Jak każdy gadżeciarz, lubię regularnie kupić sobie jakąś nową zabawkę. Kiedyś regularnie żonglowałem smartfonami i tabletami, a przed laty — gdy korzystałem ze stacjonarnego komputera — także chętnie wymieniałem podzespoły. Obecnie mógłbym sobie pozwolić na nieco więcej w tej materii — problem polega jednak na tym, że wcale nie czuję takiej potrzeby. Mojemu komputerowi mija sześć lat — w świecie technologii to przecież cała wieczność. Mimo tego dopóki działa jak należy — nie będę kombinował. Niech żyje jak najdłużej!
W ostatnich latach rynek PC musiał ustąpić nieco miejsca mniejszym braciom. Dla wielu ludzi smartfony i tablety są narzędziami w pełni wystarczającymi by konsumować treści dostępne w sieci, a także kontaktować się z rodziną i przyjaciółmi. I choć zdarza mi się co nieco na telefonie napisać — nie wyobrażam sobie go jako narzędzia codziennej pracy. Bo sam, no właśnie, na nim konsumuję treści. Komputer wciąż jest moim głównym narzędziem pracy (od gier mam konsole, zaś do Netflixa, YouTube'a i spółki dużo lepiej sprawdza się telewizor) — dlatego też potrzebuję sprzętu na który wiem, ze będę mógł liczyć. I od blisko sześciu lat takim kompanem okazuje jeden niepozorny sprzęt, który można uznać za prawdziwego dinozaura. Ma jeszcze napęd DVD! ;-)
Mowa tu o MacBooku z 2012 — jeszcze sprzed czasów Retiny. Trzynaście cali, 2,5 GHz Intel Core i5 i Intel HD Graphics 4000 1536 MB. Niegdyś HDD 500 gb i 4 GB RAM — ale od blisko pięciu już lat z 256 SSD i 10 GB RAM. Na współczesne standardy — żaden z niego demon szybkości, ale jeszcze ani razu nie narzekałem na to, że coś działa za wolno. Tych kilka-kilkanaście kart w przeglądarce wciąż wypada w porządku, podobnie jak TextWriter który mam zawsze odpalony w tle — nierzadko w duecie z iTunes czy Spotify. Do tego dochodzą komunikatory, służbowy Slack, a także proste narzędzia do zmniejszania zdjęć czy ich podstawowej edycji i... to tyle — na co dzień więcej mi tak naprawdę nie potrzeba. I na tę chwilę, ten dziadeczek naprawdę dobrze sobie z nimi radzi — a nawet bateria bez problemu te 3-3,5h jest w stanie jeszcze z siebie wykrzesać.
Regularnie mam przyjemność testować rozmaite urządzenia nowszej generacji — i są dwa aspekty, których im zazdroszczę: Lekkości i dużo wyższej rozdzielczości ekranu. No, jeżeli mowa o Think Padach, to można dodać jeszcze jeden — klawiatura, bo ta, moim zdaniem, nie ma sobie równych. Prawdopodobnie moim kolejnym komputerem będzie też któryś z portfolio Apple — no i umówmy się, ze tych 256 GB SSD i 16 GB RAM to będzie minimum. Chciałbym, aby też posłużył mi przez długie lata — stąd może skusiłbym się nawet na nieco lepszy niż standardowy procesor. Ale kiedy w sklepie widzę cenę przekraczającą 10 tys. złotych to uznaję, że póki nie muszę — nie wymieniam komputera. Bo na tę chwilę naprawdę bardzo trudno byłoby mi usprawiedliwić ten zakup. Oczywiście jest jeszcze kwestia innych komputerów (nowy X1 Carbon!) albo zakupu za granicą — ale to wciąż trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 8 tys. złotych.
Nie wiem, może stałem się mniej wymagający. Może rynek zwolnił. Albo naprawdę nie potrzebuję nowego komputera, bo jasne — lżejszy model z lepszym ekranem to spory komfort, ale nie jest to artykuł pierwszej potrzeby i jeżeli mam być szczery, to po prostu wolę jeden urlop więcej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu