Ciemne chmury pojawiły się nad Uberem. Firma nie ma lekko od dnia, w którym powstała, ale ostatnio zmaga się z coraz większymi problemami. Nie chodzi ...
Ciemne chmury pojawiły się nad Uberem. Firma nie ma lekko od dnia, w którym powstała, ale ostatnio zmaga się z coraz większymi problemami. Nie chodzi już tylko złą prasę, wpadki z kierowcami bandytami czy formułowane werbalnie protesty taksówkarzy - do gry coraz częściej włączają się politycy i raczej nie służą oni pomocą korporacji. Gorąco zrobi się, gdy temat ekonomii współdzielenia stanie się elementem kampanii prezydenckiej w USA. A wiele wskazuje na to, że do tego dojdzie.
Pisaliśmy niejednokrotnie o wydarzeniach, które miały miejsce we Francji, tamtejsze protesty taksówkarzy skłoniły władze do działania, podjęto radykalne kroki i na dobrą sprawę wypowiedziano Uberowi wojnę. Wyjątek na europejskim tle? Tak ostro nie poruszono tej kwestii w innych krajach, ale prędzej czy później może do tego dojść. Nad Wisłą politycy już "podłapali" temat, działają i pewnie nie będzie wielkim zaskoczeniem, gdy okaże się, że rozwiązanie problemu będzie gorsze niż on sam. Powstanie kolejny bubel, zadowolona nie będzie żadna ze stron konfliktu.
Problemy Ubera w Polsce, a nawet w Europie to jedno - pisałem już, że firma nie jest w najgorszej sytuacji, ponieważ to amerykański podmiot, u nas może w miarę bezpiecznie eksperymentować, decydentów nie spotka kara nawet za nagminne łamanie przepisów. Sprawa może się jednak skomplikować, z punktu widzenia Ubera, gdy gorąco zrobi się po drugiej stronie Atlantyku, gdy to amerykańscy politycy i urzędnicy wezmą spawy w swoje ręce. Niedawno sąd w jednym ze stanów stwierdził, że ludzie jeżdżący dla tej firmy są jej pracownikami, a to już rodzi pewien problem. Teraz temat podejmuje Hillary Clinton.
Żona byłego prezydenta USA, a obecnie kandydatka do tego urzędu, zamierza podjąć w wyścigu wyborczym temat ekonomii współdzielenia. Dla firm pokroju Ubera i Airbnb nie musi się to dobrze skończyć. Clinton zechce prawdopodobnie pozyskać głosy klasy średniej i skupi się na rozwiązywaniu jej problemów, a jednym z elementów planu będzie naprawa systemu, w którym pracownik nie jest do końca pracownikiem i nie przysługuje mu pakiet świadczeń. Uber i spółka mogą tu zostać wskazani jako korporacje, które nie zapewniają ludziom właściwej ścieżki rozwoju oraz odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa socjalnego. Pracownik (współpracownik) nie może tam awansować, nie buduje silnego ekonomicznie państwa.
Chociaż Uberowi można sporo zarzucić i faktycznie proponuje on nie do końca sprawiedliwe rozwiązania, to nie można też przyjąć, że wszyscy kierowcy chcieliby pracować dla firmy w pełnym wymiarze godzinowym, na zasadach właściwych dla korporacji taksówkarskich. Sprawa jest bardziej złożona. Pytanie, czy uda się ją sensownie unormować i zrobić tak, by wilk był syty i owca cała? Zwłaszcza, gdy będzie się działać pod presją czasu i dla zdobycia kilku punktów procentowych w sondażach przedwyborczych? W takich sytuacjach logika schodzi czasem na dalszy plan.
Dla Ubera jest to naprawdę duży problem, bo korporacja prawdopodobnie intensywnie myśli już o wejściu na giełdę. Ludzie, którzy zainwestowali w ten biznes duże pieniądze, chcą w końcu zrealizować zysk. Teraz biznes wyceniany jest na 40-50 mld dolarów, może ozłocić wiele osób. Ale jak to będzie wyglądać, gdy urzędnicy "wezmą firmę w obroty"? Zwłaszcza amerykańscy urzędnicy. Pewnie wiele osób zastanawia się teraz, jak problem będzie chciała rozwiązać drużyna Hillary Clinton i jak do ekonomii współdzielenia odniesie się jej największy rywal. Przy tym protesty we Francji wydają się małym problemem.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu