Windows

Windows jest trochę ułomny - właściwie dla dobra konsumentów

Jakub Szczęsny

Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...

87

Siedziałem cicho, choć wiedziałem, że tak będzie. Jak Konrad odpalił petardę w postaci Creators Update dla Windows 10, która jest możliwa do pobrania poza mechanizmem uaktualnień systemu Windows, byłem święcie przekonany, że dla mnie to jeszcze nie pora. Bo Windows jest odrobinę ułomny i coś może się zwyczajnie popsuć. Pomyliłem się? W ogóle. Aktualizacja nie przebiegła bezboleśnie. Trzeba jednak wiedzieć, że to nie wina Windowsa, że... jest Windowsem.

Na co choruje Windows?

Miałem porównać Windowsa do Maryli Rodowicz, ale wrzucając niedopałka do popielniczki uznałem, że Madonna będzie lepszym przykładem. Znacznie "ładniej" się starzeje i jednak w jakiś sposób świat zmieniła (podobnie jak niegdyś Windows). Toteż, porównajmy Windowsa do Madonny. Najpopularniejszy w dalszym ciągu system pecetowy na świecie kiedyś był czymś absolutnie świeżym, choć oczywiście nie bez wad. Szturmem jednak podbił serca konsumentów, wyznaczył po drodze sporo standardów i do dzisiaj jest ważnym ogniwem technologicznego świata, choć w zetknięciu z nowymi realiami, jest mu nieco trudniej. Madonną zajmować się zbytnio nie będę, bo wolałbym uniknąć pytań: "co to ma wspólnego z technologiami". Mimo, że porównanie jest nieco karkołomne, mam poczucie, że jest wprowadzone tu zasadnie.

Bo i Windows i Madonna się zestarzeli. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Jeżeli miałbym wskazać coś najbardziej bezlitosnego na świecie, to zamiast imać się niesławnych w naszej kulturze ludzkich przykładów, wskazałbym czas. Ten, choć czasami nierychliwie, bardzo dosadnie weryfikuje ludzi, idee, decyzje, zaniedbania; zmienia społeczeństwo, rozdaje nowe karty. Zauważcie, w jakich czasach zaczynał Windows. Tam nikt nie myślał o tym, że kiedyś przyjdzie internet tak bardzo powszechny jak teraz i pierwszorzędną potrzebą będzie wprowadzenie idei "jednego" systemu. Do pewnego czasu uważano, że wszystko można rozwiązać w ramach cyklu wydawniczego, który będzie wyznaczał moment, w którym trzeba biec do sklepu, bo na półki rzucono nowego Windowsa.

Windows kiedyś musiał wygrać tak, żeby dzisiaj mógł przegrywać

Dlaczego po aktualizacji pisze się o sypiących się niektórych komputerach z Windowsem? Czy to wina Microsoftu, że po zainstalowaniu kolejnych poprawek wychodzą nowe "kwiatki", a niektórzy użytkownicy dostają białej gorączki? Trudno wskazać usprawiedliwienie oczyszczające z winy software'owego giganta w kontekście takich wpadek. Trzeba jednak wiedzieć, że ów stan rzeczy nie ma jednego wymiaru. O czym się często zapomina - Windows dzisiaj dostaje po głowie za to, że kiedyś musiał się dostosować do rosnącego rynku pecetowego. Rosnący (i ostatecznie utrwalony, choć słabnący) popyt na pecety spowodował, że pojawiło się sporo twórców sprzętu - od płyt głównych aż po kamerki internetowe. Żeby oni tylko jedne modele tworzyli - oni zaś, by na rynku nie utonąć, próbowali w większości zadowolić każdego konsumenta. I tego mniej zamożnego i takiego, który grosza nie szczędzi. Dorzućmy do tego pragmatycznych klientów, którzy wolą sami konfigurować swoje maszyny i na nich Windowsa instalować. Klient musi mieć wybór. Windows wyboru nie miał - musiał się dostosować.

Taka sytuacja stwarza konieczność stworzenia rozwiązania, które będzie zgodne z niezliczoną ilością dostępnego sprzętu. Z każdą możliwą konfiguracją. Jak pokazuje praktyka - w dużej mierze jest to do osiągnięcia. Jednak nie bez wpadek, bo właśnie uniwersalność Windowsa powoduje to, że czasami, po aktualizacji, gdzie wcześniej wszystko było w porządku, coś jednak się zepsuje. Microsoft nie ma takiego przywileju jak Apple, że jeżeli już wypuszcza nową wersję systemu operacyjnego, to może sobie go testować na potrzebnej ilości konfiguracji bez obaw o koszty takiej operacji (to również powód, dla którego Apple powinno się wstydzić wszystkich poważnych błędów niewykrytych w trakcie testów przed aktualizacją!). Wspomniałem już o oprogramowaniu? Microsoft doskonale wie o tym, że niektórzy użytkownicy bardzo lubią korzystać z bardzo starego, aczkolwiek bardzo potrzebnego im programu. Świetnie działał na starszych wersjach systemu. Czy powinien również na nowej? W ogromnej większości przypadków okazuje się, że z pozoru przestarzałe aplikacje są w stanie uruchomić się nawet na Windows 10, tylko dlatego, że Microsoft dba o to, by możliwie jak najmniej osób czuło się poszkodowanych. W praktyce wygląda to tak, że Windows to ogromna zbieranina "zgodności i kompatybilności - również wstecznych", która niektórych może dziwić, że jeszcze się nie rozsypała.

Tak, utrzymanie Windowsa w takiej kondycji to spora sztuka

Bo i sporym przedsięwzięciem jest wprowadzanie zmian do systemu, który musi działać poprawnie na ponad 400 mln komputerów na świecie. Nie powinniśmy Microsoftu z tego powodu na rękach nosić, ale można unieść kciuka w górę i pogratulować tego, że Windows - mimo starych przyzwyczajeń, jest w stanie przynajmniej dopasować się do aktualnych trendów. Choć nie zabrakło raczej krótkowzrocznych decyzji. Program Windows Insider świętował kilka dni temu 10 milionów uczestników. Świta entuzjastów Microsoftu i Windows dobrowolnie, z uśmiechem na ustach testuje oprogramowanie giganta i mogłoby się zdawać, że wyręcza go z trudnego obowiązku sprawdzania "dziesiątki" pod kątem błędów. Rzeczywistość nie jest tak kolorowa, jakby się mogło zdawać. Z Windows Insider jest pewien problem. W sumie nawet dwa.

Po pierwsze, z 10 milionów Insiderów pewna pula kont jest nieaktywna. Po drugie, Insiderzy również są przezorni i nie pracują cały czas na przedpremierowej, okraszonej błędami wersji systemu. Co zatem robią? Instalują insiderowskie wersje Windows na maszynach wirtualnych, gdzie nijak nie można sprawdzić tego, jak "dziesiątka" radzi sobie z niektórymi konfiguracjami sprzętowymi.

Microsoft idzie po rozum do głowy, ale głównego problemu to nie rozwiąże

To nie wina świni, że się na gwiazdach nie zna. Taką ją natura stworzyła i tak już zostanie. Microsoft co prawda pogłębił problem wprowadzając "ostrą" politykę uaktualnień - nie do ominięcia i nie do spersonalizowania. Z jednej strony ma rację. Skoro ma być wdrożona "jednego Windowsa", to niech i tak będzie. Ta sama wersja systemu na wszystkich urządzeniach to zabieg wynikający także z dbałości o bezpieczeństwo. Ale - również i przy swojej wspaniałomyślności, Microsoft mógł to zrobić rozważniej. I... od Creators Update (które niektórym również coś popsuło), będzie z tym nieco lepiej.

Użytkownicy na nieco ponad miesiąc odłożą aktualizacje, Windows nie rozpocznie tego procesu w najmniej odpowiednim momencie i nie zresetuje już po operacji ustawień prywatności. Oklasków jednak nie będzie, bo to powinno działać już od pierwszej oficjalnej wersji "dziesiątki". Microsoft daje nam zatem kompromis między własnymi dążeniami do ujednolicenia Windowsa na każdej maszynie, a tym, co stanowi słabość systemu. Wypuszczenie aktualizacji zawsze będzie wiązało się z tym, że coś komuś nie zadziała. Może zdarzyć się konkretny farfocel i okaże się, że ci, których ręce świerzbiły i zaktualizowali swoje maszyny jako pierwsi, będą przestrogą dla reszty, którzy tego samego nie zrobią. Ale to rozwiązanie lepsze, niż wciskanie aktualizacji każdemu, bez wyjątku. Bez możliwości odroczenia.

Kochaj Windowsa swego...

...bo mogłeś mieć gorszego. W opinii wielu z Was jestem fanbojem Microsoftu. Ktoś inny jeszcze pamięta, że mam iPhone'a i dałem się ponieść emejzingowi. Inny powie, że zbytnio zapatrzyłem się w Google. Moje zdanie jest takie, że pomimo wielu ułomności Windowsa, mamy obecnie do czynienia z jego najlepszą możliwą wersją. Dopasowaną do aktualnych trendów, w miarę przystępną dla użytkownika, choć nie bez wad. W dalszym ciągu w Sklepie hula wiatr, a Android groźnie spogląda na pecety i pokazuje w ich stronę dziwne gesty.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu