Staram się sprawdzać wszystkie nowe seriale Netfliksa, bo przecież to właśnie nimi - a nie filmami - stoi usługa. I naprawdę chciałem jakiejś dobrej serii o wampirach. Niestety V Wars mi tego nie dostarczył.
V Wars to jedna z ostatnich netfliksowych premier jeśli chodzi o seriale w 2019 roku. Oczywiście wszyscy niecierpliwie czekamy na Wiedźmina, który zamknie ten rok, najprawdopodobniej z przytupem. W Polsce pewnie będzie cieszył się ogromną popularnością, więc nie dziwi mnie, że doczeka się polskiego dubbingu, a w rolę Geralta wcieli się Michał Żebrowski. Nie jest to jednak powód by omijać nowości przed Wiedźminem i postanowiłem sprawdzić V Wars, który miał całkiem niezły zwiastun zapowiadający. Oh, jak się pomyliłem.
V Wars jest adaptacją komiksu, więc teoretycznie to atut - nie oznacza jednak automatycznie, że uda się pokazać w formie serialu fajny obrazek, bo jednak zbyt wiele leży po stronie aktorów, producentów i dynamiki opowiadanej historii. Dwóch przyjaciół zostaje wystawionych na działanie wirusa (prionu), który jednego z nich zamienia w wampira. Jakby tego było mało, "choroba" się rozprzestrzenia i do akcji wkraczaj rząd USA, a jeden ze wspomnianych przyjaciół stara się powstrzymać epidemię (tak się składa, że jest naukowcem). Mamy więc całkiem niezłą bazę do fajnej opowieści, jednak w V Wars udaje się ją zepsuć koncertowo w zasadzie od pierwszego odcinka.
Nie będę ściemniał, że wytrwałem do końca, tych wszystkich scenariuszowych bzdur i kiepskich efektów specjalnych udało mi się przetrawić jedynie w dawce kilku odcinków. A uwierzcie mi, jestem naprawdę cierpliwy i zdarza mi się dawać filmom i serialom zbyt wiele szans. Kiedy jednak jestem traktowany jak idiota, daję sobie spokój.
Kilka pierwszych z brzegu przykładów. Michael (pacjent zero) ucieka ze strzeżonej przez policjantów placówki. Od początku widać, że stróżom prawa zależy na tym, by wyjść ze starcia z wampirem bez szwanku - gdy jednak przeciwnik zasłania się jednym z policjantów jak żywą tarczą, strzelają do niego jak na imprezie integracyjnej w strzelnicy. Oglądałem tę scenę trzy razy, nie mogli wiedzieć, że ich kumpel zginął już wcześniej.
Zobacz też: Najlepsze seriale Netflix do obejrzenia w 2019 roku
Jedną z pobocznych bohaterek opowieści jest młoda dziewczyna prowadząca portal internetowy, który niejako odkrywa przeróżne tajemnice. Żywo interesuje się tematem wampirów, więc drąży jak tylko się da. Sęk w tym, że bez jakiegokolwiek przygotowania wchodzi do strzeżonych placówek, udaje lekarzy, dostaje się do Michaela. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nikt nie puszcza do widza oczka, nie nadaje opowieści lekkiego, humorystycznego tonu. V Wars jest na poważnie i takie absurdalne sytuacje sprawiają, że ciężko brać tę historię na poważnie. Nie żebym wierzył w wampiry, ale taki na przykład Underworld od początku do końca był serią science-fiction i wpisywał się w ten gatunek. V Wars niby chce być na poważnie, a jest momentami po prostu absurdalnie głupie.
Do tego ma masę dłużyzn, które finalnie nie wnoszą niczego do opowieści. Choćby przyjaźń między doktorem Lutherem, a Michaelem - przypominana wielokrotnie, nudna, niepotrzebna. Równie dobrze mogłoby jej nie być, by wyhamowuje akcję. Jakby tego było mało gra aktorska nie tyle nie zachwyca, co często wydaje się bardzo sztuczna. Są momenty, w których wydarzenia powinny doprowadzić do załamania się psychiki bohatera - ten jednak po chwili wydaje się w ogóle o niczym nie pamiętać i żyje dalej. Efekty specjalne są przynajmniej o jeden poziom za słabe, co mocno pachnie kinem klasy B. A bywają sytuacje kiedy wampir wygląda jak żywcem wyciągnięty z filmu science-fiction...końca lat 90. ubiegłego wieku.
Dla mnie taki miks to za dużo i nie widzę żadnego powodu by kontynuować przygodę z V Wars. Jeśli jednak koniecznie zależy Wam na tym serialu, sprawdźcie dwa pierwsze odcinki. Już po nich będziecie doskonale wiedzieć, czy dacie radę wytrzymać z tą przygodą. Obstawiam, że nie - więc naprawdę lepiej V Wars ominąć niż zmarnować czas i rozczarować się tak jak zrobiłem to ja.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu