Netflix

5 rzeczy, które położyły ostatni sezon House of Cards (bez spoilerów)

Bartosz Filip Malinowski
5 rzeczy, które położyły ostatni sezon House of Cards (bez spoilerów)
21

Obejrzałem ostatni sezon House of Cards, abyście Wy nie musieli tego robić. Szczerze. Podchodziłem do zakończenia mojej ulubionej netfliksowej serii z otwartą głową i nadzieją w sercu. A dostaję 8 godzin historii, która chyba wyszła spod ręki Ilony Łepkowskiej.

Zacznę może od tego, co się udało.

Jak zawsze na najwyższym poziomie stoją walory produkcji, aktorstwo i muzyka. Udało się także coś, co wiele osób postrzegało jako gwóźdź do trumny serii.

Swoją drogą, zachęcam Cię zacząć od wersji “mówionej” mojej opinii - także bez spoilerów. Oczywiście, jeśli udźwigniesz mój humor:

Co się stało z Frankiem U.?

Jako, że Kevin Spacey okazał się znienacka seksualnym drapieżnikiem alfa, twórcy mieli trzy możliwości:

  1. “na Ridleya Scotta”, czyli wycięcie i zastąpienie Spaceya innym aktorem - nierealne;
  2. delikatna aluzja do odejścia aktora i protagonisty, a potem nie odwracanie się za siebie. To byłby policzek dla osób będących z serią od początku i raczej spin-off serii niż zakończenie historii;
  3. mówienie do widza otwartym tekstem, czyli przedstawienie losu Francisa Underwooda, ale zarazem nie wycinanie jego osoby (widma?) z dalszej historii.

Wybrano opcję trzecią i to był właściwy ruch. Cały pierwszy odcinek to dosłowne i metaforyczne (także na poziomie meta) pożegnanie z Frankiem. Nie jest słodkie, nie ma rozczulać. To mocne “F.U.” (see what I did there?) w stronę egocentrycznego manipulanta, jakim był protagonista serii, jak i odgrywający go Kevin Spacey. Rzeczowe, przemyślane podejście, choć wzdryganie się przed wykorzystaniem choćby próbek głosu aktora w dalszej części sezonu jest nieco przesadzone.

Na plus zaliczam także piekielnie udany odcinek czwarty (bodajże Rozdział 69), w którym jedność czasu i miejsca akcji zderza ze sobą kluczowe postaci, buduje napięcie i intrygę. Robi to, czego nie udaje się zrobić przez resztę sezonu, który cierpi na chroniczne...

1. Namnożenie wątków i postaci

Jeżeli twórcy zdecydowali się skrócić sezon do 8 odcinków z regularnych 13, powinni być konsekwentni, tzn. nie wprowadzać niepotrzebnie zbyt wielu nowych postaci, wątków pobocznych i pomniejszych intryg. Skupić się na tym, co najważniejsze, aby zamknąć historię w satysfakcjonujący sposób.

Niestety, nie mogli się powstrzymać. Postanowili w 8 godzin opowiedzieć to, do czego normalnie potrzebowaliby 13 albo i 26. Pojawia się rodzeństwo Shepherdów reprezentujących amerykańską oligarchię (Raymond Tusk do kwadratu i bez charyzmy) oraz wschodząca gwiazda partii Demokratów Brett Cole. Żadne z nich nie przekonuje i nie odgrywa wyraźnej roli - spokojnie można było z nich zrezygnować ii domknąć historię w ten sam sposób.

2. Stale zmieniające się motywacje i cele bohaterów

To wynika z poprzedniego punktu. Claire Underwood i Doug Stamper to dobrze napisane postaci. Szkoda, że przez cały sezon nie wiemy, o co konkretnie im chodzi, bo ani nie zdradzają widzowi swoich planów, ani nie wydają się być w swoim postępowaniu konsekwentni. Wspomniane nowe postaci wypadają pod tym względem jeszcze gorzej.

3. Brak motywu przewodniego

Każdy sezon House of Cards miał jakiś “refren”. Coś, co łączyło odcinki i rymowało się z amerykańską lub światową polityką w realu. Raz było to big data, dark net i wykorzystanie technologii cyfrowej do manipulowania wyborcami. W innym przypadku: ukazanie wewnętrznych machinacji i dyscypliny w partii albo sprawa konfliktu syryjskiego i zakusów imperialnych współczesnej Rosji.

Ten sezon miał kilka ciekawych możliwości:

  • bardziej feministyczną perspektywę polityki i kobiety u władzy;
  • intrygę wokół tajemniczej śmierci Franka Underwooda;
  • wyswobodzenie republiki z rąk oligarchów i korporacji.

Żaden z tych tematów nie został podjęty na poważnie, każdy jest obecny w sezonie w takim stopniu, jak dżem na szpitalnej kromce chleba.

4. Idiotyczne zwroty akcji

Co robi scenarzysta, kiedy nie przemyślał zakończenia i musi wyczarować w 8 godzin sensowne rozwiązanie fabuły? Sięga po króliki z kapelusza. Nowa postać, który zmienia cały układ zdarzeń. Może jakiś kosmiczny zbieg okoliczności. Może skrzętnie skrywany sekret jednego z bohaterów.

Tego w nowym sezonie jest za dużo i niestety, większość tych zabiegów wywołuje uśmiech politowania.

5. Zakończenie niegodne serii

Wciąż bez spoilerów. Ostatnie 10 minut jest niegodne serialu, a godne tytułu. Wszystko rozpada się jak domek z kart. Niestety, nie tak, jak powinno. Mogłoby mieć większy ciężar emocjonalny, gdyby skoncentrować się na najważniejszych postaciach (punkt 1) i gdyby ich motywacje były przejrzyste (punkt 2). Niestety, jesteśmy świadkami czegoś, co nie stanowi logicznego zwieńczenia podjętych wątków i pozostawia widza z niesmakiem. Szczególnie, jeżeli zainwestował w ten serial ponad 60 godzin swojego czasu.

---

Podsumuję najprościej jak potrafię.

Nie jesteś fanem House of Cards, poprzedni sezon Cię zmęczył lub odpadłeś jeszcze wcześniej? Ten omijaj szerokim łukiem.

Jesteś fanem? Obejrzyj i płacz.

Jesteś pisarzem, scenarzystą, opowiadasz historie? Obejrzyj koniecznie! To zestaw ważnych lekcji, jakich podręcznikowych błędów nie popełniać. Szczególnie, kiedy jest się na ostatniej prostej.

---

Bartosz Filip Malinowski

Jestem strategiem, analitykiem, konsultantem i kreatywnym. Założyłem agencję doradczą WeTheCrowd, gdzie doradzam markom z sektorów kreatywnych. Staram się także zachęcać projektantów i twórców do myślenia niekonwencjonalnego na vlogu Bez/Schematu. Jeśli chcesz ze mną współpracować, napisz: bfm@wethecrowd.pl

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu