W 2018 roku doszło do wypadku autonomicznego samochodu Ubera (Volvo XC90) z pieszą przechodzącą przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. Choć z punktu widzenia przepisów ruchu drogowego, to właśnie ofiara: Elaine Herzberg ponosi winę, Uber również mógł zrobić sporo więcej na rzecz uniknięcia takiego finału tego wypadku.
W ostatnim artykule na ten temat przedstawiliśmy pierwsze wnioski urzędników z NTS na temat tego wypadku. Wtedy stwierdzono, że "auto nie zareagowało prawidłowo" w tej sytuacji, jednak nie doprecyzowano, czy winę ponosi tutaj Uber, czy też... Volvo, które przecież udostępniło pojazd do testów. Okazuje się, że cała wina spada na Ubera, który w trakcie eksperymentów miał zaniedbać kilka rzeczy:
19 listopada National Transportation Safety Board zbierze się po raz kolejny, aby dostarczyć więcej szczegółów także mediom. Uber oraz Volvo będą do tego momentu obgryzać paznokcie: jeżeli zawiódł Uber, to może to dla niego oznaczać ogromne utrudnienia w testowaniu swojej technologii autonomicznych pojazdów i spore problemy prawne. W przypadku Volvo… cóż. Sprawa bardzo podobna, jednak równoznaczna też z utratą sporej części renomy, jaką niesie ze sobą ta marka (Volvo przecież celuje w bezpieczeństwo – użytkowników oraz innych kierowców, pieszych).
Czytaj więcej: Volvo i Uber mają "ciepło" - wszystko przez wypadek z 2018 roku
W trakcie wewnętrznego śledztwa, urzędnicy wykazali, że "kierowca awaryjny" nie zachował się tak, jak należy i nie zareagował prawidłowo, również z tego względu, że w trakcie jazdy bawił się telefonem komórkowym i był rozproszony. Co więcej, Uber Advanced Technologies Group według urzędników nie wdrożył odpowiednich procedur bezpieczeństwa, które wyczerpywałyby właśnie tego typu incydenty. Za nieefektywny uznano także mechanizm weryfikacji pracy kierowców awaryjnych dla pojazdów autonomicznych. Urzędnicy uważają, że gdyby Uber miał lepszy pogląd na to, jak pracują kierowcy zatrudnieni do nadzorowania aut samojezdnych, być może do tego wypadku w ogóle by nie doszło.
Z drugiej strony jednak, wzięto pod uwagę fakt, że w trakcie sekcji zwłok ofiary wypadku znaleziono w jej organizmie metaamfetaminę, która mogła spowodować, że ta w sposób nerwowy przekroczy jezdnię w niedozwolonym miejscu. Oberwało się też stanowi Arizona, który nie posiadał na tamten moment "dostatecznych" regulacji odnoszących się do pojazdów autonomicznych poruszających się po drogach publicznych w ramach testów.
Czyli co? Uber ma przekichane?
I tak i nie. To pierwsza tego typu sprawa, jednak w kontekście przepisów ruchu drogowego sprawa jest prosta: zawiniła ofiara, wpadła pod koła pojazdu, który nie zdążył zareagować. I to zapewne będzie linia obrony Ubera. Trudniej będzie jednak walczyć z takimi zarzutami jak zdekoncentrowany kierowca oraz brak procedur ewaluacyjnych dla pracy kierowców awaryjnych pojazdów autonomicznych. Tutaj PR-owcy Ubera będą mieć sporo roboty i niestety, ale nie wygląda to dobrze. A mimo wszystko mogło wyglądać gorzej, gdyby wykazano, że wewnętrzne systemy Ubera pomyliły się i mogły przeciwdziałać wypadkowi (a tego nie zrobiły). Takiego wniosku w orzeczeniu urzędników nie ma.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu