Śledzę rodzący się rynek wearables od dłuższego czasu, widziałem już sporo pomysłów, jedne bardziej przypadły mi do gustu inne mniej. Były takie, któr...
Śledzę rodzący się rynek wearables od dłuższego czasu, widziałem już sporo pomysłów, jedne bardziej przypadły mi do gustu inne mniej. Były takie, które na wstępie skazywałem na niepowodzenie, pojawiły się też projekty warte uwagi i trzymania kciuków. Parę dni temu trafiłem na propozycję z kategorii ciekawych i zdolnych do przyniesienia twórcom sporych pieniędzy. Mowa o tago arc.
W gałęzi wearables przybywa gadżetów mających więcej wspólnego z modą niż z nowymi technologiami. W pierwszej kolejności zwraca się uwagę na ich wygląd, traktuje się je jak biżuterię, a nie sprzęt do mierzenia funkcji życiowych i pokazywania powiadomień ze smartfonu. Takie podejście widać np. w działaniach Intela szukającego partnerów z branży modowej. Każdego dnia widzę też materiały dotyczące pierścionków, wisiorków czy okularów innych firm - zazwyczaj mniej znanych. Do tej ostatniej grupy zaliczyć można zespół pracujący nad tago arc.
Wspomniane urządzenie nie będzie mierzyć kroków, pulsu i liczby spalanych kalorii. Nie wyświetli maila i nie zrobi zdjęcia. spełnia ono wyłącznie funkcję ozdobną. Najważniejszymi elementami są tu chip NFC oraz wyświetlacz e-ink. Ten pierwszy umożliwia sparowanie ze smartfonem. Ten drugi pokazuje obraz przekazany z inteligentnego urządzenia. Tym samym bransoletka nie ma stałego wyglądu - można ją dostosować do swojego nastroju, ubioru czy do okazji, w której ma być użyta. Wyświetli zarówno wzory, jak i napisy, możliwości są tu praktycznie nieskończone.
Ciekawe jest to, że według twórców, sprzęt nie musi być ładowany - produkt został tak skonstruowany, by wyeliminować największy obecnie mankament urządzeń ubieranych: konieczność częstego ładowania, krótki czas pracy na baterii. W tym przypadku zakładasz i nosisz - nie ma ładowarki. Nie ma też przycisków, czujników, pasków, a obsługa jest banalnie prosta - wystarczy przyłożyć smartfon z dedykowaną aplikacją i wybranym wzorem, by za chwilę bransoletka pokazywała ów wzór. Widać to na prezentacjach twórców, po udoskonaleniach wszystko ma przebiegać bardzo sprawnie.
Właśnie na te udoskonalenia i wprowadzenie produktu na rynek zbierane są pieniądze w ramach finansowania społecznościowego. Szybko udało się zebrać wymaganą sumę, do końca zbiorki jeszcze sporo czasu, pewnie uda się podbić wynik. W tym przypadku mamy do czynienia z kupowaniem produktu - ludzie zamawiają sprzęt, który ma się pojawić pod koniec roku. Nie dziwi mnie zainteresowanie, sam zastawiałbym się, czy kupić komuś taki prezent. Przyznam jednak, że nie płaciłbym w ciemno - poczekam kilka kwartałów, by przekonać się, że wszystko poszło zgodnie z planem. A jeśli pójdzie...
Jeśli pójdzie, to podejrzewam, że gadżet może się cieszyć sporym powodzeniem. Dostrzegam przy tym duże możliwości rozwoju: różne kształty bransoletki, różne materiały wykończeniowe. Warto wspomnieć, że twórcy nie zamierzają zarabiać tylko na sprzedaży gadżetu - ma powstać sklep ze wzorami i platforma dla twórców, którzy będą chcieli sprzedawać swoje propozycje. Może się wokół tego zawiązać liczna społeczność. Wszystko zależy oczywiście od popytu na same bransoletki. Te oferowane są w cenie stu kilkudziesięciu dolarów (podstawowa wersja), więc cena nie jest szokująca - przecież mówimy o biżuterii.
Powtórzę: ten pomysł naprawdę przypadł mi do gustu. Jest prosty, a jednocześnie pomysłowy. Wykonanie prawdopodobnie nie przerośnie twórców, wiadomo na czym zespół chce zarabiać. Wygląda to dobrze i nie jest skomplikowane, dzięki czemu może się stać masowe. Takie wearables kupuję.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu