie o współczesnym sposobie konsumpcji treści? Podzielcie się proszę w komentarzach swoimi przemyśleniami.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu