Poruszając się po Internecie nie można zapominać o tym, że wiele naszych informacji może być dostępnych nie tylko dla nas, ale i dla organizacji rządo...
Poruszając się po Internecie nie można zapominać o tym, że wiele naszych informacji może być dostępnych nie tylko dla nas, ale i dla organizacji rządowych, które lubią wiedzieć nawet więcej, niż potrzebują. Po serii ataków terrorystycznych w Paryżu oraz w Stanach Zjednoczonych można było spodziewać się odważniejszych kroków służb celem monitorowania zasobów Internetu - również tych sfer, które nie powinny być widoczne dla nikogo. Głos w tej sprawie zabrał Tim Cook i jego stanowisko - choć jest "piękne", to obawiam się, że ma mało wspólnego z tym, jak to może wyglądać.
Taki tytuł wybrałem nie bez celu. Zresztą, jest to cytat z jego wypowiedzi opublikowanej na łamach Time.com. Jak wykazałem powyżej - coraz śmielsze ataki terrorystów z pewnością sprowokują służby do jeszcze większych nacisków na firmy technologiczne, by te jeszcze ściślej współpracowały z rządami. Z jednej strony ma to swój sens - przestępcy również korzystają ze zdobyczy nowych technologii i zapewne w przypadku konkretnych podejrzeć można by z ich danych wyciągnąć naprawdę sporo. Jednak cały czas istnieje obawa, że będzie to mieć negatywny wpływ na resztę użytkowników - takich, którzy nie mają nic do ukrycia, albo mają - jednak nie są to rzeczy, którymi powinny interesować się służby, a i do nich dobrać by się mogły nieodpowiednie osoby.
Cook wypowiedział się również w kwestii "tylnych drzwi", dzięki którym służby mogą uzyskać dostęp również do zaszyfrowanych informacji. To pozwala na całkiem swobodne przeglądanie informacji na konkretnych kontach. To rozwiązanie ma swoją podstawową wadę według CEO Apple. Przede wszystkim, otwarcie pewnych furt stwarza okazję dla cyberprzestępców, którzy mogą wykorzystać je we własnych celach. A przecież w usługach chmurowych, w skrzynkach e-mail znajdują się często newralgiczne dane firm. Dostęp do nich przez osoby trzecie może mieć opłakane skutki, stąd Cook nie uważa, by było to absolutnie dobrym pomysłem. I z tym można się zgodzić.
Trzeba jednak patrzeć dalej niż czubek własnego nosa
Cook żongluje piękną ideą, ale potwierdza, że jeżeli firma otrzyma stosowną dyspozycję podpartą obowiązującym prawem - musi przekazać pewne dane służbom. Podejrzenia muszą być naprawdę mocne, by taka procedura została wdrożona. Jeśli chodzi o szyfrowane informacje - tych nie musi ujawniać, gdyż nawet Apple nie ma do nich dostępu. Cook jednak zapomina o jednej, bardzo ważnej kwestii. Usługi, ekosystemy obecnie mocno się przenikają. Osoba, która korzysta z MacBooka, iPhone'a, czy iPada wcale nie musi (i raczej nie będzie) zamykać się w obrębie rozwiązań jednego producenta, ale będzie korzystać z innych usług. Facebook, Twitter, Outlook, OneDrive, Google Drive, Gmail... długo by wymieniać. Dzisiaj nie ma ograniczeń co do tego, z jakich usług można korzystać w Internecie, w ogromnej większości są one właściwie wieloplatformowe.
A nie wszystkie firmy podchodzą do kwestii prywatności tak, jak Apple. Korelacja prywatności i bezpieczeństwa jest bezcelowa. W momencie, gdy oddajemy nasze dane firmie zewnętrznej, musimy uznawać już, że to nie są tylko nasze dane i już nie tylko my mamy do nich dostęp. Nawet, jeżeli nie sprzeda nas Apple, to zrobi to ktoś inny. A danych o sobie udostępniamy wiele - od zwykłej telemetrii aż po zdjęcia w portalach społecznościowych. Jeżeli nie mamy nic do ukrycia, nie knujemy spisku przeciwko obecnemu porządkowi świata - nie powinno nam się nic stać. Panie Cook - takie czasy nastały. Nie podoba nam się to... ale nic na to nie możemy poradzić.
Grafika: 1
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu