Felietony

Warto mieć w CV Apple czy Google - media interesują się takimi ludźmi. Nawet, gdy robią grille czy zabawki...

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

Reklama

Spór dotyczący tego, czy lepiej pracować w korporacji czy też "pójść na swoje" i otworzyć biznes, zostać człowiekiem startupów, trwa od dawna - nawet u nas. Obie strony mają sensowne argumenty i kontrargumenty. Jednocześnie po obu stronach barykady znajdziemy ludzi uważających, że tylko oni mają rację. Przybywa jednak przykładów pokazujących, że te ścieżki można połączyć, nierzadko daje to spore bonusy. Chodzi o doświadczenie zawodowe? Nie tylko - czasem praca w dużej firmie może być niezłym wątkiem promocyjnym.

Temat przerabialiśmy na AW niejednokrotnie, pojawiał się zarówno w naszych tekstach, jak i w Waszych dyskusjach pod wpisami. Najczęstszy wniosek brzmi chyba tak: jeżeli chcesz założyć swój biznes, to wcześniejsza praca w korporacji raczej nie zaszkodzi: można zdobyć doświadczenie, znajomości, wypracować jakieś zabezpieczenie finansowe, lepiej zrozumieć niektóre mechanizmy itd. Nie należy totalnie krytykować ścieżki korporacyjnej i przekonywać, że to odmóżdżanie i wpadanie w tryby, z których trudno się wydostać. Przecież fani pracy korporacyjnej też mogliby zadrwić z przedsiębiorców chcących zbudować biznes w oparciu o chęci i niecodzienny pomysł, ze startupowców, którzy stają się CEO, nim powołają do życia firmę...

Reklama

Analizując zagadnienie, można dojść do wniosku, że obie ścieżki są w stanie się uzupełniać i łączyć. Przecież mamy przykłady startupowców, których firmy przekształciły się w duże podmioty, stały się korporacjami. Czasem stawały się ich częściami w wyniku przejęcia. Mogli zarzucać innym, że marnują się w korporacjach, ale potem sami zostali elementem takiego biznesu, tego systemu (na dobrą sprawę, przecież każdy do tego dąży - chce, by jego biznes odniósł sukces. Można być zatem przeciwnikiem korporacji i jednocześnie próbować zrobić ze swojego startupu wielkie korpo - paradoks).

Po przeciwnej stronie mamy tych, którzy byli w korpo i postanowili zacząć swój biznes. Zalet takiego rozwiązania jest sporo, ale mnie dzisiaj interesuje konkretny zysk: zainteresowanie mediów. Coraz częściej trafiam na teksty dotyczące startupów czy konkretnych produktów, gdzie już w tytule podkreśla się, że człowiek stojący za tym przedsięwzięciem to były pracownik Apple/Google/Microsoftu/Facebooka czy innego giganta z Doliny Krzemowej, szerzej z sektora nowych technologii - wszak pojawiają się np. byli pracownicy Nokii.

Zacząłem się nad tym zastanawiać po przeczytaniu tekstu dotyczącego grilla. Pisano o nim w serwisach technologicznych. Czy to jakiś cud techniki, komputer z rusztem? Raczej nie - widziałem już bardziej zaawansowane rozwiązania na tym polu. Maszyna przykuwa uwagę, bo pracował nad nią człowiek, który kiedyś znajdował się na liście płac Apple. I to już wystarcza wielu osobom, by spojrzeć na produkt. Skoro był zatrudniony w Cupertino, zwłaszcza kiedyś, za czasów Jobsa, to pewnie się zna, pewnie umie, pewnie ma dobry pomysł. Bo to Apple. Czasem w takich przypadkach odnoszę wrażenie, że niektórzy wręcz podpinają nowy sprzęt pod starą markę.

Zazwyczaj fakt zatrudnienia w jakiejś firmie ma niewielki wpływ na poczynania startupu. To, że ktoś pracował w Google, nie sprawia automatycznie, że jego nowy pomysł jest super. Wiele osób jakoś to jednak pomija. Żeby było śmieszniej, ci byli pracownicy gigantów nierzadko zabierają się za rzeczy, które z ich byłą firmą mają niewiele wspólnego - dobrym przykładem ów grill. Co łączy grillowanie z Apple? Złośliwcy pewnie zaraz podadzą dziesięć odpowiedzi, ale pytam całkiem serio ;)

Zmierzam do tego, że praca w dużej firmie może być niezłym startem we własnym biznesie na polu rozpoznawalności, marketingu, medialnego zaistnienia. Czy serwisy technologiczne zainteresowałyby się tym grillem, gdyby nie stworzył go były pracownik Apple? Może i tak, ale to loteria, musiałby zrobić furorę na Kickstarterze. A skoro już o crowdfundingu mowa, to i w tym przypadku dobrze brzmi "były pracownik/byli pracownicy firmy Y" - co wpłynęło na początkowy sukces startupu Jolla? Kojarzenie z dużą marką.

W świecie, w którym szybko przybywa firm i pomysłów, w którym dzieje się to globalnie i na dużą skalę, coraz trudniej będzie się przebić. Nawet jeśli ktoś wymyśli świetny produkt, opracuje nową technologię, nie musi znaleźć posłuchu. Potrzebny jest jakiś magnes, a nim może być były pracodawca. Im większy, im bardziej rozpoznawalny i kojarzony, tym lepiej. Nikt nie pyta, ile dany człowiek pracował w tym gigancie i co w nim właściwie robił - kończy się na "były pracownik Apple"...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama