Po 7 latach korzystania ze smartfonów oceniam, że jednym z najważniejszych elementów dobrego sprzętu tego typu jest porządna aplikacja muzyczna. W prz...
Po 7 latach korzystania ze smartfonów oceniam, że jednym z najważniejszych elementów dobrego sprzętu tego typu jest porządna aplikacja muzyczna. W przypadku iOS wybór jest jeden i – przyznam to z ręką na sercu – nie najgorszy. Sprawa komplikuje się jednak w przypadku Androida, gdzie tak naprawdę ciężko o odtwarzacz, niebędący przeładowanym funkcjami kombajnem. Śledząc rozwój kolejnych aplikacji pojawiających się w Markecie, odnoszę wrażenie, że wreszcie pojawiła się propozycja bez tuzina zapychaczy i kopy udziwnień – UberMusic.
Gdyby przyszło mi do czegoś porównywać rozwój myśli technicznej bez wahania wskazałbym na pędzącą lokomotywę, nie uznającą kompromisów, tratującą napotykane na swojej drodze archaiczne rozwiązania, z wybitnie długą drogą hamowania. Tyczy się to zwłaszcza każdego rejonu przemysłu, w którym innowacja jest główną siłą napędową. Ten prący do przodu kolos wdarł się m.in. do naszych kieszeni na przełomie lat ’70. i ’80. XX w., kiedy Sony zaprezentowało pierwszego Walkmana. Jego sukces napędzał ewolucję przenośnego sprzętu muzycznego, przetaczając się przez wiele nośników docierając aż do ery cyfrowego dźwięku, miniaturyzując urządzenia typu PMP do obudów wielkości zapałek. Rozwój brnął dalej, a boom na rynku smartfonów, których zastosowania są ograniczone przede wszystkim do wyobraźni użytkownika, spowodował powstanie niszy w segmencie softowych odtwarzaczy muzycznych I to przede wszystkim na obszarze zajmowanym przez system Google. Póki co o dominację walczą PowerAMP, Winamp, Songbird, a od niedawna także i UberMusic.
" />Aplikację śledzę od wersji Alpha 3, kiedy to jej autor – Federico Carnales, odpowiedzialny m.in. z Launcher Pro – rozpoczął upublicznianie kolejnych wydań. Początkowo ubogie, a nawet sterylne środowisko graficzne rodem z Zune. Rozwój przyniósł autorski UI, kolejne opcje i widżety. Testerom jednak tak przypadł do gustu pierwotny interfejs, że Carnales zdecydował się na wprowadzenie tworzenia i ładowania własnych motywów graficznych. Domyślnie uruchomienie jakiegokolwiek utworu sprawia, że tłem ekranu „Teraz odtwarzane” staje się grafika wyświetlana aktualnie dla artysty w serwisie Last.fm (z którym, notabene, aplikacja też współpracuje). Wśród funkcji modyfikowalny jest także wybór zakładek wyświetlanych w ekranie głównym, w tym m.in. „Artysta”, „Album”, „Gatunek” czy „Folder”.UberMusic jest dokładnie tym, czego oczekują od niego odbiorcy – softowym odtwarzaczem muzycznym z maksymalnie ograniczoną liczbą upiększeń i wodotrysków. Aplikacja nie jest też topornym klocem, jałową wizualnie pustynią. Choć wzorowana na interfejsie autorstwa Microsoftu, korzysta z najlepszych elementów odtwarzacza. Co więcej, autor – będąc jednocześnie twórcą jednego z najpopularniejszych launcherów dla urządzeń z Androidem – zdołał utrzymać stylistykę graficzną integrującą oba programy.
Odtwarzacz spełnia swoją rolę w jak najlepszy sposób. Choć słabsze urządzenia w postaci np. Samsunga i5700 z firmowym oprogramowaniem miewa sporadyczne problemy z płynnym przetwarzaniem dźwięku, to konkurencyjny dlań HTC Wildfire potrafi sprostać stawianym mu przez aplikację wyzwaniom. Oczywiście im wyższa półka cenowa, tym lepiej. UberMusic – warto dodać – jest także w pełni dostosowany do obsługi dużych ekranów tabletowych, w tym także tych w sprzęcie z Honeycomb. I choć aplikacja do najtańszych nie należy (~9,94 zł), z czystym sumieniem polecam ją tym, dla których muzyka jest najważniejsza.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu