Jeśli tworzyć seriale na podstawie gier, to właśnie w ten sposób – Twisted Metal to solidna dawka absurdalnej rozrywki.
Zabójcze fury i psychopatyczni klauni w szalonym serialu Twisted Metal – musicie go obejrzeć
Jest wiele dużych gier, które z chęcią zobaczyłbym w formie serialu i wydawało mi się, że Twisted Metal plasuje się gdzieś na szarym końcu tej listy. No bo chyba przyznacie, że ponad dwudziestoletnia gra o szalonych wyścigach z zabójczymi furtami w roli głównej to dziwny materiał na odcinkową produkcję, czyż nie? A jednak udało się to przełożyć i to w całkiem niezłym stylu. Twisted Metal z HBO Max to kawał pokręconej i odmóżdżającej rozrywki.
Twisted Metal – serial od scenarzysty Zombieland i Deadpoola
Twisted Metal to seria gier z gatunku vehicular combat, której początki sięgają końcówki lat 90. Exclusive zyskał przychylność fanów dzięki wybuchowym i pełnym akcji wyścigom, okraszonym czarnym humorem, przemocą oraz morderczym ulepszeniom aut, które sprawiły, że Twisted Metal było tak dynamicznym tytułem.
Polecamy: Seriale na jesienną chandrę. Na poprawę humoru w szare wieczory
Za przeniesienie tych wszystkich smaczków na małe ekrany wziął się Rhett Reese, scenarzysta mający w swoim portfolio pracę przy produkcjach takich jak Zombieland czy Deadpool – i ducha tych filmów zdecydowanie czuć w serialu Twisted Metal. Dlaczego? Bo absurd goni tutaj absurd, a całość ogląda się równie lekko i przyjemnie, co wspomniane filmy.
Zdezelowanym gruchotem przez postapokaliptyczne Stany
Serial streamingu Peacoock (w Polsce dostępny na HBO Max) przenosi widza do postapokaliptycznych Stanów Zjednoczonych, którymi rządzą dwie zasady – duża prędkość i jeszcze większa siła ognia. Świat po blackoucie stał się bowiem areną walk szabrowników, przecinaną co jakiś czas enklawami elity, odgrodzonymi od pospólstwa. To właśnie między tymi zamkniętymi miastami krąży główny protagonista serialu – John Doe. Kontrahenci zwą go mleczarzem, czyli chłopcem na posyłki, dostarczającym paczki od punktu do punktu na najbardziej niebezpiecznych trasach.
John przewozi zazwyczaj drobnicę – tu leki, tam części zamienne. Wszystko to na zasadzie handlu wymiennego. Jego skrupulatność, terminowość i zaskakująco duże pokłady szczęścia sprawiają jednak, że jego drogi przecinają się z zarządczynią jednego z ocalałych miast. Kobieta ma dla niego wyjątkowo niebezpieczną misję – odbieranie przesyłki z dalekiego wschodu USA, gdzie zapuszczają się tylko szaleńcy. Jako że Johnowi (w jego roli świetny Anthony Mackie) do szaleńca bardzo blisko, a nagroda za wykonanie zadania wydaje się niezwykle kusząca, bohater decyduje się na zaakceptowanie wyzwania. Jest jednak jeden warunek – na dostarczenie przesyłki ma 10 dni, a to (jak możecie się domyślać) na pogrążonych w chaosie drogach nie będzie łatwe.
Szczerze nie oczekiwałem od Twisted Metal zbyt wiele, ale jestem pozytywnie zaskoczony. Serial ma bowiem wszystko, czego potrzeba do zapewnienia luźnej i niezobowiązującej rozrywki w przerwach między pracą. Odcinki trwają około pół godziny (czasem nawet krócej), charakterystyczne dla gry pojedynki aut są dynamiczne, krwawe i widowiskowe, a dialogi między bohaterami to raczej słowne przepychanki, niż pompatyczne dyskusje. Nie zabraknie tu też charakterystycznych dla serii gier klaunów z psychopatycznymi ciągotami do siania zniszczenia, a to dodaje serialowi jeszcze więcej humorystycznego absurdu.
Lekko, zabawnie i bez trzymanki – takich seriali potrzebujemy
Humor także gra tutaj kluczową rolę, bo Twisted Metal to jawnie komediowa produkcja, więc możecie spodziewać się tu sytuacyjnych gagów na każdym kroku. Niektóre zabawne, niektóre balansujące na granicy żenady, ale to celowy zabieg. Jeśli miałbym się do czegoś doczepić, to na pewno do efektów specjalnych i CGI, które momentami wręcz kłuje w oczy – no, chyba że to też jest celowy zabieg, ale w to akurat śmiem wątpić. Ostatecznie jednak Twisted Metal jest serialem, jakich na rynku potrzeba – krótkim, humorystycznym i przyjemnym w odbiorze. Zalecam jednak przekonać się samodzielnie, bo zapoznanie się z 10-odcinkowym sezonem to tak na dobrą sprawę dwa (przyjemnie spędzone) wieczory.
W obliczu przeciętnych adaptacji gier (o czym dyskutowaliśmy w jednym z niedawnych odcinków podcastu Antyweb po Godzinach) to prawdziwa perełka.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu