Mówi się, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Ale sukces odświeżonego Tomb Raidera pokazuje, że jesteśmy w stanie wydać pieniądze na coś nowego, choć ...
Sukces odświeżonego Tomb Raidera. Czyli jednak kochamy restarty?
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Mówi się, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Ale sukces odświeżonego Tomb Raidera pokazuje, że jesteśmy w stanie wydać pieniądze na coś nowego, choć bazującego na starych pomysłach.
8,5 miliona sprzedanych egzemplarzy. Tyle wszystkich wersji nowych przygód Tomb Raidera sprzedało się do dnia dzisiejszego. Wliczone zostały również Definitive Edition na PS4 i Xbox One. Zgadzam się z tym, że tego typu zabiegi trochę zniekształcają wynik, sam bowiem kupiłem grę na Xboksa 360, a kilka dni temu na PlayStation 4, ale jednak 8,5 miliona robi wrażenie. Tym bardziej, że jest to najlepiej sprzedająca się odsłona serii Tomb Raider w historii. A i na premierze nie było przecież źle. W ciągu miesiąca od mającej miejsce w 2013 roku premiery gry sprzedało się 3,4 miliona egzemplarzy. Wtedy wydawca gry, Square Enix, kręcił nosem twierdząc że wynik jest poniżej oczekiwań - ale przy 8,5 milionach już raczej nie kręci.
Gdzie leży sukces nowego Tomb Raidera? To świetna gra, która doczekała się też naprawdę dobrych recenzji. Z drugiej strony sam pomysł na restart - ta sama, ale zupełnie inna bohaterka. Dodanie zdecydowanie większej brutalności, świetne przedstawienie emocji. Czyli można zrobić przygodę ze znaną bohaterką, przedstawić ją zupełnie inaczej, osadzić w kompletnie innej scenerii i wyjść z tego obronną ręką? A w zasadzie wielkim sukcesem. Można.
Oczywiście restart Tomb Raidera to nie jedyny przykład tego, że można wziąć wyeksploatowane i wypalone już serie, zmienić je w mniejszym lub większym stopniu i nie spotkać się z bojkotem graczy. Przykłady? Mortal Kombat. Powiedzmy sobie szczerze, od wydanego w 1997 roku Mortal Kombat 4 seria nie doczekała się świetnej odsłony. Chociaż i czwórka nie była przez wielu zbyt ciepło przyjęta - przyjmijmy więc, że MK4 to mój sentyment do tej pozycji. Nie wyobrażam sobie jak można było zrobić kolejną odsłonę brnąc w ślepą uliczkę. Twórcy pomyśleli to samo i wypuścili Mortal Kombat. Bez podtytułu, bez cyferki (potocznie mówi się na tę odsłonę MK9). I co? Strzał w dziesiątkę. Znani i lubiani bohaterowie z pierwszych odsłon, podani w innym sosie, do tego z nowinkami w postaci X-Rayów. Świetna gra, która na nowo tchnęła życie w tę upadającą, choć przecież kiedyś świetną i niezwykle popularną serię.
Z zaciekawieniem obserwuję, co dzieje się wokół odświeżonej wersji kolejnego restartu. Graliście w DmC: Devil May Cry? Przy wersji na konsole poprzedniej generacji bawiłem się przy tej grze świetnie. Ale widziałem też jak masa osób marudzi o tym, że to gniot w porównaniu z oryginalnymi odsłonami Devil May Cry. Że walka kiepska, historia słaba, a bohater to nudne emo. Przyszła odświeżona odsłona na konsole nowej generacji i nagle tamte zarzuty zniknęły. W tym wypadku musiało najwidoczniej minąć trochę czasu zanim wszyscy doceniliśmy tę produkcję.
Gry z Kickstartera i małe „indyki” pokazują, że jesteśmy w pewnym sensie zmęczeni tym, co dzieje się na rynku gier. Jeśli jakiś wydawca widzi, że seria przynosi duże pieniądze, trzyma się jej kurczowo, przez co praktycznie co roku dostajemy kolejne Call of Duty i Assassin’s Creedy. Marudzimy na kolejne FPS-sy, szukając w małych grach i niezależnych projektach powiewu świeżości i nowych pomysłów. A może nie trzeba odkrywać gier na nowo, szukać oryginalnych rozwiązań, tylko zrobić porządek z seriami, którym producenci podcięli (oczywiście niechcący) skrzydła? Z drugiej strony jak zrestartować Call of Duty czy Battlefielda, skoro praktycznie wszystko już zostało w tej materii powiedziane?
Wspomniałem o Tomb Raiderze i DmC: Devil May Cry z jeszcze jednego powodu. To przykłady tego, że obecna generacja konsol na siłę wpycha nam ulepszone graficznie wersje młodych gier. Ale to temat na inny, zdecydowanie mniej optymistyczny tekst.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu