Seriale

Polityka (prawie) tak absurdalna i głupkowata jak w rzeczywistości. Recenzja 2. sezonu Wyborów Paytona Hobarta

Weronika Makuch
Polityka (prawie) tak absurdalna i głupkowata jak w rzeczywistości. Recenzja 2. sezonu Wyborów Paytona Hobarta
Reklama

Najnowszy sezon serialu Netfliksa – Wybory Paytona Hobarta – przyniósł za sobą to, czego można było się po nim spodziewać. Nadal nie jest to produkcja dla każdego.

Pierwszy sezon Wyborów Paytona Hobarta obiecywał sporo. Od początku było wiadomo, że to serial dziwny i specyficzny, który nie spodoba się każdemu i wielu widzów po prostu zmęczy swoim przerysowaniem. To jedna z tych produkcji, które po prostu można nazwać bardzo charakterystycznymi. To nie zawsze jest jednak coś złego. Taka na przykład Wspaniała Pani Maisel na swoim przerysowaniu zbudowała podwaliny naprawdę dobrego serialu, który niesie za sobą coś oprócz uniesienia brwi. Przy Wyborach czegoś jednak zabrakło. Pierwszy sezon miał swój urok, ponieważ „wielka polityka” dotyczyła wyborów szkolnych. Nowe odcinki zabierają nas w prawdziwy świat, w którym główny bohater kandyduje do senatu stanowego, starając się wygryźć dotychczasową senator, zasiadającą na tym stanowisku od kilkunastu kadencji. Mogło być naprawdę grubo, a jest... tak sobie.

Reklama

Recenzja 2. sezonu serialu Wybory Paytona Hobarta

Mam wrażenie, że twórcy serialu naprawdę chcieli przekazać nam coś więcej swoją produkcją. Widz może przez jakiś czas nawet odnosić wrażenie, że im się to udaje. Sami jednak ostatecznie udowadniają, że tak nie jest. Głównym motorem napędowym kampanii wyborczej Paytona (Ben Platt) jest walka o środowisko. Jego komitet chce zmian, których ten świat potrzebuje przez wzgląd na kryzys klimatyczny. To właśnie staje się główną osią w kwestii politycznych spraw tego, bądź co bądź, politycznego serialu. Niektóre odcinki starają się nam pokazać, jak świat patrzy teraz na kwestie ekologii. Między bohaterami toczą się krótkie boje o swoje racje. Postaci odbijają do siebie piłeczkę, przedstawiając argumenty zwolenników jak i przeciwników wzięcia się wreszcie do roboty. Dyskusja przybiera nawet momentami kuriozalny wydźwięk, co chyba miało nam zobrazować, o jakie bzdury potrafimy się kłócić i jak niewiele z tego wynika. Szkoda tylko, że ostatecznie nikt nie wyciąga z niczego wniosków.

Dużo mniej zabawny, inteligentny i dosadny. 4. sezon „Nie ma jak w rodzinie” – recenzja

W pewnym momencie Payton pytany jest przez wolontariuszkę swojego komitetu, czy tak szczerze zależy mu na klimacie. Jego odpowiedź jest taka sama jak sposób poruszania tej kwestii w odcinkach – nijaka, niedojrzała i bez mocy. Payton ani nie jest okrutnikiem, wykorzystującym modny temat, ani wojownikiem o lepsze jutro. Wojowniczką w końcu jest (znana z pierwszego sezonu) Infinity. Odnoszę wrażenie, że jest nią tylko przez to, że nie pasowało to do żadnej innej postaci, a ktoś przecież musiał. W trakcie serialu o stanowisko walczy również matka Paytona, grana przez Gwyneth Paltrow. Jako uwielbiana polityk, robi co tylko jej się podoba, ostatecznie i tak odnosząc zwycięstwo. Mógłby to być całkiem zgrabny komentarz na ludzi pokroju Donalda Trumpa, ale niestety... jest zbyt komediowy, a za mało skuteczny.

Dziwne House of Cards dla nastolatków. Wybory Paytona Hobarta – recenzja

Drugą osią serialu są relacje międzyludzkie, a właściwie wielkie trójkąty. Nie chcę tu spojlerować, ale po krótkim zastanowieniu możemy dojść do wniosku, że dla wszystkich bohaterów napisano dokładnie ten sam scenariusz i po prostu zmieniono imiona, ponownie nie dokręcając tego na tyle, abyśmy dostali z tego jakąś ciekawą lekcję czy ostry komentarz.  Na całe szczęście wątki obyczajowe ratuje postać Hadassah (Bette Midler), która jest istną petardą i najjaśniejszym punktem tego sezonu.

Szkoda też, że najwięcej do całości wnosi jedyny odcinek oderwany od schematu, który jest przy okazji najkrótszy. Gdyby całość miała w sobie tyle czaru i sprytu co Wyborcy (odc. 5.), to byłoby naprawdę dużo lepiej. Wśród pojawiających się w sieci komentarzy zauważyłam również trochę narzekań na zakończenie. Nie dołączę jednak do malkontentów, ponieważ wydaje mi się ono zadziwiająco trafne. Jak inaczej można byłoby pociągnąć tę farsę prowadzącą donikąd? Żart jest niezły, a to, że przypadkiem serial zakpił trochę sam z siebie – trudno.

2. sezon Wyborów Paytona Hobarta nie daje rady

Czy Wybory Paytona sezon 2. są warte obejrzenia? Odpowiedź jest dość prosta. Jeżeli tylko przypadły wam do gustu pierwsze odcinki, możecie śmiało próbować. Nowe są trochę słabsze, ale nadal mają w sobie to samo „coś”, co działało wtedy. W innym wypadku byłaby to totalna strata czasu. Zakończenie ostatniego docinka sugeruje, że możemy liczyć na co najmniej jeszcze jeden sezon politycznych rozgrywek. Zrobi się jeszcze poważniej, wejdziemy w jeszcze większą politykę. Obawiam się jednak, że twórcy będą woleli zostać przy dziwactwach i przerysowaniu, nadal zamieniając się w kolorową wydmuszkę. A może się pomylę?

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama