Po co w mediach pojawiają się artykuły? To oczywiste, żeby czytelnik mógł się z nimi zapoznać. Idealną sytuacją (i nierealną) jest taka, w której każdy czytelnik - bez wyjątku - czyta publikację od deski do deski i dzięki temu ma pełny obraz tego, jak sprawa się ma (a w wypadku mediów mocno opiniotwórczych, jakie zdanie ma konkretny dziennikarz). Tak się jednak nie da, a chętnych do komentowania na szczęście nie brakuje. Problem jest jednak wtedy, gdy czytelnik artykułu nie czyta, a chce się wypowiedzieć.
Skąd pomysł na "test wiedzy" przed skomentowaniem artykułu? W ręce wpadła mi informacja o tym, że NRK - norweski nadawca radiowo-telewizyjny na swoich stronach internetowych wprowadził ciekawe rozwiązanie eliminujące nieporozumienia wynikłe z niedostatecznego doczytania treści artykułu.
Tak, dobrze czytacie. Aby móc wyrazić swoją opinię na temat publikacji, czytelnik musi udowodnić wpierw, że wie co komentuje. To, jak wygląda czytanie artykułu w wykonaniu niektórych internautów jest powszechnie wiadome. Relatywnie mało osób przeczyta wpis od deski do deski, bardzo chętnie natomiast "wchodzą" im materiały interaktywne, zwłaszcza wideo (o ile nie odpalą się w autoplayu i są dla nich przystępne). Poniższy wykres (źródło: Slate) dobitnie przedstawia to, jak wygląda problem z czytaniem treści w internecie. Powszechne jest również zjawisko "skanowania" treści - wtedy czytamy głównie nagłówki, bardziej rzucające się w oczy wyrazy oraz wytłuszczenia.
Wytłuszczenia właśnie. Niektórzy z Was zwracają uwagę na to, że w swoich wpisach stosuję taki zabieg. Robię to głównie dlatego, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda czytanie artykułu - nie jestem maszyną i robię to tak samo jak Wy. Zależy mi jednak na tym, by nawet ten nieco bardziej "leniwy" czytelnik miał dostatecznie dobry pogląd na to, co zostało we wpisie zamieszczone. Stąd też, pogrubiam te wyrazy lub całe fragmenty, które są według mnie kluczowe.
To niestety nie wystarcza
Nie dokonam w tej kwestii żadnego przewrotu, nie zmienię nagle przyzwyczajeń czytelników. Zdarza się jednak, że w komentarzach pojawiają się nieścisłości, tarcia również z powodu niedostatecznego doczytania treści. Widzę to nie tylko w swoich wpisach, ale również kolegów, na innych stronach. Internauci są gotowi szerować nawet tylko chwytliwe tytuły, których treść wskazuje na zupełnie coś innego. To nie jest komfortowa sytuacja dla osoby, która żyje z tego, że pisze. Dla nas, możliwość wykonywania takiej pracy to również hobby i chcemy się nim cieszyć.
Zapewne chcielibyście wiedzieć, dlaczego według mnie ta kwestia jest tak istotna. Przede wszystkim, zauważcie, że media internetowe to nie tylko wpisy dziennikarzy, blogerów, ale również potężne społeczności. Czym byłby Antyweb bez sekcji komentarzy? Trudno sobie wyobrazić taką sytuację. Uznaję zasadę, że komentator to tak samo ważny twórca treści w medium, jak dziennikarz. Korzysta z możliwości polemiki z autorem oraz innymi komentującymi. Niejednokrotnie wzbogaca treść zaproponowaną przez autora o własne przemyślenia, osobiście wyłuskane fakty. Zawsze cieszę się z rzeczowych dyskusji, mocnych argumentów i porywających dysput.
Mam ogromny szacunek do idei komentarzy. Ale równocześnie mam spore wymagania
Ponownie babram się w typach idealnych. Obserwując działania moich kolegów, nie tylko z AW doskonale wiem, że choćby najlepszy warsztat autora, najbardziej rzeczowe artykuły nie są gwarantem dobrej, merytorycznej dyskusji komentatorów. Zdarzają się wojenki, ofensywne wpisy czytelników pod adresem autorów. Jestem za krytyką, która: a) jest dobrze uzasadniona, b) nie ma charakteru "plaskacza". Jeżeli do takich rzeczy dochodzi - korzystam z danych mi możliwości "ogarnięcia" dyskusji, a także z tego, że obelgi mnie kompletnie nie ruszają. Doskonale wiem, że nikt z tych komentujących nie zrobi tego samego w stosunku do losowej osoby na ulicy. A jeżeli zrobi, będzie się tam liczył z konsekwencjami.
Wrócę do idei testu wiedzy o artykule. Czy to ma sens?
Oczywiście, ale pod pewnymi warunkami. Po pierwsze, nie może to być oparte na "odsiewie" osób, które mają inne poglądy niż redakcja lub autor. Mam swoje poglądy i szanuję te, które należą do innych - o ile są opakowane w rzeczowe argumenty. Po drugie, nie mogą to być pytania nazbyt szczegółowe. To nie może być głupi test ze znajomości lektury, gdzie trzeba wiedzieć jakiego koloru była firanka w tym i tym fragmencie książki. Należy skupić się na faktach, które są kluczowe do odpowiedniego zrozumienia treści publikacji.
Dzięki niewielkiemu wysiłkowi wydawcy, można doprowadzić do sytuacji w której ma się pewność, że komentujący czytelnik zapoznał się z najważniejszymi faktami zawartymi w publikacji. Podejrzewam, że w niewielkim stopniu pozwoliłoby to na odsianie osób, które do artykułu wchodzą tylko po to, żeby kogoś wkurzyć. Oczywiście, nie udałoby się w ten sposób zapewnić w stu procentach merytorycznych dyskusji - to akurat jest niemożliwe.
Trzeba również postawić sobie pytanie o wartość biznesową takiego podejścia do komentarzy. Biorąc pod uwagę przypadek AW, gdzie doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ilość komentarzy w stosunku do liczby odsłon nie stanowi z reguły nawet jednego procenta (a komentarzy jest sporo), nie odbiłoby się to istotnie na takich wskaźnikach, jak czas przebywania na stronie. Teoretycznie, taki zabieg mógłby podnieść współczynnik odrzuceń, ale podobnie jak i w przypadku czasu przebywania na stronie, nie doszukiwałbym się w tym istotnego wahnięcia.
Pytanie o sens takiego przedsięwzięcia powinien sobie postawić każdy wydawca w medium internetowym. Istnieją miejsca, w których taki "zamach" na sekcję komentarzy mógłby się skończyć źle. Są też takie, które celują w konkretnego odbiorcę, który dodatkowo ucieszy się z takiej metody. Kwestia do osobistego rozpatrzenia. Na AW wydawcą nie jestem, więc... naturalnie się nie wypowiem, czy widziałbym to tutaj. Sam pomysł jednak jest warty uwagi.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu