Seriale

Mogło być lepiej, ale na szczęście drugi sezon Tytanów na Netflix wciąż trzyma poziom

Paweł Winiarski
Mogło być lepiej, ale na szczęście drugi sezon Tytanów na Netflix wciąż trzyma poziom
8

Nie ukrywam, że pierwszy sezon Tytanów był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Po wielu miałkich i nijakich serialach komiksowych z uniwersum DC, Tytani mocno przykuli mnie to ekranu i bawiłem się świetnie. Niby mamy znanych bohaterów, niby poznajemy ich dalsze losy, a jednak pojawiło się tu wiele głupich i niepotrzebnych zagrywek, przez co drugi sezon już tak nie zachwyca.

Największą zagadką związaną z drugim sezonem Tytanów jest dla mnie sposób w jaki go rozpoczęto, a zarazem zakończono główny wątek z sezonu pierwszego. Nie podobało mi się urwanie opowieści na samym końcu, ale liczyłem na to, że ostateczna walka z przebrzydłym demonem będzie emocjonująca, wyjaśni wiele wątków i rozładuje napięcie budowane przez wszystkie odcinki. Niestety, finał pierwszego (a zarazem początek drugiego sezonu) jest przewidywalny, krótki i przez to nieco rozczarowujący. Co gorsza, wydaje się totalnie oderwany od kolejnych epizodów drugiego sezonu. Po co? Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia, ale mi się to nie podobało.

Kiedy więc przebrniecie przez zupełnie niepotrzebnego pilota (lepiej było to skończyć w pierwszym sezonie), będziecie mieli okazję zapoznać się z dalszymi losami fajnie zbudowanych bohaterów. Zdecydowano się jeszcze mocniej zagłębić w ich osobowości, jeszcze bardziej uzewnętrznić drzemiące w nich demony przeszłości, strach. W konsekwencji z każdym kolejnym odcinkiem poznajemy ich jeszcze bardziej, nić porozumienia na linii bohater-widz staje się jeszcze silniejsza. Niestety, nie zawsze.

Wyszło bowiem różnie. Wewnętrzna walka Dicka Graysona, który wreszcie ostatecznie przestaje być Robinem, a powoli staje się Nightwingiem ma swoje lepsze i gorsze momenty, jednak poświęcono mu odpowiednio dużo czasu by większość historii miała logiczny sens i wytłumaczenie. Niestety równolegle będziecie świadkami mielenia ultranudnej relacji Hanka i Dawn, którzy wydają się w tym sezonie nie tyle zbędni co zwyczajni irytujący. Starfire wreszcie przestała być sztuczna i przerysowana, wypada zdecydowanie lepiej. Robin, czy raczej Jason jest antypatyczny do granic irytacji widza, a Gar...no cóż, dostaje własny wątek, niespecjalnie pomysłowy, ale generalnie trzyma ten sam poziom co w sezonie pierwszym. A trzeba przyznać, że ekipa nowych Tytanów nie ma łatwo, szczególnie że zostają wplątani w niezakończone sprawy starych Tytanów, w których cieniu stoją niemal cały sezon. No może poza Rachel - ta wciąż jest naiwna, ale jej niewyjaśnione zmiany mocy intrygują przez wszystkie odcinki. Dość ciekawym, ale i nieco banalnie poprowadzonym jest wątek Superboy'a, czyli hybrydy Supermana i... Pozwólcie, że nie zdradzę, choć trzeba powiedzieć to jasno - Tytani przeznaczeni są przede wszystkim dla fanów uniwersum i raczej nikt nie porywa się tu na opowiadanie wszystkiego od początku tak, by totalnie oderwany od tego świata człowiek zrozumiał kto z kim, po co i dlaczego.
Na pewno na plus nowy “złol”, którego większość powinna kojarzyć. Deathstroke to prawdziwa maszyna do zabijania, która nie spocznie póki nie rozbije teoretycznie zgranej ekipy. Wcielający się w niego Esai Morales zagrał bardzo dobrze, wczuł się w postać i chyba nawet zaryzykuję, że to najciekawsza persona w tym sezonie.
Co innego jego córka, Rose - ta snuje się po poszczególnych odcinkach stanowiąc niby ważny element całej opowieści, jednak w tym samym czasie będąc bardzo często pomijaną. Już bohaterowie z retrospekcji dostali więcej uwagi twórców, dzięki czemu zostaną przeze mnie zapamiętani.
Podobała mi się choreografia walk. Nieprzesadzona, odpowiednio komiksowa i realna zarazem. Za to wielki minus za dziury logiczne, przez co zdarzają się sytuacje, w których ten sam bohater dysponuje mocą stawiającą go/ją ponad wszystkimi pozostałymi - tymczasem w innym odcinku dostaje srogi łomot od Deathstroke’a, który później jest oklepany przez postacie teoretycznie słabsze. Gdzie tu sens? Niektóre wątki są za długie i niepotrzebnie zabierają czas antenowy ciekawszym wydarzeniom, na które musiałem przez nie czekać. A kiedy już się doczekałem, żałowałem że zmarnowałem 40 minut na jakieś “pierdololo” zamiast dalej kontynuować oglądanie wcześniejszej akcji. Myślę, że gdyby ograniczono się do 10 odcinków zamiast rozciągać opowieść na 13, wyszłoby zwyczajnie lepiej i bardziej spójnie, bez niepotrzebnych dłużyzn. Uczulam jednak, że te uwagi powstały dlatego, że patrzę  na drugi sezon przez pryzmat lepiej i ciekawiej poprowadzonego sezonu pierwszego, do którego nie umiem nie porównywać kontynuacji.
Pierwszy sezon Tytanów podobał mi się bardziej i nie mam zamiaru tego ukrywać. Nie było to oczywiście jakieś wybitne osiągnięcie, bo przynajmniej w mojej opinii DC raczej przeciętnie radzi sobie z tego typu produkcjami. Więc tak, Tytani byli jednym z nielicznych wyjątków, który nie tylko przykuł mnie do ekranu, ale i pozostawił ogromne nadzieje w stosunku do sezonu drugiego. No bo teraz można przecież zrobić wszystko jeszcze lepiej, z większym wyczuciem i większą pompą by seria zapisała się złotymi literami w zeszyciku każdego fana uniwersum DC. I co? Mogło być lepiej.

Głównie przez poszczególne odcinki czy nawet fragmenty odcinków, a na rozczarowującym finale sezonu skończywszy. Głupotki, nielogiczne dziury w scenariuszu, niezrozumiałe sytuacje - jest tu tego za dużo. Owszem, drugi sezon Tytanów podobał mi się ze względu na dość mroczny klimat, poruszanie trudnych kwestii, ale równie dobrze mógł się zakończyć po 10, a nie 13 odcinkach, momentami było tego po prostu za dużo i za bardzo na siłę. Dramatu oczywiście nie ma, czuć jednak niewykorzystany potencjał. Pozostaje więc mieć nadzieję, że trzeci sezon poprawi to, czego nie udało się dopiąć w drugim i powtórzy najlepsze elementy pierwszego. Trzymam mocno kciuki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu