Najnowszy serial HBO bije absolutne rekordy! To obecnie jedyna historia, która szczyci się nie tylko wysoką oglądalnością i znakomitymi ocenami, ale i...
Najnowszy serial HBO bije absolutne rekordy! To obecnie jedyna historia, która szczyci się nie tylko wysoką oglądalnością i znakomitymi ocenami, ale i fenomenalnym wręcz kulturowym wpływem na internautów. Kiedy ostatni raz telewizyjny obraz zmusił Cię do całonocnych poszukiwań w sieci, analizy scen piksel po pikselu i pławienia się w XIX-wiecznej literaturze, o której wcześniej nie miałeś bladego pojęcia? Odpowiem - nigdy.
Czy to pierwsza historia, która wywołała białą gorączkę w sieci? Nie, mieliśmy już Matrix i Lost chociażby. Wszystko to były jednak historie transmedialne, konwergentne.
W Kulturze konwergencji Jenkins szczególnie zwraca uwagę na zjawisko, które nazywa transmedia storytellingiem. Zjawisko to, czy też może lepiej proces polega na tym, że narracja i jej elementy - dotąd integralnie ze sobą połączone w jednym medium - ulegają rozproszeniu na różne media. Jenkins podaje rozmaite przykłady narracji takich jak Gwiezdne Wojny, Matrix, Lost, Paranormal Activity, Heroes itd. Charakterystyczne dla nich jest to, że używając różnych mediów nie tyle powielały w nich główną narrację, ale ją rozszerzały o dodatkowe wątki, nowych bohaterów, alternatywne fabuły. (źródło)
Inaczej jest z True Detective, bowiem tytuł ten kompletnie odstaje od wzorca transmedialnego festynu. HBO konsekwentnie kieruje widzów przed ekrany, nie oferując im żadnych dodatków w postaci książkowych prequeli, komiksowych spin-offów czy rozsianych po sieci wskazówek. To niczym powrót do starej dobrej konwencji Twin Peaks, choć trzeba powiedzieć, że nawet w przypadku kultowej serii Lyncha pojawił się lekki skok na kasę w postaci książki Sekretny dziennik Laury Palmer.
Ale o czym wy w ogóle rozmawiacie?
Wczoraj zapytało mnie o to kilka osób, a zatem naprawdę nie wszyscy jeszcze wiedzą. Stąd dwa słowa wyjaśnienia. True Detective to nowy serial stacji HBO, który opowiada o dwóch policjantach prowadzących śledztwo w sprawie rytualnego morderstwa.
Tego typu streszczenie można dopasować do wielu filmów. Diabeł tkwi jednak w szczegółach... Serial pozbawiony jest akcji, ale konsekwentnie trzyma w napięciu poprzez misternie budowany klimat, doskonałe, ale to absolutnie doskonałe aktorstwo i szalenie ciekawą konwencję - główni bohaterowie opowiadają o śledztwie, które prowadzili kilkanaście lat temu, a my możemy porównywać ich wersje z tym, co naprawdę się działo. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy komentatorzy, odmawiając tytułowi fabuły, intryga tkana jest niezwykle misternie - do tego stopnia, że fani serialu, do których sam się zaliczam, dostają białej gorączki, oglądając dane sceny po kilka razy i analizując szczegóły, których za pierwszym razem nie dostrzegli, i wertując (a czasem nawet tłumacząc) XIX-wieczną literaturę, do której True Detective pośrednio się odnosi.
The King in Yellow
Szał w sieci rozpoczął się, gdy padły dwa sformułowania - Carcosa i Król w Żółci. Nie sposób dziś powiedzieć, kto pierwszy zwrócił na nie uwagę. Ważne jest jednak, iż widzowie niemalże natychmiast dostrzegli ich nieprzypadkowość. I w tym momencie opowieść, która w swym pierwotnym kształcie nie jest transmedialna, stała się taka właśnie dzięki widzom i sieci, co można śmiało zaliczyć do największych cyberkulturowych fenomenów.
Zmartwychwzbudzono dwóch zapomnianych pisarzy. Ambrose Gwinnett Bierce (1842 – 1914) wymyślił Carcosę, a Robert William Chambers (1865 – 1933) zapożyczył tę nazwę i w 1895 roku wydał zbiór opowiadań, z których cztery wprowadzają postać enigmatycznego Króla w Żółci i odwołują się właśnie do Carcosy. W Polsce oficjalnie przetłumaczono dwa tomy opowiadań Bierce'a (w jednym znajdowało się właśnie opowiadanie Mieszkaniec Carcosy). Gorzej z dziełami Chambersa - choć szykowana jest polska wersja, do dziś można odnaleźć tylko jedno, przełożone na rodzimy język opowiadanie, które ktoś zamieścił w sieci. Przypadek lub nie, nazywa się ono Żółty znak i jest jednym z tych, które wspominają o Królu w Żółci!
Kim lub czym jest The King in Yellow? Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze, to fikcyjna sztuka teatralna, po przeczytaniu której każdy popada w szaleństwo. Po drugie, to tajemnicza postać - bóg, demon, sam Szatan, a może jeden z przedwiecznych? Tego nie wiemy.
Dość powiedzieć, że w dzienniku ofiary w serialu widać przez chwilę fragment sztuki, o czym wspomina chociażby pisarz Michael M. Hughes w swoim artykule poświęconym fenomenowi True Detective:
Bliźniacze słońca toną w jeziorze
Wydłużają się cienie
W Carcosa
Niezwykła to noc, gdy wstają czarne gwiazdy
A obce księżyce krążą po niebie
Lecz najbardziej niezwykła jest sama
Zaginiona Carcosa
Szybko okazało się, że serial obfituje w tropy i odniesienia, generując przy tym niewiarygodną liczbę teorii spiskowych! Ledwie czasem widoczne szczegóły rozpalają wyobraźnię widzów, którzy - co jest największym sukcesem serialu - opuścili wygodny fotel, odstawili piwo i czipsy po to, by pół nocy wertować internetowe biblioteki w poszukiwaniu wyjaśnienia mrocznych zagadek, a potem dzielić się z innymi wynikami swego śledztwa w postaci często wyjątkowo rozbudowanych i popartych odniesieniami artykułów.
Jedna z ukrytych wskazówek. Nie dostrzegłem jej za pierwszym razem...
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem do czynienia z serialem, który wzbudził w widzach tak wielkie pokłady kreatywności, a jednocześnie sprawił, że ludzie sami zasiedli do czytania zapomnianych książek! Jak bowiem wspomniałem, True Detective odwołuje się do dzieł literackich tylko pośrednio - absolutnie nie zmusza nas do lektury, a jedynie pobudza nasz apetyt, który sami chcemy zaspokoić dodatkowymi źródłami. Bez dwóch zdań - mamy tu do czynienia z arcydziełem kultury popularnej!
Ostatnia scena odcinka piątego - czy widzisz czarne gwiazdy Carcosy?
Weird fiction
Literatura grozy i tzw. weird fiction to działki nieco zapomniane. Co prawda znamy i do dziś cenimy E. A. Poego i H. P. Lovecrafta, a dzięki BookRage powraca na salony znakomity Stefan Grabiński, ale odpowiedzmy z ręką na sercu - kto z nas przed premierą serialu pamiętał Bierce'a i Chambersa?
Mało tego, ponieważ Chambersem inspirował się sam Howard Phillips Lovecraft, istnieje przypuszczenie, że serial otrze się o mitologię Cthulhu, choć nie powinniśmy się raczej spodziewać wątków nadprzyrodzonych. Hasło reklamowe wyraźnie bowiem wskazuje, że za całym szaleństwem tropionym przez detektywów stoją ludzie, nie siły paranormalne.
To, co jednak najciekawsze, to fantastyczny moim zdaniem zbieg okoliczności - serial przypomniał bowiem światu o weird fiction, gdy tymczasem ta od dawna nieeksploatowana działka wzbogaci się wkrótce o... komputerową grę The Vanishing of Ethan Carter. Oczywiście tytuł ten nie ma z serialem nic wspólnego w warstwie fabularnej. To dwie kompletnie ze sobą niezwiązane produkcje. Obie jednak nie tylko przypominają nam, starszym, jedną z ciekawszych gałęzi fantastyki (serial pośrednio, gra - bezpośrednio), ale wskazują niezwykłe dziedzictwo kulturowe tym młodym, którzy nie mieli okazji zapoznać się z niezwykłą spuścizną literacką.
Co więcej, Adrian Chmielarz, twórca gry, stał się zapalonym pasjonatem serialu - wręcz internetowym detektywem tropiącym po zmroku wszelkie ślady, o czym może się przekonać każdy, kto obserwuje Jego profil na łamach Facebooka.
Nie liczyłem na żadne elementy weird fiction w serialu, ale oczywiście wiązałem z nim wielkie nadzieje jako klimatycznym noir. A tu proszę, w pierwszym odcinku zapachniało okultyzmem, a na widok konstrukcji z patyków aż podskoczyłem, bo skojarzenie z opowiadaniem Stick Karla Wagnera (u nas znanego głównie z fantasy), przynależącym do mitów Cthulhu, nasunęło się samo. Później już rzeka popłynęła szeroko, pojawił się Król w Żółci, i wszyscy znaleźliśmy się w Carcosie.
W serialu głównie imponuje mi konstrukcja. Dla niedzielnych widzów jest trochę wątków obyczajowych i trochę kryminału. Ale dla tych, którzy chcą kopać głębiej, z piasku wyłania się skrzynia, a w niej manuskrypt zapisany kodem, po odszyfrowaniu którego trafiamy na kolejną, jeszcze większą tajemnicę. Od lat w nic nie zaangażowałem się tak intensywnie jak w True Detective – czuję się jakbym z powrotem miał piętnaście lat i z wypiekami na twarzy czytał bezbrzeżnie wciągającą powieść z latarką pod kołdrą ).
Daj, Boże, taki poziom w polskiej TV
Wiem, wiem, Juliusz Braun zaraz wyskoczy jak diabełek z pudełka i powie, że polska telewizja takim budżetem nie dysponuje. David Lynch udowodnił jednak już lata temu, że nie kasa jest najważniejsza. Zresztą wielu znanych w świecie twórców niejednokrotnie pokazywało, jak ze sznurówki zrobić helikopter (na dwugodzinnym filmie Dwunastu gniewnych ludzi widz siedzi z wypiekami na twarzy, mimo że rzecz dzieje się w jednym pomieszczeniu). Gdzie więc polskie produkcje, które w umiejętny sposób łączą popkulturę z kulturą wysoką? Gdzie w polskich filmach tropy, nawiązania, Easter Eggs? Która polska produkcja zachęciła Was ostatnio do zarwania nocki w poszukiwaniu odpowiedzi? Do lektury zapomnianych dzieł sprzed ponad wieku? Żadna. Oba polskie ekrany - duży i mały - nie mają w tej materii absolutnie nic do zaoferowania. A szkoda, bo biorąc pod uwagę bogactwo literatury polskiej, byłoby co przekładać na język ruchomych obrazków. Niestety, po prostu do tego nie dorośliśmy, a kompletnie przy tym brak nam finezji i wyobraźni. Topową produkcją Telewizji Polskiej pozostaje Klan...
Fenomen? Jak najbardziej!
Historia True Detective, choć bezpośrednio operuje tylko w jednym medium, zyskała dzięki internautom wymiar konwergentny. I nie trzeba tu było żadnej łopatologii w stylu "czytać, kurna, Mickiewicza, bo Mickiewicz wielkim poetą był!". Serial do niczego nie zmusza, za to przyprawia nas o ssanie w żołądku, a następnie pozostawia umiejętnie rozłożoną ścieżkę smakowitych okruszków. Henry Jenkins w Kulturze konwergencji rozpisywał się na temat dzieł transmedialnych, takich jak Gwiezdne wojny czy Matrix. True Detective tymczasem jest tematem na osobną książkę - serial, którego twórcy postanowili nie zawłaszczać innych mediów poza małym ekranem, spowodował ogólnoświatową, internetową gorączkę, każącą ludziom... czytać, myśleć, analizować, tworzyć!
Ilustracja w nagłówku: Deviantart
To fan art - ilustracja nie jest żadnym spoilerem, bez obaw!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu