Felietony

Trofea, osiągnięcia, achievementy – doskonały system, którego chciałbym nie lubić

Kacper Cembrowski
Trofea, osiągnięcia, achievementy – doskonały system, którego chciałbym nie lubić

Trofea i osiągnięcia w grach przez niektórych są uważane za absolutnie bezsensowne i często rozpraszające. Chociaż chciałbym tak uważać, to mam do tego systemu słabość.

Microsoft rozpoczął doskonałą plagę

Cała idea osiągnieć i trofeów rodziła się wiele lat, lecz ogólny debiut tego rozwiązania miał miejsce w 2005 roku, kiedy Microsoft oficjalnie uruchomił pierwszy prawdziwie obejmujący całą platformę system osiągnięć w wielu grach — i chodzi oczywiście o Gamerscore na konsoli Xbox 360. Tego systemu osiągnięć zwyczajnie nie dało się przeoczyć — kiedy osiągnęliśmy daną rzecz w grze, na ekranie pojawiało się charakterystyczne powiadomienie z logiem Xboksa i informacją o achievemencie i tym, ile waluty dzięki temu zdobyliśmy. Gdyż właśnie, Gamerscore wprowadził również wspólną walutę — i w ramach tego w każdej grze możemy zdobyć maksymalnie tysiąc punktów „G”.

Z tego zaczęła robić się swego rodzaju rywalizacja ze znajomymi, gdyż profile graczy w usłudze Xbox Live wyświetlały wynik Gamerscore dla każdej gry, w którą kiedykolwiek graliśmy. Gracze ponadto mieli z tego realne korzyści w sklepie Microsoftu — i nie trzeba było długo czekać, żeby pojawiła się prawdziwa kultura zdobywania „calaków”. Zdobywanie wszystkich osiągnięć dostępnych w grze stało się pewnego rodzaju kulturą; chociaż to bardziej widoczne było w społeczności graczy PlayStation.

Ten pomysł spodobał się… wszystkim

Chwilę później niemal identyczne systemy pojawiły się na Steamie od Valve na pecetach, a także PlayStation wprowadziło swoje trofea — gdzie rzadkość i „prestiż” każdego pucharka definiowana jest przez jego rodzaj — od brązowego, przez srebrny i złoty, aż po platynowy, który zdobywamy w momencie odblokowania wszystkich pozostałych „trofek”. „Trophy hunters” to zrobiła się naprawdę poważna rzecz i bardzo dużo osób grało głównie z myślą o zdobywaniu trofeów — i tak jest do dziś.

Trofea czy osiągnięcia odnoszą się często do postępów w kampanii fabularnej danej gry, ale z czasem twórcy zaczęli się nieco bawić tą formułą. Przejście danego etapu bez porażki, skończenie gry na najwyższym poziomie trudności, dotarcie do napisów końcowych w czasie krótszym niż X, a najbardziej absurdalne przykłady, z którym sam się spotkałem, to chociażby grindowanie niebotycznej ilości waluty w Final Fantasy VII czy próba zaglądania pod spódnicę 2B w NieR: Automata kilka razy.

Ba, swego czasu powstały gry, w których można było wbić platynę w 15 minut. To było główną siłą sprzedaży takiej gry jak My Name is Mayo, którą zdecydowana większość kupowała wyłącznie ze względu na bardzo łatwą platynę.

W opozycji — jak zawsze — Nintendo

Jedyna firma, która całkowicie przeszła obok systemu trofeów i achievementów, to Nintendo. Firma z Kraju Kwitnącej Wiśni bardzo często chodzi pod prąd i rządzi się swoimi prawami — a mimo to radzi sobie doskonale, za co (nie ukrywam) trochę ją kocham, a trochę nienawidzę. Nintendo absolutnie nie przejęło się osiągnięciami i to jedyna wiodąca platforma do grania w tym momencie, gdzie nie ma żadnego systemu osiągnięć.

Jeszcze za czasów Wii czy 3DS wydawało mi się to trochę dziwne, ale będąc szczerym, spodziewałem się, że to pojawi się na Nintendo Switch — a jednak nie. Nintendo nie jest zainteresowane tym rozwiązaniem; i paradoksalnie sprawia to, że odbieram te gry nieco inaczej. Z jednej strony, grając w takie produkcje jak The Legend of Zelda: Breath of the Wild czy Tears of the Kingdom, czuję się nieco bardziej filmowo i po prostu „doświadczam” tej produkcji. Nie rozpraszają mnie żadne wyskakujące powiadomienia i po prostu w pełni skupiam się na historii i na zadaniach w świecie gry.

Z drugiej jednak strony, kiedy wreszcie zajmę pierwsze miejsce w zawodach na najwyższym poziomie trudności w Mario Kart 8 (szczególnie w zestawieniu z przeklętą i jednocześnie doskonałą Rainbow Road), to fajnie by było zobaczyć jakiś sposób wynagrodzenia od twórców gry. To często jest motywujące, i chociaż nie mam w zwyczaju (teraz, bo kiedyś miałem na tym punkcie obsesję) latać za trofeami, to potrafią mnie one zmotywować. I na koniec sesji grania na PlayStation 5 często łapię się na tym, że zaglądam do sekcji trofeów, żeby zobaczyć, co mi tam wpadło i co teoretycznie mógłbym jeszcze zdobyć; więc zdarza mi się zrobić w grze rzeczy, których normalnie bym nie zrobił, tylko dla tego internetowego pucharka, który w istocie nie ma żadnej wartości.

Chciałbym mieć te trofea gdzieś, ale nie potrafię

Mój znajomy ma wyłączone powiadomienia o trofeach na PlayStation i grając w pierwszego Spider-Mana nie wiedział, ile ma % w osiągnięciach — po prostu go to nie obchodziło. Wielokrotnie mówił też o tym, jak to Nintendo dobrze robi, że nie pakuje do swoich konsol tego „bezsensownego rozwiązania”. Uważałem to za dość dorosłe podejście i przez chwilę chciałem się do niego przekonać — bo w końcu faktycznie najważniejsze jest doświadczanie samej gry, a nie robienie dziwnych rzeczy po powiadomienie od Sony czy Microsoftu.

Po bardzo krótkim czasie jednak się poddałem. Jeśli te bezsensowne, cyfrowe pucharki, przynoszą mi jakąkolwiek satysfakcję, to nie widzę powodu, żeby z tego rezygnować. Dlatego niedawno wbiłem platynę w Spider-Manie 2 — i chociaż mapę wyczyściłem ze względu na świetnie zaprojektowany świat i doskonałe side questy, to do otwierania wielu skrzyń rozrzuconych po mieście czy biegania po stadionie zmotywowało mnie wyłącznie zdobycie tego platynowego pucharka. Podziwiam ludzi, których osiągnięcia w ogóle nie ruszają i po prostu grają w gry „po staremu” — ale jednak sam muszę przyznać, że trochę mnie te osiągnięcia do siebie przyciągają.

Fajnie by więc było, jakby Nintendo dało mi fikcyjną nagrodę za zrobienie doskonałej tratwy w Tears of the Kingdom.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu