Recenzja

Strażnicy Galaktyki vol. 2 - recenzja. Dla samych dialogów obejrzałbym to jeszcze raz

Tomasz Popielarczyk
Strażnicy Galaktyki vol. 2 - recenzja. Dla samych dialogów obejrzałbym to jeszcze raz
12

Strażnicy Galaktyki (Guardians of the Galaxy) znowu rozśmieszają do łez. Genialne, zapadające w pamięć dialogi i fenomenalne efekty to nie jedyne atuty tego filmu. Nie wszystko jednak zagrało tak, jak powinno. Twórcy zapomnieli o fabule.

Strażnicy Galaktyki byli przyjemnym powiewem świeżości w kinowym uniwersum Marvela. Film czarował niebanalną konwencją, bardzo wyrazistymi postaciami oraz fenomenalnym humorem. Kontynuacja była oczywistością - zresztą twórcy nie uwzględniali nawet innej opcji. Już 5 maja na ekranach kin pojawi się Guardians of the Galaxy vol. 2. Ja już film widziałem i jestem przekonany, że warto iść na niego do kina. Nie wszystko jednak jest idealne...

Recenzja może zawierać spojlery.

Fabuła rodem z kina klasy B

Jak pewnie pamiętacie (lub nie) pierwsza część skończyła się zawiązaniem Strażników Galaktyki - nieformalnej grupy, która skacze z planety na planetę i mniej lub bardziej interesownie pomaga tamtejszym mieszkańcom. Dwójka rozpoczyna się podczas jednej z takich misji. Bohaterowie walczą, aby chronić generatory energii przed ogromną bestią przypominającą ośmiornicę. Koniec końców, były zleceniodawca wysyła na nich flotę swoich statków. Po intensywnej bitwie, która kończy się katastrofą, poznajemy Ego - ojca Petera Quilla (Star-Lorda). Sielska atmosfera nie trwa długo, bo intencje tatusia okazują się być nieco inne, niż mogłoby się wydawać. Wszystko to prowadzi do epickiej bitwy, w której (zgadnijcie) znowu będą ważyć się losy galaktyki.

Fabuła nie zachęca. Prawdę mówiąc jest banalna i bazuje na archetypach, które wykorzystywano już miliony razy. Motyw ojca, który okazuje się tym złym przewijał się w ogromnej liczbie filmów. Zawsze kończyło się to tak samo. Inteligentny widz zatem już po pierwszych 20-25 minutach może sobie dopowiedzieć zakończenie. Dlaczego zatem nie miałby tego zrobić? Z prostego powodu:

Dialogi wyrywają z butów

Strażnicy Galaktyki pod tym względem nie rozczarowują po raz kolejny. Już w jedynce mogliśmy delektować się fantastyczną wymianą zdań między bohaterami. I nie mam tutaj wcale na myśli uroczego "I am Groot". Nie mam też na myśli przesiąkniętych patosem, zamerykanizowanych przemówień, po których ci dobrzy miażdżą tych złych. Co prawda twórcy nie uniknęli ich całkowicie, ale udało się ograniczyć to do minimum i okraszyć odpowiednią dawką humoru. I właśnie to mam na myśli - humor, który w Guardians of Galaxy jest absolutnie genialny. To połączenie garści absurdu, ze szczyptą niepoprawności i toną sarkazmu. Mnie pod tym względem film urzekł.

Twórcy są bardzo konsekwentni i trzymają się obranej formuły. Nie znajdziemy zatem tutaj scen (poza samą końcówką), w których sytuacja jest w 100 proc. poważna. Właściwie w każdym momencie udało się wpleść elementy czarnego humoru. I wiecie, co jest najlepsze? Że doskonale komponują się z konwencją filmu. Tacy byli pierwsi Strażnicy Galaktyki - kąśliwi, bezpośredni i szczerzy do bólu. Nie inaczej jest tym razem. Rzekłbym nawet, że pod tym względem sequel przebija jedynkę.

W filmie pojawia się niewiele nowych postaci. Większość to dobrze znani bohaterowie. Star-Lord (Chris Pratt) jak zwykle potrafi być skuteczny, nieporadny i kąśliwy za jednym razem, Drax (Dave Bautista) jest natomiast idealnie antyspołeczny i ułomny jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, Gamora (Zoe Saldana) to wzorowa zimna... kobieta, a Rocket (Bradley Cooper) zabija swoimi złośliwościami wymierzonymi absolutnie w każdego. To wszystko dopełnia rozczulająca postaci baby-Groota (Vin Diesel). Początkowo miałem obawy, że to właśnie on będzie najbardziej wyrazistym bohaterem, czym przyćmi wszystkich pozostałych z głównym wątkiem włącznie. Na szczęście tak się nie stało. Każdy ze strażników ma swój istotny wkład w to, czym jest film. Każdemu przypisano niebanalny wątek. I to jest bardzo mocnym elementem tej produkcji.

Na drugim planie sytuacja wygląda nieco gorzej. Kurt Russell jako Ego mnie nie porwał - w pierwszej części filmu jako dobry tatusiek wypada nieźle, ale potem jest fatalnym czarnym charakterem. Nebula (Karen Gillan), siostra Gamory, wypada znacznie ciekawiej, ale w ostatecznym ukształtowaniu tej postaci zabrakło mi jakiegoś pazura. Cieniem na bardzo spójną kreację Yondu, którego gra Michael Rooker, pada natomiast nadmierny patos. Ogółem nie jest źle, ale drugoplanowe postaci nie dorastają do pięt strażnikom. Ale czy to źle? No właśnie.

Efekty nie zawiodły, ale też nie zaskoczyły

Jak można się było domyślić, podczas seansu z ekranu wylewają się efekty specjalne. Właściwie już na początku oczy mają prawdziwą ucztę i właściwie nie ulega to większej zmianie do samego końca. Pokaz recenzencki odbył się w kinie IMAX, więc moja opinia może być przez to bardziej subiektywna. Czułem satysfakcję, patrząc na te wszystkie eksplozje, sceny walk oraz kosmicznych batalii. Generalnie film prezentuje się ok i nie uderzyły mnie jakiekolwiek braki w warstwie wizualnej. Z drugiej strony nie widziałem żadnej sceny, która wywołałaby u mnie "efekt wow". Tymczasem ciągle to możliwe - zachwycałem się przecież efektami w Ghost in the Shell czy Alicji po Drugiej Stronie Lustra.

Muzyka to absolutne mistrzostwo świata - po raz kolejny. Dobór utworów zasługuje na gromkie oklaski. Ja tylko mam nadzieję, że niebawem album z soundtrackiem pojawi się na Spotify. Co ważne, muzyka doskonale dogrywała się z pracą kamery. Tutaj twórcom udało się wpleść kilka niuansów i pewne sceny pokazać w zupełnie inny i bardzo zaskakujący sposób. Już pierwsza walka jest pod tym względem bardzo nietuzinkowa. Zdecydowanie warto zwrócić na to uwagę.

Komedia?

Na Strażnikach Galaktyki 2 śmiałem się więcej niż na niejednej komedii. Mistrzowskie dialogi sprawiają, że dłonie same składały się do oklasków. Twórcy położyli po całości fabułę, która jest naiwna i bardzo przewidywalna. Zwroty akcji rozszyfruje małe dziecko - szczególnie, że są one już wcześniej dość wyraźnie sugerowane. Pod tym względem film wypada nadzwyczaj marnie. Znacznie bardziej angażowały mnie poboczne wątki, jak chociażby ten Gamory i jej konfliktu z siostrą. Mimo wszystko polecam film z całego serca. Jeżeli spodobała się Wam jedynka, będziecie zachwyceni dwójką. Nie twierdzę, że jest lepsza (choć gdyby porównać same dialogi...), ale stanowi zdecydowanie godną kontynuację.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

filmyMarvelkomiksyrecenzjerec