Felietony

Uwielbiam załatwiać rzeczy "w maszynach", ale one też nie są idealne. I tworzą problemy, które załatwiane "osobiście" nie miałyby miejsca

Kamil Świtalski
Uwielbiam załatwiać rzeczy "w maszynach", ale one też nie są idealne. I tworzą problemy, które załatwiane "osobiście" nie miałyby miejsca
7

Paczkomaty to rzecz, którą absolutnie uwielbiam. Jeżeli mam możliwość załatwienia sprawy wysyłki za ich pośrednictwem, nawet się nie zastanawiam: one zawsze są moim wyborem numer jeden. W godzinach gdy do nich zaglądam (czyt. w godzinach porannych) nie uświadczyłem jeszcze przy nich kolejek, nie muszę wysłuchiwać narzekania niezadowolonych kurierów którzy nie mogą podjechać samochodem pod mój blok, no i nie mają godzin otwarcia. Na temat ich plusów mogę rozprawiać godzinami, ale śmieszna sytuacja która mi się kilka dni temu przydarzyła dała mi do myślenia. Bo gdybym obcował z drugim człowiekiem, prawdopodobnie nigdy by do niej nie doszło.

Paczka o kilka milimetrów za duża. Trzeba wybrać inną opcję

Poza tym że regularnie odbieram z paczkomatów swoje zakupy, co jakiś czas zdarza mi się też za ich pośrednictwem nadawać przesyłki. Wiadomo że ekrany w niektórych modelach są straszne w obsłudze, no ale nie wszystko może być idealne. Cały proces jest niezwykle prosty: wpisujemy numer nadawcy, numer odbiorcy, wybieramy docelowy paczkomat, gabaryt paczki, płacimy otwierają się drzwiczki. Do tej pory zawsze szło gładko. Teraz też powino. Według mojej miarki w oczach, najtańsza opcja powinna była wystarczyć — ale niespodzianka. Zabrakło raptem kilku milimetrów. Nie chciałem niczego wciskać na siłę, by nie uszkodzić pudełka. Zatem... od nowa.

Przeszedłem cały proces raz jeszcze, wybrałem wariant o złotówkę droższy i gotowe. Paczka nadana, dzień później odbiorca dzwonił z podziękowaniami, że już odebrał i wszystko dotarło w całości. Ja zaś rozpocząłem procedurę ubiegania się o zwrot tych nieszczęsnych 11,99 zł. Oczywiście cała ta historia nie wydarzyłaby się, gdybym precyzyjnie zmierzył paczkę, naturalnie jest to moja wina. Cała ta historia skłoniła mnie jednak do refleksji nad tym, że... gdyby nie maszyna, to by do tego nie doszło.

Pracownik na poczcie od razu policzyłby ile trzeba

Zawsze gdy wysyłam niewielkie koperty bąbelkowe z pudełkami CD / DVD / BD za pośrednictwem Poczty Polskiej, pracownicy przeciskają je przez te swoje magiczne miarki, by sprawdzić gabaryty — i dopiero wtedy wystawiają mi rachunek. Gdybym nadawał do paczkomatu, ale u kuriera, pewnie też by do tego nie doszło. Maszyny jednak rządzą się swoimi prawami i tam nie ma szans się potargować i zmienić czegoś na końcu. To ten sam rodzaj bezsilności, który odczuwa się przy rozładowanym smartfonie, gdy konduktor prosi o bilety. A ty masz go... no właśnie na urządzeniu, które potrzebuje tych kilku dodatkowych minut, by ożyć po podłączeniu do power banka. Albo gdy bilet utknie w maszynie i nie możesz ani przejść, ani wyjść, odjeżdża ci pociąg, gdy czekasz na obsługę stacji która pomoże go wydobyć z wnętrza bezdusznego urządzenia.

I tak, na co dzień bardzo sobie cenię wszystkie te nowoczesne rozwiązania. Maszyny z biletami, płatności smartfonem, załatwianie rzeczy o każdej porze dnia i nocy — bez konieczności dyskutowania z pracownikami po drugiej stronie. W gruncie rzeczy jednak przestaję wierzyć w to, że maszyny i roboty odbiorą nam nawet podstawowe prace. Zredukują ilość potrzebnych w tym temacie pracowników, to na pewno — ale nigdy ich w 100% nie zastąpią. Zresztą im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że nawet bym nie chciał, by tak się stało. Jednak ostatnio spędzonych 40 minut na poczcie (najpierw kolejka, później zdecydowanie zbyt długie poszukiwanie paczki która zaginęła w tamtejszym magazynku) dostarczyło wrażeń na dłużej. Po więcej wrócę dopiero jak się stęsknię, ale wspomnienia pozostają ;-).

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu