Felietony

Ubisoft - "zabezpieczamy nasze gry bo są dobre". Dla mnie to odwracanie kota ogonem, ale łagodniejsze DRM cieszy

Jan Rybczyński
Ubisoft - "zabezpieczamy nasze gry bo są dobre". Dla mnie to odwracanie kota ogonem, ale łagodniejsze DRM cieszy
14

Ubisoft ma długą historię jeśli chodzi o zabezpieczenia swoich gier, które doprowadzały graczy do szewskiej pasji. Wygląda jednak na to, że reakcje graczy są nie bez znaczenia, bo francuskie studio postanowiło już jakiś czas temu zrezygnować z najbardziej restrykcyjnych zabezpieczeń i teraz chce pra...

Ubisoft ma długą historię jeśli chodzi o zabezpieczenia swoich gier, które doprowadzały graczy do szewskiej pasji. Wygląda jednak na to, że reakcje graczy są nie bez znaczenia, bo francuskie studio postanowiło już jakiś czas temu zrezygnować z najbardziej restrykcyjnych zabezpieczeń i teraz chce pracować nad swoim wizerunkiem udzielając wywiadów na ten temat. Są więc pewne powody do zadowolenia. Niestety wciąż przedstawianie pewnych spraw przez Ubisoft budzi mój gwałtowny sprzeciw i wymaga ostrego komentarza, jak choćby zacytowane w tytule stwierdzenie, że "zabezpieczamy nasze gry bo są dobre".

Zacznijmy po kolei. W 2006 roku Ubisoft wprowadza zabezpieczanie StarForce, które z powodu licznych niekompatybilności ze sprzętem powoduje pierwszą falę niezadowolonych graczy, którzy nie mogą zagrać w legalnie zakupione tytuły. Z tego powodu StarForce odchodzi do lamusa, za to w styczniu 2010 roku na jego miejsce wchodzi system, który wymaga od graczy aby byli cały czas zalogowani do serwerów Ubisoft. Granie bez podłączenia do internetu nie jest możliwe. Fala niezadowolenia jest jeszcze większa. Nie dość, że osoby bez stałego łącza nie mogą cieszyć się rozrywką, gwoździem do trumny okazują się problemy techniczne serwerów, które uniemożliwiają uruchomienie gier zaraz po ich premierze. Dodatkowe zerwanie połączenia w trakcie gry owocowało utratą save'ów.

Moim zdaniem niezadowolenie graczy było w pełni uzasadnione. Sam bardzo ograniczyłem kupowanie tytułów tego wydawcy. Do tego dołączyła jeszcze wpadka dotycząca bezpieczeństwa. Mianowicie zainstalowanie oprogramowania koniecznego do uruchomienia gier Ubisoftu umieszczała na naszym komputerze również niechcianego backdoora. Całe szczęście problem został szybko rozwiązany.

Wygląda na to, że jednak Ubosftowi nie jest obojętna reakcja swoich klientów, ewentualnie skala krytyki zaskoczyła francuskie studio. Gry wydane później niż w czerwcu 2011 roku nie wymagają już stałego podłączenia do sieci, a jedynie jednorazowej aktywacji. Zostały również pozbawione limitu aktywacji i komputerów na których mogą być zainstalowane (czasami zmiana karty graficznej powodowała konieczność nowej aktywacji). Wyjątkiem jest tryb multiplayer i gry F2P, które tak czy owak wymagają ciągłego podłączenia do sieci i są weryfikowane przy uruchomieniu każdej nowej sesji. Również gry wydane przed czerwcem 2011 roku powoli przenoszone są jednorazowy system aktywacji. Chris Early, wiceprezes odpowiedzialny za dystrybucje cyfrową, nazwał to zmianą podejścia z kija na marchewkę.

Wygląda jednak na to, że owa marchewka jest na razie mizerna i lekko nieświeża. Early stwierdził bowiem, że zabezpieczają swoje gry, bo są dobre:

If we made terrible games, we wouldn’t have to worry about it at all[...] The more popular the game is, the more people want to play it, wherever they are. As an industry, we need to talk about piracy. At the time when we took a very aggressive stance, we realized it impact our customers more than it impacted our pirates.

Chociaż zgadzam się ze stwierdzeniem, że zabezpieczenia mocniej uderzały w uczciwych klientów niż w piratów (tak jest niemal zawsze), o tyle zupełnie nie rozumiem fragmentu o dobrych grach, albo raczej Early nie rozumie na czym to polega. Mówienie, że gdyby gry były tak słabe, to nikt by ich nie chciał nawet piracić to zbędny truizm. Nie znaczy to jednak, że w takim razie dobre gry muszą być zabezpieczane na rozmaite sposoby, tylko dlatego, że są dobre, to odwracanie kota ogonem.

Najlepszym przykładem niech będzie polski CD Projekt RED i ich gry Wiedźmin i Wiedźmin 2. Całkowity brak zabezpieczeń pokazuje, że gra może być pozbawiona zabezpieczeń, właśnie dlatego, że jest dobra. Wydanie gry jest tak bogate, że na piracenie skuszą się tylko osoby, które nie są ani fanami serii, ani nie zależy im na tym, co oferuje produkcja. Innymi słowy, tylko osoby, które i tak nie kupiłby gry. Na zawsze zapadnie mi w pamięć reakcja na pytanie bodajże na 4Chan, jak uruchomić pirackiego Witchera. Mimo, że 4Chan słynie z braku cenzury, a wszyscy użytkownicy są przynajmniej w teorii anonimowi, to pytający został bardzo zdecydowanie skrytykowany za swoje podejście. Wielokrotnie padły stwierdzenie, że Wiedźmina się po prostu nie piratuje, bo wydawca jest fair wobec swoich klientów. Składa się na to właśnie brak zabezpieczeń, dużo dodatków i niewysoka cena.

Mówiąc krótko, jeśli produkt jest naprawdę dobry, obroni się sam. W takim wypadku nie chodzi tylko o przejście i zapomnienie, ale o klimat, materiały dodatkowe, mapy, przyszłe dodatki (często darmowe) i tak można by jeszcze długo wymieniać. Postawa Ubisoft "mamy dobre gry, więc mamy prawo je zabezpieczać i wam graczom utrudniać życie" wymaga jeszcze pracy klientów (okazania swojej opinii i zagłosowania portfelem) oraz sporej zmiany w sposobie myślenia francuskiej firmy.

Mam również nadzieję, że wraz z popularyzacją cyfrowych dóbr, które coraz częściej dostępne są bez DRM, również konsumentom coraz łatwiej przyjdzie płacenie za te dobra, mając na uwadze, że bez wsparcia dla swoich ulubionych twórców nie doczekają się kolejnej części swojej ulubionej serii. Dlatego staram się wspierać swoich ulubionych twórców i studia, jednocześnie ograniczając wydatki na dobra zabezpieczone DRM.

Więcej na temat stanowiska Ubisoftu dowiecie się w serwisie Venture Beat.
Źródło GIFa.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

GryDRMubisoftzabezpieczenia