Zawartość niektórych patentów powoduje, że człowiek nie wie, czy śmiać się, czy płakać. Pomysł Samsunga na regulowaną przesłonę aparatów jest zabawny, ale problematyczny. A przecież technologia dająca nawet lepsze efekty, jest już na rynku.
Jak już parokotnie pisałem na łamach Antyweb, do tematu patentów które składają firmy technologiczne, trzeba podchodzi bardziej niż ostrożnie, a nawet z.. humorem. Koncerny zabezpieczają ogromną ilość głupich rozwiązań w samoobronie przed trollami patentowymi, a czasem po prostu dlatego, że a nuż coś się kiedyś przyda. Niektóre z patentów są ciekawe z innego powodu, pokazują, że firmy widzą w jakiejś dziedzinie problem, ale nie potrafią go sensownie rozwiązać. Do tej kategorii należy patent Samsunga pokazany na portalu LetsGoDigital, który przesłonę aparatu dla smartfonów chce regulować... zmieniając pozycję obiektywów.
Ruch to zło
Nie mówię tu oczywiście o ruchu właściciela smartfona, ten jest jak najbardziej wskazany, mówię o tym, że w urządzeniach tego typu im mniej ruchomych części, tym lepiej. Smartfony wypadają nam z rąk, uderzamy nimi w różne rzeczy, a każde takie niekontrolowane „dostarczenie” energii kinetycznej możne nam taką część unieruchomić, mówiąc krócej zepsuć. Dodajmy do tego, że przy modułach aparatów dla smartfonów pojawia się też problem związany z miniaturyzacją tych komponentów.
Samsung z próbami stworzenia zmiennej przesłony eksperymentuje nie od dziś, Galaxy S10 Plus i Note 9 miału na głównym aparacie dwustopniową przesłonę regulowaną w klasyczny, znany z aparatów sposób. Prawdopodobnie jednak z powodu komplikacji konstrukcyjnych i produkcyjnych, jakie to rozwiązanie generowało, pomysł szybko porzucono.
Zagmatwana prostota
Patent, który tutaj opisuję, jest z jednej strony prostszy, a z drugiej jeszcze bardziej skomplikowany. Sam mechanizm przesłony jest do bólu uproszczony, są to po prostu dwie dziury dla każdego z obiektywów położone w niewielkiej odległości. Przesuwane są całe, dodatkowo sprzężone ze sobą aparaty, dzięki czemu sam mechanizm wymuszający przesuw jest jeden. Podobnie jak w przypadku poprzedniego rozwiązania, przesłona przymyka się przed, a nie wewnątrz, obiektywu.
Jak możecie zauważyć na schematach, o ile przesłona jest prosta, to mechanizm przesuwu to mnóstwo drobnych części, zajmujące dodatkowo sporo miejsca. Punktów dla potencjalnej awarii jest naprawdę dużo, a dwie pozycje przesłony na obiekty wielkiej zmiany nie wprowadzą, tym bardziej że z poprzedniej próby wynika, że takie soczewki muszą być w pewien sposób kompromisowo zaprojektowane.
Zdjęcia ze wspomnianych Samsungów mających dwie pozycje przesłony które oglądałem nie wyglądały za specjalnie. Zdecydowania lepiej wyglądały na przymkniętym obiektywie, co oznacza, że całej konstrukcji nie zoptymalizowano dobrze dla jej naturalnego „otwartego” stanu. Mogę się tylko domyślać, że nie pozwalał na to właśnie charakter tego dodatku, być może jego umieszczenie przed obiektywem.
Lepsze rozwiązanie? Istnieje...
Osobiście nie bardzo wierzę, żeby komukolwiek w smartfonach udało się stworzyć mechanizm klasycznej przesłony na tyle jakościowo dobry, a konstrukcyjnie niezawodny, żeby było to warte komplikowania sobie życia i generowania dodatkowych kosztów. Nie mniej, szczególnie w przypadku kręcenia filmów, gdzie w większości przepadków wskazane byłoby, aby migawka pracowała z prędkością 2x wyższą od klatkarzu, jakaś forma kontroli ilości światła by się przydała.
Takie przetestowane rozwiązanie w swoim arsenale ma między innymi Sony i szczerze powiedziawszy nie rozumiem, dlaczego nie zaimplementowano go jeszcze do świata smartfonów. Kamery profesjonalne wspomnianej firmy już parę lat temu wprowadziły „Electronic Variable ND Filter”, czyli filtr ND o płynnej regulacji przepuszczanego światła.
ND wymyślone inaczej
Filtry ND to proste i bardzo pożyteczne narzędzia, które blokują część światła, powodując, że możemy bez zmiany pozostałych parametrów pracy kamery nagrywać w miejscach o dużym natężeniu światła. Większość kamer ma wbudowane mechanizmy rotacyjne, z dwoma zestawami filtrów o różnej gęstości (plus pustymi polami). Dzięki rewolwerowemu mechanizmowi mogą być ustawione w różnych konfiguracjach, dając kilka stopni blokowania światła.
Nawet jednak w najbardziej zaawansowanych konstrukcjach tego typu zmiany następują skokowo. O ile w profesjonalnych kamerach da się z tym żyć, w przypadku smartfona potrzebna jest automatyka działania i płynność. Filtry „vari ND” tego typu jak w Sony czy Panavision, działają dzięki warstwie ciekłych kryształów, na którą oddziałuje się polem elektrycznym.
Kryształy odpowiednio potraktowane prądem w uproszczeniu ustawiają swoje molekuły pod różnymi kątem. W połączeniu z filtrami polaryzacyjnymi, można w ten sposób manipulować ilością przepuszczanego światła, zachowując jednocześnie optyczny charakter tej regulacji. Ta cecha ciekłych kryształów jest znana od lat, jest przecież podstawą działania ekranów LCD.
Ktoś, kto zastosuje tę technologię w smartfonach, może być autorem kolejnego jakościowego przełomu, szczególnie w kwestii trybu filmowego. Tam, wycinanie światła tylko przy pomocy migawki powoduje powstanie efektu stroboskopowego (albo „Szeregowca Ryana” jak ktoś woli), który kozystny jest w niewielkiej liczbie ujęć. W większość przypadków powoduje, że taki obraz odbieramy jako sztuczny. Jeśli na jakąś zmianę w technologii aparatów smartfonowych czekam, to właśnie na wprowadzenie wyżej opisanych filtrów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu