Kilka dni temu przy okazji przypadkowej rozmowy uświadomiłem sobie, że minęło już prawie 14 lat odkąd rozpocząłem pierwsze studia. Zdaje sobie sprawę, że na wielu z was nie robi to pewnie wielkiego wrażenia, ale myślę, że właśnie gdzieś w połowie pierwszej dekady XXI wieku na dobre rozpoczęła się elektroniczna rewolucja.
10 lat temu musiałem męczyć się z netbookiem, dzisiaj mam znacznie większy wybór
To właśnie w tamtym czasie coraz większą popularnością zaczęły cieszyć się notebooki, a komputery i internet stały się podstawowym źródłem wiedzy. Studenci siłą rzeczy również wzięli udział w tych zmianach bo jeśli chodzi o ułatwianie sobie życia, nie ma chyba bardziej pomysłowej grupy społecznej.
Niestety komputery przenośne w tamtym czasie nie oferowały takich możliwości jak te obecne. Być może trudno wam w to uwierzyć, ale technologia baterii litowo-jonowych nie była nawet w połowie tak rozwinięta jak dzisiaj, a procesory potrzebowały znacznie więcej energii niż obecne modele produkowane w litografii 14 nm. Z tego względu standardowy notebook pozwalał na góra 3 godziny pracy, a i to pod warunkiem, że nie korzystaliście z niego zbyt intensywnie. Zabieranie notebooka na zajęcia czy wykłady często mijało się z celem, bo liczba i umiejscowienie gniazdek zasilania było bardzo ograniczone. Nie muszę chyba też wspominać, że notebooki w tamtym czasie były znacznie większe niż obecnie i rzadko kiedy można było spotkać model, który ważył mniej niż 2,5 kg. Generalnie początki elektronicznej rewolucji nie były łatwe.
Netbooki przychodzą z odsieczą i zawodzą
Patrząc z perspektywy czasu można łatwo wyciągnąć wniosek, że już wtedy konsumentów ciągnęło do mobilności. Telefony komórkowe nie miały jeszcze dotykowych ekranów znanych z dzisiejszych smartfonów, ale zaczynały coraz powszechniej pojawiać się np. aparaty. Trzeba było czekać do premiery pierwszego iPhone’a, aby producenci zauważyli potencjał tej technologii.
Z komputerami było trochę podobnie. Chcieliśmy je zabierać ze sobą w podróż, a w pociągach czy autobusach nie było gniazdek na zawołanie. Kto mógł to wybierał notebooka z odpowiednio dużą baterią, ale to było po pierwsze drogie rozwiązanie, a po drugie taka bateria też musi swoje ważyć.
Wtedy odpowiedzią na potrzeby rynku były netbooki. Urządzenia, o których wielu producentów wolałoby pewnie zapomnieć. Nie zrozumcie mnie źle, sam miałem netbooka, był to całkiem niezły model z wbudowanym modemem HSPA oraz baterią pozwalającą na spokojne 6-7 godzin pracy. Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku był to całkiem przyzwoity sprzęt, dający dostęp do sieci niemal z każdego miejsca w kraju, ale byłby jeszcze lepszy gdyby nie jego daremna wydajność.
Intel skupił się na oszczędzaniu energii i stworzył dla procesorów Atom całkiem nową architekturę. Niestety zapomniał chyba, że nawet do przeglądania internetu, szczególnie w czasach stron wykorzystujących technologię flash, wydajność procesora jest istotna. Nie wspominam już nawet o sytuacji odtwarzania wideo na takich serwisach jak YouTube. Niestety o ile netbooki spisywały się całkiem nieźle jako przenośne maszyny do pisania, o tyle ciężko było na nich zrobić coś więcej. Trzeba było wykazać się samozaparciem jak moja znajoma, która na netbooku z ekranem o przekątnej 10 cali napisała całą pracę licencjacką. To był jednak tylko wyjątek potwierdzający regułę.
Rok 2010, coś zaczyna się zmieniać
Tak oto powoli dotarliśmy do drugiej dekady XXI wieku, kiedy to na rynku wreszcie zaczęły pojawiać się komputery, które można było uznać za przenośne w pełnym tego słowa znaczeniu. Jednym z takich modeli, który do dzisiaj bardzo dobrze wspominam był ASUS z serii UL (dokładnie UL80AG). Był to jeden z pierwszych notebooków wykorzystujących nowe, mobilne procesory oparte na architekturze Intel Core. ASUS zaprezentował w tamtym czasie kilka modeli tego typu o różnych rozmiarach. UL80AG posiadał matrycę o przekątnej 14 cali, pojemną baterię, która mogła wystarczyć nawet na 8 godzin pracy i całkiem niezły procesor, który zostawiał Atoma daleko w tyle. Jednocześnie nadal było to urządzenie, które nie kosztowało fortuny, a do tego było bardzo solidnie wykonane. Mój egzemplarz cały czas działa i nadal jest używany przez moich rodziców. Wystarczyło zmienić dysk HDD na SSD aby dostał nowe życie.
Z perspektywy czasu stwierdzam, że było to jedno z lepszych urządzeń elektronicznych jakie miałem w posiadaniu. Był to też początek nowego nurtu komputerów, które do dzisiaj cieszą się ogromną popularnością. Obecnie spadkobiercą tej linii komputerów jest seria VivoBook, w ramach której ASUS ponownie oferuje całą gamę rozwiązań, dopasowaną możliwościami i ceną do praktycznie każdego portfela.
ASUS VivoBook z wąskimi ramkami, pojemną baterią i czytnikiem linii papilarnych
Znakiem rozpoznawczym VivoBooków jest górna pokrywa. Nie chodzi tutaj nawet, że dostępna jest w kilku kolorach i wykonana z aluminium. Pierwszym wyróżnikiem jest specjalna konstrukcja zawiasów, która podnosi spodnią część o kilkanaście milimetrów ponad blat biurka/stołu zapewniając w ten sposób wygodniejszy dostęp do klawiatury. Drugim natomiast ramki wokół matrycy, ich szerokość to niespełna 6 mm, a to sprawia, że po otwarciu cała konstrukcja sprawia wrażenie bardzo smukłej. To co jeszcze mi się podoba w VivoBooku to fakt, że kamerę do wideo rozmów umieszczono nad ekranem, a nie pod nim albo co gorsza w przycisku na klawiaturze. Być może to tylko kwestia przyzwyczajenia, ale jednak mam wrażenie, że umieszczenie kamery nad ekranem to najlepsze rozwiązanie.
VivoBook 15 dostępny jest w przynajmniej kilku wariantach, w razie potrzeby możemy zaopatrzyć się w matrycę IPS, czytnik linii papilarnych, podświetlaną klawiaturę i oczywiście odpowiednio mocną konfigurację. W grę wchodzą nawet dedykowane karty graficzne pokroju GeForce’a, a także dodatkowy dysk twardy HDD, który może uzupełnić pod względem pojemności to co oferuje domyślny dysk SSD. To wszystko sprawia, że każdy powinien znaleźć wersję, która będzie mu optymalnie pasowała.
Jednak najważniejszą rzeczą dla przenośnego komputera jest czas pracy na baterii i waga. VivoBook w wersji z ekranem o przekątnej 15,6 cala waży zaledwie 1,7 kg co jest świetnym wynikiem. Jakby tego było mało, standardowa bateria litowo-polimerowa może zostać naładowana od 0 do 60% w czasie 49 minut. Dzięki technologii ASUS Battery Health Charging mamy pewność, że bateria nie zostanie nigdy przeładowana, a co za tym idzie nie napęcznieje i nie będzie grozić wybuchem. Ma to też wpływ na jej żywotność, która powinna być lepsza niż w konkurencyjnych urządzeniach.
15 czy nawet 10 lat temu o takich notebookach mogłem tylko pomarzyć. Dzisiaj sprzęt tego typu dostępny jest w zasadzie dla każdego, podobnie jak to miało miejsce z netbookami. Nie powiem co prawda abym zazdrościł dzisiejszym studentom, bo ten etap jest już jednak za mną, ale ciesze się, że mają dzisiaj znacznie większe możliwości. Miejmy też nadzieję, że przełoży się to na lepszą jakość kształcenia ;-).
Tekst powstał przy współpracy z marką ASUS.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu