Słowa Donalda Trumpa o sfałszowanych wyborach nie trafiają w pustkę. Jego zwolennicy starają się znaleźć ślady oszustwa.
Donald Trump po przegranej w wyborach prezydenckich przyjął jedną narrację - zostały one sfałszowane. Pomimo tego, że dookoła jego kampanii bardzo mocno powiewało zaangażowaniem rosyjskich botów, były prezydent nie chce (albo nie potrafi) przyjąć do wiadomości porażki i tego, że przestał się liczyć jeżeli chodzi o światową politykę. Jednocześnie, odcięty od mediów społecznościowych, stara się przekonać swoich zwolenników, że jest w stanie udowodnić wyborcze oszustwo. I, niestety, jego zwolennicy ślepo w to wierzą.
Fani Trumpa chcieli sforsować system wyborczy, aby udowodnić oszustwo
Myślenie zwolenników byłego prezydenta było bardzo proste. Jeżeli udało im by się wyciągnąć dane z systemu wyborczego, mogliby pokazać, że doszło do oszustwa w przeliczeniu głosów, tak jak twierdzi Trump. Dlatego też w stanie Michigan doszło do skoordynowanego ataku, w którym w 11 miejscach próbowano wykraść dane z systemu. Podobne incydenty miały miejsce w Kolorado i Karolinie Północnej.
Co więcej policja twierdzi, że część z tych ataków zakończyła się faktycznym sukcesem, czyli dane o przebiegu wyborów z 2020 w danym regionie (albo ich część) trafiła do atakujących. Jako, że nie słyszeliśmy jeszcze, by ktokolwiek twierdził, że ma w rękach dowód fałszerstwa, można wnioskować, że atakujący nie znaleźli nic spektakularnego. Powodów może być kilka, zaczynając od faktu, że wybory nie zostały sfałszowane, a kończąc na tym, że we wszystkich miejscach, w których doszło do ataku Donald Trump akurat uzyskał więcej głosów niż Joe Biden. Jak donosi Reuters, celem miało być pokazanie, że w tych regionach Trmp wygrał z większą przewagą.
Patrząc na to, że od wygranej Bidena minęło już półtora roku, a narracja o sfałszowanych wyborach wydaje się nie słabnąć. Wychodzi więc na to, że z takimi zjawiskami przyjdzie nam się mierzyć (co najmniej) do kolejnych wyborów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu