Biznes

Uber mocno uderzył w korporacje taksówkarskie, ale to było im potrzebne

Maciej Sikorski
Uber mocno uderzył w korporacje taksówkarskie, ale to było im potrzebne
Reklama

Grzegorz pisał niedawno o zarobkach kierowców związanych z Uberem - jeśli ktoś poświęca się tylko temu zajęciu, to może całkiem nieźle zarobić. Trudno...

Grzegorz pisał niedawno o zarobkach kierowców związanych z Uberem - jeśli ktoś poświęca się tylko temu zajęciu, to może całkiem nieźle zarobić. Trudno nazwać to złotym interesem, ale jest jakaś alternatywa dla osób, które chcą żyć z jeżdżenia samochodem. Alternatywa zmieniająca rynek i to w poważny sposób, co widać na przykładzie Seattle. Zadziałał tam "efekt Ubera".

Reklama

Niejednokrotnie czytałem o zmianach, jakie może wywołać w biznesie taksówkarskim rozwój Ubera, o protestach taksówkarzy, widmie upadania korporacji itd. Ale nie przypominam sobie, bym wcześniej trafił na jakieś twarde dane, które pokazałyby, że Uber to faktycznie kat dla starego porządku. W końcu coś rzuciło się w oczy - dane z Seattle. Uber rozpoczął tam działalność wiosną 2013 roku. W mieście działa też jego konkurencja, np. Lyft. Łącznie kierowców jeżdżących w ramach usług nowego typu jest około 5 tysięcy. Całkiem sporo. Jak wpłynęli oni na biznes taksówkarski?

Przychody branży we wspomnianym mieście wyniosły w latach 2012-2013 100 mln dolarów. W kolejnym "sezonie" (2013-2014) spadły do niecałych 72 mln dolarów. I nie wynika to z faktu, że ludzie nagle przestali korzystać z usług kierowców i ich samochodów - po prostu przesiedli się do pojazdów podsyłanych przez Ubera i podobne mu firmy. Zmianę przychodów widać gołym okiem, jest naprawdę duża i dokonała się w relatywnie krótkim czasie. Nie jest zatem przesadą stwierdzenie, że Uber mocno uderzył w korporacje - dla nich to musiał być szok. Jednak czy był to szok o jednoznacznie negatywnych skutkach?

W dalszej części tekstu, z którego pochodzą dane, pojawia się rozmowa z menedżerem największej korporacji taksówkarskiej w mieście - Seattle Yellow Cab. Dowiadujemy się, że pod wpływem usług nowego typu starzy wyjadacze postanowili dostosować biznes do realiów rynku: przygotowali aplikację, poważnie skrócili czas oczekiwania klienta na taksówkę (wysyłana jest ta, która znajduje się najbliżej, a nie ta, która najdłużej czeka na kurs), zaczęto bardziej dbać o kierowców, bo to oni są kluczem do utrzymania się na rynku. Podobno ponad 100 kierowców wróciło do Seattle Yellow Cab po przygodzie z Uberem.

Na tych zmianach z pewnością korzystają klienci, którzy mogą liczyć na tańszy i szybszy transport. O tym mówi się od dawna. Paradoksalnie jednak korporacje też mogą wyciągać wnioski z danej im lekcji i wykorzystać to w rozwoju. Ba, one powinny to zrobić, by utrzymać się na rynku. Zamiast narzekać na destrukcyjną siłę, jaką przypisuje się Uberowi, wystarczyło wprowadzić kilka zmian, usprawnień, które przeniosły biznes w XXI wiek. I sprawa nie wygląda już tak tragicznie. Nie chcę robić z Ubera bohatera, ale po raz kolejny okazało się, że świeża krew jest po prostu potrzebna. Podejrzewam, że Seattle nie jest jedynym miastem, w którym temat rozwinie się w ten sposób.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama