Technologie

W Soczi sporo się dzieje - sportowo i technologicznie

Maciej Sikorski
W Soczi sporo się dzieje - sportowo i technologicznie
5

Przed tygodniem pisałem o radości, jaką w niedzielny wieczór zapewnił Kamil Stoch, o powtórkach oraz powrotach do przeszłości gwarantowanych przez Internet. Obawiałem się wówczas, że znowu wpadnę w wir transmisyjny i w znacznej mierze się to sprawdziło. Niejako przy okazji zmagań sportowców, ich wys...

Przed tygodniem pisałem o radości, jaką w niedzielny wieczór zapewnił Kamil Stoch, o powtórkach oraz powrotach do przeszłości gwarantowanych przez Internet. Obawiałem się wówczas, że znowu wpadnę w wir transmisyjny i w znacznej mierze się to sprawdziło. Niejako przy okazji zmagań sportowców, ich wysiłku, wylanego potu i wytworzonej adrenaliny, można poznać olimpijski świat z innej, technologicznej strony.

Igrzyska w Soczi w kontekście technologicznym to pewnie temat na kilka książek, ale nie będę się przez to przekopywał ze szczegółami – napiszę o rzeczach, które rzucają się w oczy niedzielnemu kibicowi. Czyli mnie. A rzuca się całkiem sporo: najpierw przez kilka tygodni była to trasa pokonywana przez znicz olimpijski. Znicz dość szczególny, bo skonstruowany z myślą o łamaniu wielu barier. Pojawił się w kosmosie, na dnie Bajkału, na szczycie góry Elbrus – Rosjanie już w tym aspekcie chcieli przebić wcześniejsze IO. Niestety, mieli przy tym pecha, bo sprzęt idealny nie był, a dziennikarze i Internauci postanowili wykorzystać wpadki – memów i żartów nie brakowało, gdy znicz gasł. Zresztą, to był dopiero początek kpin.

Muszę przyznać, że szkoda mi organizatorów, którzy od początku mieli pod górę w Sieci (w tradycyjnych mediach pewnie też). Wypatrywano każdego potknięcia, imprezę bombardowano tysiącami dowcipów czy grafik ośmieszających nie tylko same igrzyska w Soczi, ale też Rosjan. Nie przypominam sobie, by w podobny sposób robiono szum wokół igrzysk w Vancouver. Może szwankuje moja pamięć, może memy nie były wówczas tak popularne, a może po prostu Rosjanie mają pecha i zderzyliby się z podobną reakcją, nawet w przypadku idealnego zorganizowania imprezy – trudno stwierdzić. Warto jednak o tym pamiętać, bo Polska, ściślej pisząc Kraków, też myśli o organizacji Igrzysk Olimpijskich – dzisiaj to my śmiejemy się ze wschodniego sąsiada, lecz za osiem lat role mogą się odwrócić. Czy nasze portale będą wówczas pompowały balonik z napisem „igrzyska śmiechu w Krakowie”? Tu pojawia się stara zasada, która głosi: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe…

Przejdźmy do wspomnianych technologii (chociaż obraz imprezy np. w mediach społecznościowych, to też wątek technologiczny). Pamiętacie Igrzyska Olimpijskie w Sydney? W pamięć wryło mi się kilka wątków z tamtego wydarzenia, a jednym z nich były zwycięstwa Iana Thorpe’a. Zwycięstwa i strój australijskiego sportowca – charakterystyczny kombinezon, który szybko zaczął być nazywany skórą rekina. Opinał on prawie cało ciało pływaka i zmniejszał opór wody. Technologia chyba się sprawdzała – Thorpe wywalczył kilka złotych krążków w Sydney, a wspomniane stroje zaczęli wykorzystywać inni zawodnicy. Pamiętam, że jeden z Polaków narzekał, iż nie może nawiązać walki z najlepszymi, bo nie ma pieniędzy na taki kombinezon. Na szczęście dla niego i pozostałych mniej majętnych pływaków/reprezentacji, skóra rekina została wyeliminowana z tego sportu. Dlaczego do tego wracam? Motyw przypomniał mi się przy okazji niedawnych wydarzeń w hali, w której rywalizują panczeniści.

Nasz złoty medalista z Soczi, Zbigniew Bródka, biegł w parze z Amerykaninem. Shani Davis, bo to o nim mowa, był jednym z faworytów do podium w wyścigu na 1000 metrów, ale medalu nie zdobył. Pojawiły się opinie, iż na jego gorszy wynik mógł mieć wpływ… nowy kombinezon: Mach 39. Sprawa o tyle zastanawiająca, że ów strój miał zapewnić Amerykanom worek medali. Z informacji dostępnych w Sieci, wynika, iż na ciała sportowców trafiło prawdziwe wuderwaffe, kombinezon nawiązujący do słynnej skóry rekina:

Zbudowany z pięciu różnych tkanin kostium Mach 39 powstał we współpracy Under Armour - amerykańskiej firmy produkującej sprzęt sportowy - ze specjalistami z produkującego myśliwce F-16 koncernu Lockheed Martin. Efekt tej współpracy miał przynieść amerykańskim łyżwiarzom spory medalowy plon w Soczi. "Jeśli nauka może umieścić człowieka na Księżycu, na pewno może też umieścić łyżwiarza na olimpijskim podium" - pisali spece od marketingu. Gdy kostium pokazywano po raz pierwszy amerykańskim łyżwiarzom, do pokoju, w którym odbywała się prezentacja, nie można było wejść z aparatem fotograficznym czy telefonem. - Przy drzwiach stała pani i mówiła: zostaw tu swój telefon - opowiadał Brian Hansen, srebrny medalista z Vancouver w drużynie. [źródło]

Gdyby słaby rezultat osiągnął jedynie Davis, to tłumaczono by to zapewne gorszą dyspozycją tego dnia, brakiem formy, wiekiem itd. Sęk w tym, że poniżej oczekiwań pojechała cała amerykańska kadra panczenistów. Wczoraj komentatorzy wrócili do tego tematu przy okazji biegu na 1500 m kobiet. Niektórym sprawa wyda się błaha, ale dla innych to zagadnienie na bardzo (!) poważną dyskusję. Przecież mowa nie tylko o satysfakcji sportowców czy urażonej dumie narodowej Amerykanów, ale o wielkim biznesie wartym grube miliony dolarów. Państwo (podatnik) płaci za nowe technologie dostarczane sportowcom i liczy na sukcesy, a firma, która obiecała pomóc musi się z tego wywiązać. Pojawia się zatem pytanie: zawinili słabo przygotowani sportowcy czy producent strojów, które zamiast poprawić wyniki, pogorszyły je? Zapewne nie pozostanie ono bez odpowiedzi.

Podobnie będzie w przypadku norweskich klęsk w narciarstwie. Kraj, który od lat odgrywa w tej dyscyplinie bardzo ważną rolę, dla którego to coś więcej niż sport, nagle przegrywa kolejne biegi. I zaczyna się szukanie winnych. Znów pod lupę brana jest technologia – z wyników tłumaczą się nie tylko sportowcy, ale też "zespół techniczny". Skoro zawodniczki przekonują, że biegło im się tragicznie, to norwescy kibice, tamtejsze media i eksperci pytają wprost, czy miliony zainwestowane w rozbudowany sztab szkoleniowy i jego część techniczną nie zostały po prostu zmarnowane.

Kolejnego przykładu silnego oddziaływania technologii na sport nie trzeba daleko szukać - Simon Amman ciężko przeżył swoje gorsze miejsca w Soczi i powiązał to ze… złymi butami:

- Cóż ja mogę powiedzieć. Myślę, że byłem jedynym, który mógł walczyć z Kamilem jak równy z równym, biorąc pod uwagę moje przygotowanie. Ale te buty... [długa przerwa, oczy znów załzawione]. Jak jedno ogniwo w łańcuchu pęknie, zaczyna iść źle, i wtedy przepadłeś. To było to, co się stało w Willingen z moimi nowymi karbonowymi butami [w środku sezonu Ammann poczuł, że jego buty Rass zrobiły się kapciami, i że nie kontroluje nimi nart, ale ta firma to praktycznie monopolista i nie dała rady wykonać nowej pary, Simon zaryzykował, założył buty karbonowe, ale mu kompletnie nie pasowały. Musiał wrócić do starych kapci, w rozmowie nawiązuje do konkursu w Willingen, gdzie kompletnie się pogubił - red.]. I już nie odzyskałem rytmu, straciłem wielką szansę odzyskania dystansu do Kamila. [źródło]

Jeżeli dobrze sobie przypominam, to przed czterema laty sukcesy Ammana w Vancouver łączono z nowymi wiązaniami (Austriacy domagali się chyba dyskwalifikacji Szwajcara), niedawno czytałem, że w tym sporcie wszyscy wszystkich śledzą i podpatrują, jakich używa się kombinezonów, wiązań, rękawic… Ponoć od tych elementów naprawdę dużo zależy i chociaż nie powinniśmy zakładać, iż Amman wygrałby w nowych butach po raz piąty i szósty na IO, to chyba nie można też odbierać jego wypowiedzi jako zwyczajnego narzekania pokonanego – kto wie, jak potoczyłby się konkurs, gdyby Harry Potter (pamiętacie jego strój z Salt Lake City? Jeśli nie, to przypominam poniżej) dostał na czas zamówione buty?

Kosmiczne stroje i buty to zaledwie część tej technologicznej układanki. Osobnym tematem są kamery (umieszczone w przeróżnych miejscach na arenach sportowych, gwarantujące dobrą jakość obrazu), dzięki którym można zrobić wielkie oczy śledząc np. skeletonistów. Przy okazji kamer warto wspomnieć o możliwości odtworzenia konkretnej sytuacji, gdy jest ona sporna. Można to było zobaczyć w sobotnim meczu hokeja USA : Rosja – bramka nie została zdobyta prawidłowo, więc jej nie uznano. Zresztą, widać to chyba w każdym meczu hokeja, bo wszystkie zdobyte bramki są analizowane. Czy widowisko przez to "siada"? Raczej nie – wspomniany pojedynek dwóch potęg podnosił mi ciśnienie, choć nie brali w nim udziału rodacy. To było naprawdę wielkie widowisko. Skoro można było tam wprowadzić nowe technologie, by błędy sędziowskie nie fałszowały wyniku, to dlaczego nie zrobić tego w piłce nożnej? Odpowiedź na to pytanie większość kibiców chyba zna, więc lepiej się nie denerwować i zapomnieć o tym. Przynajmniej do momentu kolejnych wpadek, które zapewne pojawią się podczas mundialu w Brazylii.

Osobną kwestię stanowi też motyw używania sprzętu mobilnego przez sportowców, sztaby szkoleniowe i kibiców – śledząc transmisje można zobaczyć mnóstwo smartfonów, którymi ludzie chcą uwiecznić chwilę czyjegoś tryumfu (lub czyjejś klęski), ale też sportowców, którzy w wolnej chwili grupowo wbijają wzrok w swoje telefony. Do tego dochodzą media społecznościowe czy filmy wrzucane przez kibiców albo samych zawodników na YouTube’a (czyli też element social media). W Soczi jest technologicznie i to w wielu wymiarach – nie pozostaje nic innego, jak tylko śledzić te wydarzenia, łącząc pracę z kibicowaniem. Tyle może się jeszcze wydarzyć...

Źródło grafiki: ria.ru

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

rosjaigrzyska olimpijskieSoczi