Czas na podsumowanie. Przeanalizowaliśmy wspólnie multum przypadków i niejasnych, czasem wręcz kolidujących ze sobą przepisów. Konkluzja? Pokusiłem si...
Czas na podsumowanie. Przeanalizowaliśmy wspólnie multum przypadków i niejasnych, czasem wręcz kolidujących ze sobą przepisów. Konkluzja? Pokusiłem się o nią już w zeszłym tygodniu - w obliczu gwałtownego rozwoju multimediów i powszechnego dostępu do aparatów fotograficznych potrzebny a wręcz niezbędny jest stosowny akt prawny, który regulować będzie prawa i obowiązki osób wykonujących zdjęcia. Jak wskazują liczne przykłady, brak klarownych przepisów w tej materii zakrawa wręcz na skandal i rodzi liczne nadużycia, których ofiarą padają nie fotografowani, lecz fotografujący.
Celebryci w supermarkecie? PFFFFFF...
W miniony weekend mój serdeczny Kolega podesłał mi artykuł dotyczący... zeszłorocznej afery bananowej.
Historia jest prosta. Klient chciał zrobić komórką zdjęcie wywieszki na stoisku z bananami. Efekt! Akcja ochroniarzy, "straszenie" policją i... bezprawne przetrzymywanie fotografującego i jego kolegi na terenie sklepu. Najwyższy czas, by skończyć z ochroniarską metodą "na Fritzla". Klient ma prawo wejść i wyjść. Wyjątkiem będzie sytuacja, gdy złamie prawo i zatrzymany zostanie do czasu przyjazdu policji.
Sprawą zajęli się dziennikarze, którzy zwrócili się do biura prasowego Carrefour Polska. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg.
Wyjaśniono nam, że: * zakaz fotografowania wprowadzono ze względów bezpieczeństwa, bo gdy "osoby niewłaściwe" poznają ułożenie wyjść ewakuacyjnych, może dojść do "zagrożenia zdrowia i życia", * w Carrefourze zakupy robią celebryci i mogą nie życzyć sobie fotografowania, * logo Carrefoura i dostawców są prawnie chronione, a były one na bananach. (źródło)
Aż chce się zakrzyknąć: "trolololo!" Wszystkie trzy argumenty są wyjątkowo nonsensowne, a przy tym nie mają poparcia w przepisach. To kolejny dowód na to, że regulacje są potrzebne - jeśli biuro prasowe sieci marketów musi się w tłumaczeniach wić jak piskorz i pisać bzdury, oznacza to, że nawet zainteresowani nie są w stanie podać podstawy prawnej dla takich a nie innych działań ochroniarzy. Mało tego, pierwszy argument to jakiś postsocjalistyczny bełkot zbudowany na wspomnieniach o zakazie fotografowania obiektów przemysłowych.
W poprzednich częściach wyjaśniałem, że choć market może się nam wydawać przestrzenią publiczną, pozostaje własnością prywatną, a właściciel ma prawo zabronić fotografowania na terenie posesji zgodnie z przepisami Kodeksu cywilnego. Nie oznacza to jednak, że ma prawo do bezkrytycznej hegemonii.
- Właściciel sklepu może wprowadzić taki zakaz, bo to wynika z jego prawa własności, ale ono nie jest nieograniczone. Taki zakaz nie ma związku z żadną ochroną konkurencji - do sklepu każdy przecież może wejść. Cena i ekspozycja bananów też nie są tajemnicą. A ochrona wizerunku dotyczy tylko ludzi, nie owoców - komentuje dr Michał Zaremba, prawnik z Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. - Natomiast h. Poza wszystkim jest też pytanie, czy dziś, kiedy każdy ma aparat w komórce, zakaz robienia zdjęć w sklepie ma sens? Uważam, że nie ma. To nadgorliwość. (źródło)
Reklama
Jeśli mam wskazywać winnych, to mój palec celować będzie w Parlament RP, który ani jest rychliwy, ani sprawiedliwy. Jak długo jeszcze przyjdzie nam czekać na stosowne przepisy, które zapobiegać będą sytuacjom rodem z filmów Stanisława Barei?
Nieznajomość prawa szkodzi
Czytając Wasze komentarze pod poprzednimi wpisami, a także na łamach Facebooka, odnoszę wrażenie, iż macie mnie za przeciwnika prawa do fotografowania. Nic bardziej mylnego. Jako niegdysiejszy fotoreporter i tropiciel nieprawidłowości (np. archiwizujący istnienie nielegalnych wysypisk śmieci), a obecnie zapalony urban explorer, niejednokrotnie walczyłem z głupotą osób, firm i instytucji próbujących zakazywać wykonywania zdjęć. W poprzedniej części wyraźnie napisałem:
Pamiętajmy przy tym, że właściciele mają różne powody, by sprzeciwiać się wykonywaniu zdjęć. Często ma to związek z chęcią ukrycia nieprawidłowości w zakresie BHP, względnie innych uchybień.
Niestety, nic nam ta świadomość nie da, jeśli nie będziemy umieli odwoływać się do prawa - nawet jeśli jest ono niejasne. Oto przykład, który potraktujcie jako ostrzeżenie.
Na początku lat dziewięćdziesiątych, jako młody, nieletni jeszcze fotoreporter ówczesnej Zielonogórskiej Gazety Nowej (dziennik ponadregionalny, który dziś już nie istnieje), natknąłem się w mieście L. na przedziwną sytuację. Wychodząc z budynku poczty trafiłem na... plan filmowy. Tak to przynajmniej wyglądało. Jedno z głównych skrzyżowań zostało zamknięte dla ruchu kołowego, a na ulicy stał kordon służb ZOMO! Okazało się, że mam do czynienia z publiczną inscenizacją prowadzoną przez prokuraturę - był to pewien rodzaj wizji lokalnej na potrzeby odtworzenia wydarzeń ze stanu wojennego. Stojąc poza blokadą policji wyciągnąłem aparat, by wykonać zdjęcie. Natychmiast zareagował szeregowy policjant, każąc mi sp... tzn. odejść. Niezrażony niepowodzeniem, a głodny dobrego fotoreportażu, wszedłem na dach bloku, stanąłem na krawędzi i zacząłem fotografować w najlepsze.
Mniej więcej półtorej minuty zajęło policji dotarcie na dach. Dopadł mnie funkcjonariusz w cywilu i cała grupa mundurowych. Zostałem odeskortowany na dół. Niemalże wywleczono mnie na środek skrzyżowania, gdzie stała grupka prokuratorów z sądu wojewódzkiego. Najważniejszy z nich orzekł, że jeśli natychmiast nie prześwietlę filmu, mój sprzęt zostanie skonfiskowany, a ja zostanę zatrzymany.
Przyznaję - przestraszyłem się. Miałem naście lat i wizja schylania się po mydło w łazience więzienia przeraziła mnie na tyle, że otworzyłem aparat i prześwietliłem film. Tymczasem zachowanie prokuratora, choć trudno w to uwierzyć, było bezprawne! Zastraszanie, groźby, próba odebrania mojej własności... Niestety, choć znałem Prawo prasowe, nie miałem pojęcia, czy istnieją jakieś dodatkowe przepisy, które być może złamałem. Tymczasem takowych nie było. Oczywiście w grę mógł tu wchodzić przepis ze wspomnianego PP:
Nie wolno publikować w prasie danych osobowych i wizerunku osób, przeciwko którym toczy się postępowanie przygotowawcze lub sądowe, jak również danych osobowych i wizerunku świadków, pokrzywdzonych i poszkodowanych, chyba że osoby te wyrażą na to zgodę.
Reklama
Sęk w tym, że nie była to wizja lokalna sensu stricto, gdzie pojawiłyby się osoby, przeciwko którym toczyło się postępowanie. Nie było też na miejscu osób poszkodowanych. Całość odgrywana była przez statystów, mało tego, zamaskowanych (przypomnijcie sobie hełmy ZOMO)! Nie było więc absolutnie żadnych przeciwwskazań, bym wykonywał swoją pracę (prokuratorowi okazałem legitymację dziennikarską). Koniec końców, tuż po prześwietleniu filmu założyłem drugi, wszedłem do tego samego bloku, ale tym razem, korzystając z uprzejmości mieszkańców, wykonałem zdjęcia z okna. Następnego dnia zostały opublikowane w prasie i... nikt nie wniósł żadnego sprzeciwu. Dlaczego? To proste, nie złamałem prawa, w przeciwieństwie do niesławnego pana prokuratora, który wykorzystał moją nieznajomość przepisów. Weźcie to sobie do serca, mówię serio. I pamiętajcie - nie jestem przeciw Wam, a jedynie podaję, jak się sprawy mają w prawie polskim, byśmy wszyscy wiedzieli, jak i kiedy możemy odpierać ataki.
Szarpać kasę jak Reksio szynkę, czyli rzecz o muzeach
Ostatnia kwestia, którą tu poruszę, to problem galerii i muzeów, wielokrotnie przez Was sygnalizowany. Mamy tu do czynienia z kolejnym bareizmem. Fotografowanie dzieł sztuki z użyciem lampy błyskowej szkodzi tym dziełom. Kiedy jednak za robienie zdjęć zapłacicie, nagle szkodzić przestaje. Ktoś z Was łaskawie oświecił mnie, że jestem głupcem, bo logiczne jest, że szkodzi zawsze, ale jeśli zapłacimy, to pieniądze zostaną przekazane na likwidację tych szkód. Przepraszam, ale większego idiotyzmu dawno nie czytałem. Idąc takim tokiem rozumowania, na zabytkowych obrazach nie zostanie z czasem ni gram oryginalnej farby, bo dzieło będzie przechodziło renowację za renowacją.
Całkowicie prywatnie jestem przeciwnikiem pstrykania w muzeach. Naprawdę musimy pstrykać dzbanki, obrazy, stare lemiesze i cudze kości? Mimo obcowania z historią i sztuką, mamy tu do czynienia z fotografią jarmarczną w typie "z rodziną po kremacji mamy". Ja i Mona Lisa, ja i miecz Szczerbiec, ja i kość ogonowa świętego Euzebiusza. Błagam...
Nie zmienia to faktu, że często w muzeach fotografujemy, a gdy zwiedzamy zamki i pałace, mamy ochotę utrwalić piękno dawnej architektury i wystroju wnętrz. Zrozumiałe i akceptowalne. Jak się jednak okazuje, dyrektorzy różnej maści muzeów postanowili zbić kasę na sprytnym dwustopniowym zabiegu. Najpierw więc wprowadzają zakaz fotografowania, następnie wydają zezwolenie - ale już płatne. Tymczasem proceder ten jest nie do końca zgodny z prawem...
Polska Akademio Nauk, serio???
Niestety, nawet w tej kwestii państwo polskie nie potrafi do dziś wydać sensownego orzeczenia. Pozwólcie, że streszczę Wam stanowisko władz: można, ale nie można, chyba że można, a wtedy można tylko wtedy, gdy można, bo jeśli nie można to nie można. Idealnie oddaje to poziom polskiego prawodawstwa. Ale od początku...
Sprawa ruszyła dzięki niegdysiejszemu dziennikarzowi (a dziś prawnikowi) Michałowi Kosiarskiemu, autorowi artykułu Obrazu Jana Matejki nie można w muzeum sfotografować za darmo. W 2009 roku złożył on pozew, kwestionując regulaminową klauzulę Muzeum Regionalnego im. Dzieci Wrzesińskich we Wrześni.
5 marca 2010 roku Sąd Okręgowy w Warszawie-Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uznał klauzulę o treści:
Zabrania się fotografowania i filmowania eksponatów oraz sal ekspozycyjnych bez uzyskania pozwolenia dyrektora Muzeum. Fotografowanie możliwe jest po uzyskaniu zgody i uiszczeniu opłaty (źródło)
za abuzywną, czyli niedozwoloną. Wyrok jest obecnie prawomocny. Czy przesądza to jednak o czymkolwiek? Okazuje się, że nie, ponieważ muzea nadal stosują ten proceder, powołując się na różnej maści przepisy. Słowem, sąd sobie, muzeum sobie, ministerstwo sobie, Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów sobie, bo przecież każda instytucja i firma w tym kraju interpretuje prawo na własną korzyść, o czym przekonacie się, czytując serwis VaGla.pl (polecam lekturę - mnóstwo znakomicie opisanych przypadków!):
15 listopada (2011 roku - przyp. M. D.) Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów opublikował stanowisko w sprawie możliwości stosowania zakazu fotografowania w regulaminie muzeum. To dalszy ciąg historii zakazów fotografowania w muzeach, której jednym z etapów był wyrok Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który w dniu 5 marca 2010 roku uznał, że zakwestionowana pozwem p. Michała Kosiarskiego klauzula, którą można było znaleźć m.in. w regulaminie muzeum we Wrześni, jest klauzulą niedozwoloną (por. Regulaminowy zakaz fotografowania w muzeach to klauzula abuzywna (sygn. XVII Amc 1145/09)). Instytut stanął na stanowisku, że wpisanie w rejestrze Klauzul Niedozwolonych zapisu z regulaminu Muzeum Regionalnego im. Dzieci Wrzesińskich we Wrześni nie powoduje automatycznie, że wszystkie zapisy regulaminów muzealnych na terenie Polski, ograniczające lub zakazujące fotografowania eksponatów są niezgodne z prawem. (źródło)
Przetłumaczę to Wam na język prostego ludu: Instytut Muzealnictwa stwierdził oficjalnie: to, że zakaz jest bezprawny, nie oznacza, że jest bezprawny. Komentować? Myślę, że nie muszę... Wychodzi więc na to, że klauzulą niedozwoloną jest ta jedna z konkretnego muzeum. Na takiej samej w innym muzeum już mucha nie siada. Jest w tym sens? Moi kochani, kiedy można zarobić kasę, sens jest w każdej bzdurze!
Generalnie myślę sobie, że jeśli fotografowanie z lampą szkodzi zbiorom, to pobieranie opłaty za możliwość takiego fotografowania wcale nie powoduje, że mniej szkodzi (w tym: nagle przestaje szkodzić). Jeśli problemem jest światło flasha, to przy fotografowaniu bez lampy błyskowej nie powinno być problemu ). Podobnie musi być z bezpieczeństwem budynków. Jeśli fotografowanie odpłatne nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa, a nieodpłatne szkodzi, to z czego miałoby to wynikać? Zastanawiam się, czy chodzi tylko o ochronę zbiorów, czy też o dodatkowe źródła przychodów dla muzeów, które dałoby się zdobywać, gdyby jednak w jakiś sposób dało się pobierać opłaty za coś jeszcze innego niż samo zwiedzanie? (źródło)
Cóż możemy poradzić w takim przypadku? Jak się okazuje, niewiele:
Niestety nie oznacza to, że automatycznie wszystkie postanowienia tego typu zawarte w regulaminach można uznać za niezgodne z prawem i odmówić ich przestrzegania.
Co dalej, Polsko fotograficzna?
Quo vadis? Odpowiedzi nie znają nawet najstarsi górale. Jest źle, bowiem gdyby na dziś dzień uprzeć się i przygotować np. dla dzieci poradnik dotyczący tego, gdzie i jak mogą robić zdjęcia, wyszedłby z tego kilkutomowy traktat prawniczy, którego lektura mogłaby skłonić do samobójstwa.
Mogę za to dać Wam całkowicie prywatną radę - przyjmiecie ją jednak na własną odpowiedzialność. Po pierwsze, fotografując, zawsze przestrzegajcie prawa (nie włamujcie się, nie naruszajcie cudzej prywatności i godności, nie ujawniajcie prawnych tajemnic). Po drugie, jeśli to możliwe, zawsze wcześniej ubiegajcie się o zgodę. Po trzecie, jeśli nie popełniacie żadnego przestępstwa, a jednak odmawia się Wam możliwości fotografowania, to... nie dajcie się złapać. Jan Izydor Sztaudynger napisał: "wśród samych potulnych obywateli ojczyznę diabli by wzięli".
Prawo jest dla maluczkich - przestrzegacie go tylko Wy, natomiast ci, którzy złapią Was za kołnierz, wszelkie przepisy mają gdzieś, co pokazałem na konkretnych przykładach. Przykre, ale prawdziwe. Tymczasem polski parlament jeszcze długo nie będzie zainteresowany stworzeniem aktu prawnego, który doprecyzowałby wszystkie kwestie związane z fotografią... C'est la vie!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu