We wtorkowy wieczór mieszkańcy Szwajcarii (i nie tylko) byli świadkami niezwykłego zjawiska, które na kilka minut rozświetliło nocne niebo. Między godziną 21:27 a 21:30, na niebie pojawił się płonący obiekt, który wzbudził zupełnie naturalne zdziwienie obserwatorów. Wejście obiektu w atmosferę uchwycono na licznych nagraniach — po tym rozpoczęły się spekulacje w kontekście tego, czym była rzecz zmierzająca w kierunku Ziemi.
Początkowo dominowała teoria, że to meteoryt wkraczający w atmosferę, jednak niektórzy sugerowali, że mogły to być szczątki kosmicznych śmieci, które spłonęły w atmosferze. Pojawiły się także głosy, że może to być związane z awarią jednego z satelitów. Dopiero w środę rano sytuacja została wyjaśniona przez niemieckie służby, które potwierdziły, że był to zużyty satelita Starlink. Informacja ta została przekazana przez władze federalne.
Zjawisko wywołało szczególne zainteresowanie wśród astronomów i pasjonatów kosmosu. Jak wskazaliśmy, teorie obejmowały przeróżne wytłumaczenia tego, co stało się na niebie. Eksperci prześcigali się w teoriach: jedni mówili o kosmicznych śmieciach, inni natomiast o meteorytach. Jeszcze inni o deorbitujących satelitach. I w sumie, ci pierwsi i trzeci mieli rację. Rzeczywiście, satelita Starlink spłonął w atmosferze.
Ale — czy nie był to jednocześnie kosmiczny śmieć? Był. A z tego typu obiektami mamy coraz większy problem. Tyle dobrego, że pozbyliśmy się go poprzez spalenie go w atmosferze Ziemi. Obiekt nie wyrządził żadnych szkód na Ziemi. Jedyną manifestacją wkroczenia Starlinka w atmosferę był niesamowity pokaz świateł na nocnym już wtedy niebie. Niektórzy porównywali ów spektakl do widoku, który towarzyszył tragicznemu startowi Challengera. Niemieckojęzyczne media społecznościowe były pełne relacji wideo i w niektórych przypadkach... także i strachu, co jest zrozumiałe.
Płonącego Starlinka widziano w różnych regionach Szwajcarii, a mieszkańcy kantonów Schaffhausen, Bazylea, Berno, Zurych, Aargau, Glarus, Lucerna i St. Gallen masowo podziwiali to, co było widoczne na niebie. Wszyscy byli zgodni: niczego takiego wcześniej tam nie widziano. Polaków — niestety — ów spektakl ominął.
Nic nie może wiecznie trwać i działać poprawnie. Satelity Starlink, które stanowią część ogromnej konstelacji odpowiedzialnej za dostarczanie satelitarnego dostępu do internetu na całym świecie, po latach funkcjonowania są skazane na spłonięcie w atmosferze. Tego typu przypadków będzie więcej — im więcej Starlinków pojawi się na orbicie.
Obecnie na orbitach Ziemi znajduje się około 10 000 sztucznych satelitów. Liczba ta obejmuje zarówno działające satelity, jak i te, które już przestały funkcjonować, a także różnego rodzaju inne obiekty kosmiczne, takie jak fragmenty rakiet czy inne kosmiczne śmieci. W tym zestawieniu uwzględniona jest również Międzynarodowa Stacja Kosmiczna.
Warto jednak zaznaczyć, że liczba aktywnych satelitów to około 5 500. Reszta to "nieużytki" bądź... śmieci. Liczba ta szybko rośnie, zwłaszcza dzięki Starlinkom. Projekty tego typu (włącznie z "chińskimi Starlinkami") zakładają wyniesienie na orbitę tysięcy nowych obiektów tego typu w najbliższych latach.
Wejście Starlinka w atmosferę było pięknym zjawiskiem. Trzeba jednak przy tej okazji dokonać pewnej refleksji na temat śmieci, których na orbicie będzie coraz więcej. Coraz bardziej musimy zwracać uwagę na to, co znajduje się wokół Ziemi. Tego typu obiekty mogą być niebezpieczne — zużyty moduł akumulatorowy z ISS wpadł do domu na Florydzie i narobił niemałych szkód. Rzeczona stacja co jakiś czas musi używać silników manewrowych, aby uniknąć zderzenia. Średnio odbywa się to od 5 do 10 razy w roku.
Takie manewry wykonuje się, gdy obiekt, który może zagrozić ISS, zbliża się na odległość mniejszą niż około 25 kilometrów od stacji. Co istotne, w niektórych przypadkach załoga ISS musi być gotowa na naprawdę szybkie działanie, aby zmienić trajektorię i uniknąć kolizji.
Na szczęście, ISS nigdy nie doświadczyła poważnej kolizji z takim obiektem, miały jednak miejsce drobne incydenty związane z uderzeniami mikrometeoroidów. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie spowodowały one poważnych uszkodzeń, ale pozostawiły ślady na powierzchni stacji, np. w postaci niewielkich wgnieceń na panelach słonecznych czy na zewnętrznych elementach stacji.
W przypadku nagle odkrytych obiektów, które mogą zagrozić ISS, załoga zostaje poinformowana o zbliżającym się zagrożeniu zazwyczaj z wyprzedzeniem wynoszącym od 24 do 48 godzin. Jeśli obiekt zostanie wykryty zbyt późno, by przeprowadzić manewr unikania, a zderzenie staje się bardzo prawdopodobne, załoga ISS ma procedury awaryjne. W takich sytuacjach czas na reakcję może wynosić zaledwie kilka minut do godziny, w zależności od prędkości i trajektorii zbliżającego się obiektu. Za sprawą coraz lepszych i dokładniejszych systemów monitorowania otoczenia stacji takie sytuacje są bardzo rzadkie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu