Dużo mówi się ostatnimi czasy o dezinformacji i propagandzie w mediach społecznościowych. Rosja została już całkowicie odłączona od największych platform tego typu, jednak w dalszym szerzeniu prorosyjskich treści pomagają Chiny. Okazuje się jednak, że to nie Facebook, Twitter czy Instagram odgrywają najważniejszą rolę podczas trwającej wojny na Ukrainie. Najistotniejszą platformą jest Telegram.
Telegram od samego początku pełnił centralną rolę w tym konflikcie. Platforma łączyła w sobie narzędzie do szerzenia fałszywych doniesień i kontynuowania propagandy, lecz również do wglądu na faktyczny obraz wojny, zarówno dla Rosjan, jak i Ukraińców. Jedna aplikacja w tym samym czasie była nieocenionym źródłem prawdziwych informacji i narzędziem do manipulacji.
CEO Telegrama bardzo szybko wycofał się ze swojego oświadczenia
Z tego względu założyciel aplikacji, Pavel Durov, zastanawiał się nad zabraniem dostępu do Telegrama w obydwu tych państwach. Mężczyzna na swoim oficjalnym rosyjskojęzycznym kanale na Telegramie, który liczy ponad 650 tysięcy subskrypcji, napisał o swoim zaniepokojeniu, że platforma coraz bardziej staje się źródłem niezweryfikowanych informacji. Poprosił użytkowników z Rosji i Ukrainy, aby byli podejrzliwi w stosunku do wszelkich informacji, na które natknęli się na platformie. Durov zauważył także, że nie chce, aby Telegram był wykorzystywany do zaostrzania konfliktu lub podżegania do nienawiści etnicznej.
Najważniejszą i najmniej lubianą informacją była jednak ostatnia wiadomość Durova o treści:
W przypadku eskalacji sytuacji rozważymy możliwość częściowego lub całkowitego ograniczenia działania kanałów Telegrama w zaangażowanych krajach na czas trwania konfliktu.
Wiadomość wywołała mnóstwo negatywnych reakcji i większość użytkowników była z tego niezadowolona, zarzucając Durovowi cenzurę. Po nieco ponad pół godziny CEO Telegrama postanowił wycofać się z całego swojego stanowiska. Mleko jednak się rozlało - i bardzo dobrze. Post obejrzano ponad 6 milionów razy w ciągu jednego dnia i zgromadził on ponad 50 tysięcy negatywnych reakcji.
Telegram nie blokuje prorosyjskich treści
Podczas całego konfliktu, wspomnieni wcześniej giganci, tacy jak Facebook, Instagram i Twitter, zablokowali wszelkie kanały do szerzenia dezinformacji. Telegram, pomimo bazy użytkowników liczącą minimum 500 milionów, twierdzi, że nic z tym nie może zrobić - dezinformacje bezproblemowo latają po platformie, dokładając sporo cegiełek do propagandy.
Wiele prokremlowskich kanałów, które starają się sprawiać wrażenie dobrych źródeł wiedzy, dodało „Z” do swoich nazw - tę samą literę, którą możemy oglądać na rosyjskich pojazdach wojskowych. Telegram nic z tym nie robi. Co więcej, Durov podobnie jak inne media zdecydował się na zablokowanie Russia Today w Europie, lecz poza dwoma krajami - Rosją i Ukrainą.
Działania Durova z przeszłości działają na jego niekorzyść
Całość jest jeszcze ciekawsza, kiedy zwrócimy uwagę na fakt, iż 6 marca oficjalny kanał rosyjskiego rządu na Telegramie napisał: „Agencjom rządowym zaleca się tworzenie kont w Telegramie i VKontakte”. Druga z wymienionych propozycji to rosyjska sieć społecznościowa, kierowana przez Durova w latach 2006–2014.
Warto również w tym miejscu zaznaczyć, że Telegram otrzymał kiedyś bana na terenie Rosji. Trwał on od 2018 do 2020 roku i wydawałoby się, że obydwie strony doszły do więcej niż porozumienia. Podczas rosyjskich wyborów parlamentarnych w 2021 roku Telegram zakazał treści i kanałów oferujących usługi kampanii, w tym narzędzi forsowanych przez lidera krajowej opozycji, Aleksieja Nawalnego. Durov później obwinił za ten ruch Google i Apple - firmy, na których hostingu polega Telegram. Budzi to wiele spekulacji, lecz ciężko jest doczekać się komentarza ze strony CEO Telegrama - 37-letni mężczyzna nie udziela żadnych wywiadów i jest, można powiedzieć, widmem.
Mimo wszystko, Ukraina nadal wierzy Telegramowi. Czy komunikator faktycznie jest tak bezpieczny?
Tymczasem, Ukraińcy mimo wszystko nadal wierzą w niezawodność i bezpieczeństwo Telegrama. Durov zapewnił ukraińskich użytkowników, że ich dane są bezpieczne, jednocześnie fałszywie sugerując, że został wcześniej zwolniony z VKontakte za odmowę przekazania danych ukraińskich użytkowników podczas protestów w 2014 roku. Telegram, chociaż sygnowany “szyfrowaną i bezpieczną aplikacją”, budzi coraz więcej wątpliwości. Utwierdza w tym przekonaniu wypowiedź byłego pracownika Telegrama, Antona Rozenberga: „Nie możemy wykluczyć, że Ukraińcy (jak i inni użytkownicy) korzystają z Telegrama ze względu na jego wygodę, błędnie uważając, że jest on niezawodny i bezpieczny, gdy do ich danych mają dostęp pracownicy Telegrama i są one przekazywane osobom trzecim”. Inni byli pracownicy wyrazili również obawy dotyczące tego, że Telegram może potencjalnie czytać wiadomości użytkowników.
Cała sytuacja jest niesamowicie enigmatyczna. Durov ma niesamowicie sprzeczne intencje, chociaż w sieci coraz więcej rzetelnych źródeł podaje, że CEO Telegrama bezpośrednio pomaga Rosji w tym konflikcie. Pewne jest jedno - należy bardziej pilnować i Durova, i jego aplikacji. Próby oczyszczenia internetu z propagandy będą tylko symboliczne i nie wniosą wiele, dopóki Telegram nadal będzie prawdziwym cyfrowym polem bitwy między Rosją a Ukrainą. Konflikt się zaostrza i nie jest to pole do żartów, pustych deklaracji i chowania głowy w piasek - a tak właśnie działa Durov.
Obrazek wyróżniający: Dima Solomin dla Unsplash
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu