Nasi zachodni sąsiedzi w urzędach zaczęli korzystać z Linuxa 10 lat temu ostrząc sobie zęby na oszczędności, które pojawiają się zawsze wtedy, gdy dec...
Władze Monachium porzucają Linuxa. Kto zawiódł? Ludzie
Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...
Nasi zachodni sąsiedzi w urzędach zaczęli korzystać z Linuxa 10 lat temu ostrząc sobie zęby na oszczędności, które pojawiają się zawsze wtedy, gdy decydujemy się na alternatywne, darmowe rozwiązanie. Takie pobudki skłoniły wtedy właśnie Niemców do porzucenia Windows i przygarnięcie Linuxa do komputerów w tamtejszych instytucjach państwowych. I co ciekawe, władze Monachium właśnie od tego się odżegnują. Co poszło nie tak?
Na pierwszy rzut oka Monachijczycy zrobili wszystko bardzo dobrze. Do komputerów zawitał Linux, nie ma opłat za licencje systemu i programów biurowych. System jest nieco bardziej uniwersalny i po odpowiednim jego dopieszczeniu nadaje się do pracy w biurze. LiMux przez 10 lat działał sprawnie, aż w końcu osoby, które go tam sprowadziły same oznajmiły, że pomysł był raczej nietrafiony.
Rzekomym powodem, dla którego zrezygnowano z Linuxa było to, że nie był on w pełni kompatybilny z plikami systemu Windows. To oznaczało mocno utrudnione komunikowanie się z innymi urzędami, które akurat korzystały z popularniejszego systemu od Microsoftu. Zaczęły się schody - należało zatrudnić sztab odpowiednio wyszkolonych osób, które zajmowały się dostarczaniem "kombinowanej" kompatybilności plików między systemami operacyjnymi. Dodatkowo, osoby, które miały korzystać z Linuxa trzeba było także nieco poduczyć, żeby radziły sobie z nieco innymi realiami korzystania z komputera. Wszystko to złożyło się na decyzję tamtejszych władz, iż czas eksperymentów minął i należy przeprosić się z Windows.
Ludzie są najważniejszym problemem
Jak to wygląda w polskich urzędach? Kobieta, na oko koło 50 lat siedzi przy stanowisku komputerowym. Na monitorze od paru lat wisi przyklejona karteczka będąca zamiennikiem instrukcji włączenia komputera, uruchomienia jedynego używanego na nim programu i procedur na samym starcie. Wie, że na ekranie pojawi się taka i taka ikonka, a jak jej nie będzie, to umarł w butach. Praca stanie, przerazi się, zawezwie informatyka, który stwierdzi, że ktoś omyłkowo usunął skrót z pulpitu, a sam program można uruchomić także wywołując go z Menu Start.
Dajcie teraz tej samej pani Linuxa.
Po pierwsze - sama decyzja o porzuceniu Windows okazała się być spalona już na starcie. Brak kompatybilności (bo gdyby konwersja była do końca skuteczna, to pliki by się nigdy nie rozwalały...) powoduje, że do przedsięwzięcia dochodzą koszty. Szkolenie pracowników oraz zatrudnienie sztabu informatyków wyspecjalizowanych w systemach linuksowych też swoje kosztuje. I o ile kwestie techniczne da się rozwiązać, tak ludzkie przyzwyczajenia są czasem nie do przeskoczenia.
Sam miałem kilka podejść do Linuksów z zamiarem wymiany Windows i nigdy się nie udawało. Przyzwyczajenia pokonywałem pięknie - gorzej było z brakami. OpenOffice nie dawał mi tego, co pakiet biurowy Microsoftu. Brakowało mi nawet tych głupich gier. Nie wszystko to, czego potrzebowałem, znalazłem w zadowalającej mnie wersji na Linuksie. Tak oto potrafię skonfigurować ten system, ale nie chcę z niego korzystać, bo albo posiłkuję się półśrodkami, albo muszę godzić się ze stratą.
A Wy jak myślicie? Linux w urzędzie to dobry pomysł?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu