Windows

Uważaj na aktualizacje w Windows 10. Nadgorliwi staną się beta-testerami

Jakub Szczęsny
Uważaj na aktualizacje w Windows 10. Nadgorliwi staną się beta-testerami
32

Microsoft w ostatnim czasie nie ma spokoju, jeżeli chodzi albo o aktualizacje dla systemu Windows, albo w kontekście nieporozumień związanych z funkcjonowaniem niektórych mechanizmów systemu operacyjnego. Tuż po tym, jak użytkownicy zaczęli narzekać na nietransparentne ustawienia prywatności, padło na... aktualizacje. Okazuje się, że "nadgorliwi" użytkownicy mogą zostać wciągnięci do beta testów.

Zanim przejdziemy do istoty tego problemu - z jednym w przypadku podejścia Microsoftu muszę się zgodzić. "Zwykli" użytkownicy systemu Windows 10 najczęściej nie zapuszczają się w takie rejony jak aktualizacje i najprawdopodobniej nie mają tam czego szukać. Oczywiście, raczej nic w ten sposób nie zepsują (choć sądząc po niektórych uaktualnieniach może być różnie), ale najpewniej nie poczują potrzeby bawienia się mechanizmem służącym do utrzymywania Windows 10 aktualnym.

W ustawieniach aktualizacji systemu Windows 10 można ręcznie zmusić oprogramowanie do poszukania nowości na serwerach Microsoftu. Gigant w swojej notce blogowej napisał, że wciśnięcie przycisku "Sprawdź aktualizacje" może (ale wcale nie musi) spowodować, że zostaniemy wciągnięci do... testów. Powodem, dla którego uznano to za zasadne jest fakt, że mniej zaawansowani użytkownicy raczej nie wywołują aktualizacji ręcznie - najczęściej grzecznie czekają na to, aż wszystko odbędzie się automatycznie.

O co w tym wszystkim chodzi? Microsoft zmusza użytkowników do uczestnictwa w beta testach?

Nie, wychodzi z wygodnego dla siebie założenia, wedle którego bardziej zaawansowany użytkownik nie będzie niezadowolony z faktu pobrania wersji "nieprodukcyjnej". Zresztą, "sam chciał" zainstalować aktualizacje i aktywnie ich poszukiwał. Jeżeli obejmie Was nowy model zachowania się Windows Update, otrzymacie wersję poglądową najbliższej, miesięcznej aktualizacji zbiorczej dla systemu Windows 10.

Microsoft utrzymuje, że wersje udostępniane w ten sposób są sprawdzone pod kątem występowania krytycznych błędów i na pewno nie uziemią one maszyn, na których zostaną one zainstalowane. Co więcej, uznaje je za takie, które korespondują jakością z odsłonami przeznaczonymi dla szerszego grona.

Taka logika Microsoftu przy pominięciu pewnych aspektów mogłaby być nawet i słuszna. Tyle, że uczestnictwo w testach wczesnych wersji oprogramowania powinno być niewymuszone (przede wszystkim "podstępem") i zaakceptowane przy okazji znajomości ryzyka, jakie za tym idzie. Użytkownik ma prawo wiedzieć o tym, że za chwilę otrzyma wersję, której nie mają wszyscy użytkownicy. A poza nowym modelem zachowania się Windows Update nie ma niczego, co by wyjaśniało korzystającym z Windows 10 tej sytuacji (poza notką blogową, której... nie przeczytają wszyscy).

Wiem o co chodzi Microsoftowi. Powiem tak - niezły z niego cwaniak

Microsoft miał w ostatnim czasie niemałe problemy z jakością uaktualnień dla systemu Windows 10. Błędy ze znikającymi plikami, czy też dziwnym zachowaniem Eksploratora (nadpisującego pliki bez pytania użytkownika po rozpakowaniu archiwum) nie wpłynęły dobrze na wizerunek giganta. Ten, wiedząc o tym, że program Windows Insider wcale nie radzi sobie tak dobrze jakby mogło się wydawać, postanowił wdrożyć taki model kwalifikowania użytkowników do beta testów, który pozwoliłby na rozszerzenie zasięgu wczesnych wersji systemu. Z punktu widzenia konieczności sprawdzenia "okienek" przed przekazaniem ich dalej - to dobra droga.

Ale technologie to przede wszystkim ludzie - którzy mogą (i powinni) oczekiwać, że ich oprogramowanie będzie działać: a) dobrze; b) tak, jak sobie tego życzą. A w tym konkretnym przypadku użytkownicy nie zgadzają się na uczestnictwo w beta testach: co więcej, nikt ich o to nie pyta. To stanowi poważny problem - nie wiadomo jeszcze czy większy niż ostatnie trudności z dostarczeniem aktualizacji charakteryzujących się odpowiednią jakością.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu