E-sport

Katastrofa Virtus Pro czyli szybki koniec Polaków na IEM Katowice

Grzegorz Marczak
Katastrofa Virtus Pro czyli szybki koniec Polaków na IEM Katowice
Reklama

Siedząc w hotelowym pokoju w całkowitej ciszy przez dobrą godzinę, nie mogłam uwierzyć w to, co wydarzyło się w rozgrywkach grupy B. Turniej, który miał być dla Virtus Pro przypieczętowaniem powrotu do najwyższej formy, zakończył się dla Polaków zdecydowanie zbyt szybko, bo już na fazie grupowej

Autorem tekstu jest Ewelina Przywara

Reklama

Nie wiem czy ktokolwiek w najczarniejszych scenariuszach spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ja zupełnie nie, a fakt tego, że jeszcze przed chwilą Virtus Pro triumfowało  na DreamHack Masters sprawia, że ta porażka boli jeszcze bardziej. Bo przecież miał być to piękny turniej dla naszych rodaków, między innymi także dlatego, że grany przed najlepszą na świecie, polską publicznością.

Zły początek Virtus Pro

Pierwszy mecz naszych rodaków otwierał drugi dzień faz grupowych, grupę B i grali go przeciwko Natus Vincere. Fazy grupowe podczas turnieju na Intel Extreme Masters rozgrywane są w systemie BO1 (jedna mapa), a po fazie picków i banów mieliśmy zobaczyć mapę de_train. Dawało nam to na pewno nadzieję na pomyślny dla nas wynik, okazało się jednak, że nadzieja bywa złudna. O ile po stronie antyterrorystów poszło w miarę dobrze (wygrana runda pistoletowa, i wynik 8:7 dla Virtus Pro) to cała strona terrorystów wyglądała naprawdę słabo. Ostatecznie Polacy po stronie terrorystów zdobyli jedynie jeden punkt i przegrali swoje pierwsze spotkanie wynikiem 9:16. Słabe spotkanie rozegrał Snax, który po 25 rundach zakończył je z 9 fragami (dla porównania pierwszy w tabeli VP – TaZ miał ich 19).

Kolejnym rywalem Virtus Pro była formacja North, a mecz odbył się na mapie cobblestone. I tu bardzo podobna sytuacja jak w pierwszym spotkaniu. Mapa jak najbardziej nam sprzyjała, ponieważ jest to jedna z najlepiej granych przez Polaków map. Duńczycy nie zamierzali jednak odpuszczać, a pierwsza połowa mapy skończyła się dużą przewagą North – 10:5. Ciągle mieliśmy jednak nadzieję, że po stronie antyterrorystów Virtusi odrobią straty. Mimo że po CT wygraliśmy cztery pierwsze rundy, to jednak nie wystarczyło aby odnieść zwycięstwo nad North. Virtusom nie pomogła nawet rewelacyjna gra TaZa. Mecz zakończył się wynikiem 16:13 dla Duńczyków, a nasi rodacy zaliczyli tym samym drugą porażkę.

Nadal jednak wszystko mogło się zdarzyć

Mimo falstartu i przegrania dwóch pierwszych spotkań Virtus Pro nadal miało szansę na zakwalifikowanie się do dalszego etapu turnieju. Zaskakujące wyniki spotkań innych drużyn w grupie B sprawiły, iż tak naprawdę wszystko mogło się jeszcze wydarzyć. Kolejnym przeciwnikiem Polaków byli gracze Cloud9, a mecz rozgrywany był na mojej ulubionej mapie - de_mirage. Powtarzam to jak mantrę, ale tym razem teoria, iż VP gra świetnie na wytypowanej mapie w pełni się potwierdziła. Bardzo dobry początek – wygrana runda pistoletowa i świetna gra po stronie terro sprawiły, że pierwsza połowa skończyła się dla nas dużą przewagą i wynikiem 4:11. Na szczęście dla nas Amerykanie z Cloud9 po zmianie stron nie mieli nic do powiedzenia – Virtusi wygrali pięć rund i zanotowali pierwszą wygraną i to ze sporą przewagą, bo aż 16:4.

Czwartym przeciwnikiem Polaków byli Brazylijczycy z SK Gaming i tu słusznie spodziewałam się zaciekłej i ciekawej walki. Tym bardziej, że po fazie picków i banów okazało się, że gramy przywróconą niedawno do puli map turniejowych mapę de_inferno. Polacy rozpoczęli od strony CT i niestety stracili pierwszą rundę pistoletową. Później było już tylko lepiej, Virtusi byli w stanie osiągnąć naprawdę dużą przewagę, a pierwsza połowa skończyła się rewelacyjnym dla nich wynikiem – 11:4. Po zmianie stron SKGaming wygrało kolejną pistoletówkę, co patrząc na wypracowaną przez VP przewagę, jakoś szczególnie mnie nie zaniepokoiło. W końcu aby wygrać mecz należało zdobyć już „tylko” 5 rund. Nic bardziej mylnego.  Mimo iż wydaje się, że VP bardzo dobrze gra po stronie terrorystów, nagle coś kompletnie się posypało, a nasi przeciwnicy sukcesywnie odrabiali punkty runda po rundzie, zmniejszając naszą przewagę. Ostatecznie po dosyć dramatycznych starciach rzutem na taśmę udało nam się wygrać to spotkanie z wynikiem 16:14 i zdobyć kolejne punkty. Ostatni mecz miał być według wielu jedynie formalnością.

Gwóźdź do trumny Virtus Pro

Zacznijmy od tego, że na ostatniego przeciwnika, duńską drużynę Heroic, wybrana została mapa Nuke. Patrząc na statystyki w serwisie HLTV.org i mecze rozegrane na niej przez VirtusPro, nie mogło być lepiej. Od połowy października 2016 roku Polacy grali na Nuke'u aż dwanaście razy – ponosząc jedynie jedną porażkę! To dosyć imponujące liczby, a fakt, że Heroic to zespół z osiemnastego miejsca we tabeli HLTV (dla porównania VP zajmuje tam drugie miejsce) sprawiły, że to spotkanie miało zostać zaliczone na konto Polaków bez większych problemów.

Mecz zaczęli po stronie terrorystów, wygrywając od razu trzy rundy z rzędu. Gracze Heroic jednak nie odpuszczali i ciągle dawali o sobie znać. Pierwsza połowa skończyła się niewielką, bo jednopunktową, przewagą Heroic. Wydawać by się mogło, że po łatwiejszej przecież stronie CT Polacy szybko zakończą to spotkanie. Niestety, naszym przeciwnikom po stronie terrorystów szło naprawdę dobrze i nie wiedzieć kiedy tablica wyników wskazywała niebezpieczne dla VP 15:10. I tutaj zaczął się horror – Virtusi, jak to mają w zwyczaju, największych emocji dostarczają w sytuacjach, które wyglądają już na kompletnie nie do uratowania. Sukcesywnie odrabiane rundy z nadmiaru emocji dosłownie pozbawiały oddechu. Kiedy po sześciu wygranych rundach z rzędu wynik wskazywał 15:14 na korzyść Heroic – wszyscy mieli nadzieję na kolejną szansę w dogrywce, która niestety nie została nam dana. Trzydziesta runda trafiła na konto naszych rywali. Mecz zakończył się wynikiem 16:14, a Virtus Pro nieoczekiwanie pożegnało się z turniejem w Katowicach.

Reklama

Lecz emocje nie opadły

Osobie takiej jak ja, która śledzi niemal każdy mecz Virtusów, praktycznie od momentu kiedy zaczęli grać w obecnym składzie, bardzo ciężko jest się pogodzić z przegraną ulubionej drużyny i to na „swojej ziemi”, nie dochodząc nawet do momentu, by zagrać przed swoimi fanami. Zaraz po tej dotkliwej porażce, która miała być przecież pewną wygraną, na Twitterze zawrzało. Pojawiły się głosy, również od samego zawodnika VP, iż format w jakim rozgrywane były fazy grupowe jest bardzo losowy i przez to niesprawiedliwy. Okazało się nagle, iż wiele osób ma podobne zdanie. Przede wszystkim system w jakim rozgrywany jest turniej CS:GO wymusza na zawodnikach zagranie aż pięciu meczów w jednym dniu. I nie myślę tutaj o tym, że dla graczy jest to jakiś ogromny wysiłek fizyczny, ale zdawać by się mogło, że wynik spotkań determinuje także na przykład forma dnia danego zawodnika, który po prostu może mieć słabsze chwile. Pisząc o tym mam na myśli Snaxa, który w meczach Polaków zazwyczaj bryluje na mapach pokazując niesłychanie kreatywne zagrania - podczas dwóch pierwszych meczów VP, tym razem mocno niewidoczny, zajmujący ostatnie miejsca w tabeli. Tak naprawdę Snax zaczął grać w momencie, kiedy Virtusi byli już w dosyć ciężkiej sytuacji. To wiążę się z kolejną niedogodnością - rozgrywanie meczów jeden po drugim, bez dłuższej przerwy, nie pozwala zawodnikom ochłonąć po poprzednim spotkaniu. Mogą oni przenosić swoje emocje na kolejne spotkania, a jak wiemy psychika podczas takich spotkań jest jednym z fundamentów zwycięstwa.

Z drugiej jednak strony losowość systemu BO1 może mieć także pozytywne strony. Dzięki niemu, na turnieju takim jak IEM w Katowicach, nie zobaczymy niektórych drużyn z top5 w zamian za to mamy okazję przyjrzeć się grze drużyny z dalszych miejsc światowych rankingów. System ten daje możliwość przebicia się tym mniej znanym formacjom i zaprezentowaniu się przed szeroką publicznością. W związku z tym, że kolejne rozgrywki będą przeprowadzane już w systemie BO3 (do dwóch wygranych map), zweryfikuje to sytuację i da odpowiedź czy Heroic słusznie znalazło się w tym etapie turnieju czy stało się tak wlaśnie dlatego, że pomógł im w tym nieco system BO1.

Reklama

Turniej jednak trwa dalej

Mimo, że nie zobaczymy już polskich zawodników w turnieju CS:GO, to Intel Extreme Masters przecież dopiero się zaczyna. Ogromny żal nadal tłucze się po sercach kibiców, ale esport rządzi się podobnymi prawami co sport - czasem jest się na podium, by za chwilę znaleźć się daleko poza nim. Trzeba przyjąć to z pokorą, przyjrzeć się swoim błedom i iść dalej. Widocznie system rozgrywek przewidziany dla tego turnieju nie jest tym, w którym VirtusPro czuje się najlepiej, także czekamy na kolejne ich występy, mając nadzieję, że tym razem pokażą na co ich stać.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama