Mobile

Tanio, taniej, Orange Reyo. Sprawdzamy smartfona za złotówkę

Tomasz Popielarczyk
Tanio, taniej, Orange Reyo. Sprawdzamy smartfona za złotówkę
20

Operatorzy komórkowi od czasu do czasu lubią wprowadzić do swojej oferty smartfony pod własną marką. Tak było niedawno z Plusem, który wprowadził do oferty modele Kazam, czy w zamierzchłych czasach, gdy debiutował Era G1. Tak jest też w przypadku Orange Reyo, który specjalnie na potrzeby pomarańczow...

Operatorzy komórkowi od czasu do czasu lubią wprowadzić do swojej oferty smartfony pod własną marką. Tak było niedawno z Plusem, który wprowadził do oferty modele Kazam, czy w zamierzchłych czasach, gdy debiutował Era G1. Tak jest też w przypadku Orange Reyo, który specjalnie na potrzeby pomarańczowego operatora przygotowała firma ZTE.

Orange Reyo to tak naprawdę zmodyfikowany na potrzeby pomarańczowego operatora smartfon ZTE Blade Q Maxi. Te modyfikacje sprawiły jednak, że w Orange możemy otrzymać go za złotówkę w większości abonamentów. Niejednokrotnie już mogliśmy usłyszeć, że Polacy preferują właśnie tę drogę nabycia nowej słuchawki, a więc nowa oferta wydaje się być idealnie skrojoną do ich potrzeb. Ale czy aby na pewno? Czy Orange Reyo nie jest chytrą pułapką, która ma jedynie związać Kowalskiego dwuletnią umową?

Smartfon otrzymałem w opakowaniu zastępczym, a więc trudno mi odnieść się do jego faktycznego wyposażenia. Na pewno producent nie zapomniał wyposażyć go w ładowarkę. Ma ona dość nietypową formę, bo wtyk USB jest tutaj przymocowany na krótkim kabelku, a nie, jak się na ogół widuje, wbudowany w plastikową obudowę. Do tego dochodzi jeszcze oczywiście przewód USB, o którym trudno napisać cokolwiek więcej niż to, że jest i ma przeciętną długość.

Śnieżnobiały plastik z detalami

Skoro „unboxing” za nami, przyjrzyjmy się samej słuchawce. Jest to plastikowa konstrukcja, która nie zachwyca jakością wykonania. Już przy pierwszym kontakcie dało się wyczuć delikatne luzy tylnej klapki. Okazało się, że jej zdjęcie jest zaskakująco proste, co może budzić pewne obawy co do trwałości tego elementu. Obudowa ma wymiary 143 x 72 x 9,1 mm i została utrzymana w kolorze białym (zarówno front jak i tył). Waga urządzenia wynosi 160 gramów, a więc w normie.

Od frontu Orange Reyo prezentuje się przyjemnie. Jak to zwykle w dzisiejszych smartfonach bywa, mamy tutaj do czynienia z jednolitą taflą szkła, pod którą skrywa się duży 5-calowy wyświetlacz TFT LCD o rozdzielczości 854 x 480 px. Daje to zagęszczenie pikseli rzędu 196 PPI, co jest dziś wartością bardzo słabą.

Dla osoby, która kupuje Orange Reyo jako swojego pierwszego smartfona, zastosowany wyświetlacz będzie z pewnością przyzwoity i tutaj chiński producent odniósł już sukces. Wszyscy, którzy jednak mieli już do czynienia z ekranami o gęstości pikseli powyżej 300 PPI, zwrócą uwagę na widoczne gołym okiem piksele, nieostre fonty i rzucające się w oczy poszarpane krawędzie. To nie jedyne przywary tego komponentu – dochodzi tutaj również mierne odwzorowanie czerni i bardzo zimne kolory, które znajdują się w zupełnej opozycji do tego, co możemy znaleźć np. w AMOLED-ach. Na szczęście ekran Reyo nadrabia kątami widzenia i niemalże nieskazitelną bielą. Zalety wydają się zatem równoważyć wady. Źle nie jest, ale trudno również nazwać zastosowany wyświetlacz dobrym.

Nad wyświetlaczem umieszczono standardowy zestaw elementów, a więc głośnik rozmów zabezpieczony metalową maskownicą, obiektyw kamery VGA, czujnik oświetlenia oraz diodę powiadomień. Ta ostatnia została sprytnie ukryta i póki nie zacznie świecić, nie będziemy wiedzieli o jej istnieniu.

Pod ekranem znajdziemy natomiast trzy dotykowe, podświetlane przyciski: Back, Home i Menu. Umieszczono je w dość dużych odstępach od siebie, co ucieszy posiadaczy dużych dłoni. Reagują na dotyk szybko i bezproblemowo. Jedyne do czego mogę tutaj się przyczepić to samo podświetlenie, które mogłoby być nieco bardziej intensywne.

Wzdłuż krawędzi poprowadzono imitujący aluminium szary plastik, który rozszerza się przy dolnej i górnej ścianie. Na pierwszej z nich producent ulokował gniazdko słuchawkowe 3,5 mm minijack oraz przycisk zasilania. Na przeciwległej znajdziemy natomiast malutki otwór mikrofonu rozmów.

Po bokach znajdziemy jedynie dwa elementy. Na prawej krawędzi umieszczono złącze Micro USB, a na lewej dwustopniowy guzik regulujący głośność.

Tylny panel to pięta achillesowa tego modelu. Wizualnie trudno mu cokolwiek zarzucić. Delikatne zaokrąglenia czynią całą konstrukcję bardziej smukłą. Przy dolnej krawędzi, nieco bliżej lewej strony widać głośnik multimedialny. Producent opatrzył go delikatną wypustką, która ma zapobiegać tłumieniu dźwięku, gdy smartfon leży tyłem na płaskiej powierzchni. Tuż obok zobaczymy logo Orange oraz podpis „Reyo”. Na przeciwległym krańcu umieszczono natomiast wysunięty nieco do przodu obiektyw aparatu 5 Mpix z diodą doświetlającą LED i dodatkowym mikrofonem.

Jak już wspomniałem zdjęcie klapki jest dziecinnie proste. Póki jednak znajduje się na swoim miejscu, nieustannie przypomina nam, że mamy do czynienia z budżetowym smartfonem. Luzy, skrzypienie oraz wyginanie się pod ciężarem dłoni to wybuchowa mieszanka doznań bardzo negatywnie odbijająca się na ogólnej ocenie smartfona.

Pod klapką umieszczono sloty na kartę SIM i MicroSD oraz baterię. Zastosowane ogniwo ma pojemność 2000 mAh, co spokojnie wystarcza na cały dzień średnio intensywnej pracy. To przyzwoity wynik, jak na urządzenie z tej półki cenowej. Nie nazwałbym go jednak jakimś wyczynem. Solidny standard.

Pod maską ukryto również standardowy zestaw modułów łączności. Orange Reyo potrafi komunikować się z sieciami 3G i obsługuje transfer danych z maksymalną prędkością 21,1 Mb/s. WiFi jest kompatybilne z sieciami 802.11 b/g/n, ale zapomnijcie o takich dodatkach, jak DLNA czy WiFi Direct. Wbudowany Bluetooth 4.0 spisuje się dobrze – również podczas transmisji muzyki do głośników i słuchawek. GPS łapie względnie szybko fiksa dzięki wsparciu technologii A-GPS. Po podłączeniu słuchawek możemy natomiast skorzystać z tunera FM do słuchania stacji radiowych. Tutaj żadnych niemiłych niespodzianek nie było.

System, aplikacje i wydajność – pomarańczowo mi!

Orange Reyo jest napędzany przez Androida 4.2.2 Jelly Bean. Zielony robot przeszedł jednak solidną metamorfozę i najadł pomarańczy, bo niczym nie przypomina swojej „czystej” odmiany. Oczywiście podstawowe elementy działania pozostały te same, ale ich stylistyka jest zgoła odmienna. Nowości widać już na autorskim ekranie głównym, który posiada własny pakiet widżetów oraz składająca się z dwóch zakładek szufladę aplikacji (wszystkie aplikacje i najczęściej używane).

Wśród dodatkowych aplikacji znajdziemy szereg tych, które można swobodnie zainstalować z Google Play (m.in. Kingsoft Office, Chrome, Google+), a także pokaźny zestaw programów od Orange. Wbrew pozorom nie są one jednak typowym crapware’m (choć nie liczcie, że usuniecie je w konwencjonalny sposób z systemu).

Przykładowo Asystent Orange jest bardzo przystępnym sposobem na wprowadzenie użytkownika do świata smartfonów, skonfigurowanie urządzenia oraz wykorzystanie pełni jego możliwości. Oprócz niego znajdziemy tutaj również aplikację do nawigacji (Naviexpert w pomarańczowej odsłonie), klienta programu PAYBACK, sklep z aplikacjami Orange, a także program pozwalający na wydawanie poleceń za pomocą gestów. Ten ostatni szczególnie przypadł mi do gustu, bo pozwala na samodzielne tworzenie gestów i przypisywanie do nich wybranych akcji. Niby nic nowego, a szalenie ułatwia obsługę smartfona.

Jeśli chodzi o wydajność, Orange Reyo wypadł przeciętnie. Dobre wrażenie robi na pewno bardzo płynne działanie systemu. Nie zaobserwowałem żadnych klatkujących animacji czy niespodziewanych spowolnień. Na brak pamięci RAM również raczej nie powinniśmy narzekać – 1 GB to standard w tej klasie cenowej. Znacznie gorzej wygląda kwestia pamięci flash, której teoretycznie powinniśmy mieć tutaj 4 GB. Po odliczeniu miejsca zajętego przez system zostają jednak tylko 2,2 GB. To zdecydowanie za mało, szczególnie, że nie wszystkie programy da się przenieść na kartę MicroSD. Na szczęście znajdziemy tutaj opcję pozwalającą na automatyczną instalację wszystkich aplikacji na zewnętrznym nośniku.

Wbudowany układ MediaTek MT6572 demonem prędkości nie jest, co widać na zrzutach ekranu z benchmarków. Procesor dysponuje dwoma rdzeniami Cortex A7 pracującymi z częstotliwością 1,3 GHz. Wspiera go jednordzeniowy GPU Mali-400. Duet ten raczej nie poradzi sobie z bardziej wymagającymi zadaniami, oferując wydajność na poziomie Samsunga Galaxy S2. Choć przy codziennym użytkowaniu nie powinniśmy mieć większych powodów do narzekania. Wiele aplikacji działa szybko i sprawnie – podobnie zresztą jak popularne gry. Problemy zaczynają się dopiero przy bardzo wymagających produkcjach z grafiką 3D, gdzie liczba klatek na sekundę spada do żałośnie niskiego poziomu.

Aparat

Wbudowany aparat z matrycą 5 Mpix to kolejna przeciętna cecha testowanego smartfona. Fotografie nie porywają, ale też nie wywołują u nas niekontrolowanych odruchów. Znamienny jest tutaj doskwierający szum, a także niski poziom ostrości. Zastrzeżenia mógłbym mieć również do bladych kolorów oraz niedostatecznej kontroli poziomu naświetlenia. Na Instagrama, Twittera i Facebooka powinno to wystarczyć, ale na wakacje będziemy musieli już zabrać cyfrówkę z prawdziwego zdarzenia.

Warto natomiast dodać, że sama aplikacja do obsługi aparatu jest całkiem rozbudowana, jak na możliwości tego elementu. Znajdziemy tutaj m.in. funkcje regulacji ISO i balansu bieli oraz zestaw filtrów. Nie zabrakło też trybów HDR, panoramy i zdjęć seryjnych.

Orange Reyo potrafi też rejestrować wideo w rozdzielczości 720 p. Rezultaty również nie rzucają na kolana i pokrywają się w dużej mierze z tym, co widzimy na zdjęciach. Dodatkowym utrudnieniem przy filmowaniu jest brak stabilizacji obrazu, co przekłada się na małe trzęsienie ziemi na nagraniu. Dlatego o wiele efektywnie sprawdza się tutaj funkcja time lapse, czyli nagrywanie klatek z 10-sekundowymi przerwami. Daje to bardzo ciekawe efekty.

Podsumowanie

Orange Reyo to typowo budżetowa słuchawka o dość konkretnym zastosowaniu. Jakim? Otóż ja widzę w tym modelu idealne rozwiązanie dla osoby, która dotąd nigdy nie miała w dłoniach smartfona, ale wiele na ten temat słyszała i ma ochotę wejść na wyższy poziom oraz doznać objawienia. Trudno wyobrazić sobie w takim przypadku lepsze rozwiązanie niż testowany model.

Przede wszystkim jest tani i dostępny za symboliczną złotówkę w większości ofert. Co więcej, dysponuje oprogramowaniem specjalnie zaprojektowanym pod kątem smartfonowych laików. Wachlarz zalet dopełnia duży wyświetlacz, całkiem niezła bateria, funkcja obsługi gestami oraz przyjemny dla oka design.

Chyba nikt jednak nie spodziewał się tutaj urządzenia idealnego. Orange Reyo zdecydowanie takim nie jest. Wykonanie tylnej klapki woła o pomstę do nieba, mała ilość pamięci wewnętrznej znacząco krępuje możliwości, zaś kłopoty z grami 3D uniemożliwiają pełne czerpanie radości z posiadania smartfona.

Orange Reyo na pewno będzie się cieszył dużą popularnością. Smartfon wygląda zachęcająco i kosztuje niewiele, a to skusi wielu Polaków pragnących własnego smartfona. Nie powinni być rozczarowani, choć w segmencie low-endowym znaleźliby wiele lepszych modeli. Ale te nie „kosztują” już złotówki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

orangeZTEtestynasze testy