Felietony

Boeing zafundował astronautom ze Starlinera dramat. Oto powody kosmicznego blamażu

Jakub Szczęsny
Boeing zafundował astronautom ze Starlinera dramat. Oto powody kosmicznego blamażu

5 czerwca 2024 roku. Rakieta Atlas V kieruje w stronę orbity Starlinera z astronautami na pokładzie. To pierwszy załogowy lot testowy statku, który miał wzmocnić amerykańskie zdolności pod kątem transportu na ISS. Dla Boeinga to okazja, by udowodnić, że Crew Dragon od SpaceX wcale nie jest jedyną opcją. To miała być również 8-dniowa misja — po jej sukcesie Starliner miał otrzymać certyfikację NASA, a także odkupić swoje winy po wielu szramach na wizerunku.

Mawia się, że "dobre złego początki, lecz koniec będzie żałosny". Właściwie wszyscy patrzyli na lot Starlinera (oraz liczne opóźnienia i sygnały o wyciekach helu) z pewną dozą strachu. Problemy — zatem — objawiały się od samego początku. Podczas podejścia do ISS zaraportowano awarię pięciu z dwudziestu ośmiu silników kontroli reakcji, odpowiedzialnych za precyzyjne manewrowanie kapsułą. Załoga poprawnie zadokowała kapsułę na ISS, ale powrót do domu wcale nie jest prostszą rzeczą. W kosmosie niemal wszystko to, co znamy na Ziemi, nie jest proste. Tam nie zadziała "wujkowa" metoda "nikt z tego strzelać nie będzie", jakiekolwiek problemy z systemami manewrowania stanowią ogromne zagrożenie. Wyobraźcie sobie, co mogłoby się stać, gdyby Starliner "nie wyrobił" i koncertowo wyrżnął np. w ISS? Nawet niewielka kolizja mogłaby doprowadzić do katastrofy, jakiej świat kosmicznych podbojów jeszcze nie widział.

Polecamy na Geekweek: Blue Origin leci na Marsa! NASA wybrała rakietę New Glenn do misji ESCAPADE

Problem z silnikami był wynikiem wadliwego uszczelnienia, które prowadziło do utraty paliwa. Boeing i NASA nie były w stanie odtworzyć tych samych awarii na Ziemi – symulacje i testy wskazywały na różne wyniki. Jak tu być pewnym o to, że statek z załogą wrócą bezpiecznie do domu? W tym momencie można przypomnieć sobie katastrofę promu Challenger. Inżynierowie Morton Thiokol, firmy odpowiedzialnej za produkcję rakiet pomocniczych dla Challengera, zgłaszali mnóstwo uwag co do oringów (uszczelek) w tychże rakietach i zalecali nawet opóźnienie misji w przeddzień startu. Kierownictwo jednak je zignorowało — ze względu na presję, jaką wywierał na nich harmonogram startów. Ta jedna decyzja spowodowała śmierć 7-osobowej załogi. Gdyby po raz kolejny doszło do czegoś takiego, Boeing mógłby już tylko wynieść się np. na Kamczatkę. Co do NASA — nie jestem pewien, ale oni też by nie mieli wesoło.

Problemy wręcz nawarstwiały się, a wyciek helu z systemu napędowego powodował poważny ból głowy wśród inżynierów. Uznano jednak, że nie stanowi to bezpośredniego zagrożenia i misję można kontynuować. Coś a'la "jak Bóg da, doleci i wróci". W trakcie misji doszło jednak do kolejnych wycieków — było ich tyle, że należało je monitorować w trakcie misji. Nikt nie był pewien, czy nie pojawią się następne i czy helu wystarczy "do końca".

Dziś mamy 26 sierpnia. Wczoraj NASA postanowiła nie ryzykować i odwołała planowany powrót astronautów na Ziemię w kapsule. Dla Boeinga to ogromny cios. Tym bardziej że firma próbuje odbudować swoje zaufanie po katastrofach samolotów 737 Max 8, relacjach sygnalistów (co ciekawe, dwóch z nich nie żyje). Agencja zdecydowała, że sprowadzi astronautów z powrotem na Ziemię przy użyciu statku SpaceX. Kolejny policzek dla Boeinga.

NASA nie mogła sobie pozwolić na ryzyko. Starliner może charakteryzować się nieprzewidywalnym zachowaniem silników i problemami z systemem napędowym podczas krytycznych manewrów, takich jak deorbitacja i lądowanie. Starliner wróci więc na Ziemię samodzielnie. Może być jednak tak, że nie wróci wcale. Gdyby było inaczej i NASA była pewna, że ta kapsuła bezpiecznie sprowadzi ludzi na Ziemię, to by jej użyła. Dochodzimy do punktu, w którym "jak Bóg da", to inżynierowie będą w stanie sprawdzić na Ziemi, co poszło nie tak. No, chyba że na stoły trafią jedynie szczątki kapsuły.

Opóźnienia i dodatkowe koszty wynikające z konieczności napraw i dalszych testów zapewne zaowocują jeszcze większymi stratami finansowymi dla Boeinga. Ludzie kochani, ta firma kiedyś była liderem w przemyśle lotniczym, a obecnie walczy o utrzymanie swojego miejsca w elitarnym gronie kosmicznych gigantów. Ja sądzę, że to miejsce powinna stracić już teraz — natomiast NASA (nie mając w sumie innego wyjścia) — Boeinga broni.

Miało być odkupienie win, a zakończyło się pogłębieniem problemów wizerunkowych Boeinga. Ale czy ktoś spodziewał się czegoś innego? Pamiętajmy jednak, że dramat firmy to nic przy tym, co odczuwają obecnie astronauci. Dla Wilmore’a i Williams, którzy mieli nadzieję na szybki powrót na Ziemię, decyzja NASA oznacza kolejne miesiące spędzone w kosmosie, z dala od rodzin i przyjaciół. Ich misja miała trwać zaledwie osiem dni, teraz będą musieli czekać na powrót aż do lutego następnego roku, spędzając tym samym łącznie ponad osiem miesięcy na pokładzie stacji. Pamiętajmy o tym, że kosmos to nie jest "optymalne" miejsce do życia dla człowieka. Nie zdziwię się, jak ci — na pewno świetnie wyszkoleni astronauci — wrócą na Ziemię naznaczeni psychicznie i fizycznie długimi "wakacjami" na pokładzie ISS. Mimo że są to osoby najpewniej doskonale przebadane — ale niech wydarzy się sytuacja, w której Williams lub Wilmore będą potrzebowali nagłej interwencji medycznej. Przecież to wręcz wyrok śmierci...

Myśląc o pierwszym załogowym locie Starlinera, zawsze będę mieć przed oczami twarze astronautów, którzy zostali wręcz uwięzieni na ISS. Od samego początku projekt był nękany problemami technicznymi, w tym krytycznymi błędami oprogramowania, które niemal doprowadziły do utraty kapsuły podczas jej pierwszego lotu testowego w 2019 roku. Kolejne opóźnienia i konieczność przeprowadzania dodatkowych testów jedynie pogłębiały frustrację zarówno w NASA, jak i w kręgach opinii publicznej. Już nie mówię o katastrofach samolotów 737 Max 8.

Jak wspomniałem, NASA wciąż okazuje Boeingowi wsparcie, choć mnie wydaje się, że jest to gest o wymiarze bardziej politycznym i wizerunkowym — nie rzeczywistym zaufaniem w zakresie kompetencji firmy. Jest całkiem prawdopodobne, że za zamkniętymi drzwiami NASA nie kryje swojej irytacji wobec Boeinga, który miał pełnić rolę jednego z filarów (obok SpaceX) amerykańskiego programu załogowych lotów kosmicznych. Okazywanie tej frustracji publicznie mogłoby zaszkodzić (co jest zrozumiałe) zarówno agencji, jak i jej misjom. Przecież to NASA zdecydowała się powierzyć Boeingowi transport astronautów na orbitę. Publiczne podważanie tego wyboru mogłoby zostać poczytane jako przyznanie się do błędu. Boeing jest w tej sytuacji jedynie ciężarem dla NASA. Choć na papierze jest "strategicznym partnerem" - ale papier przecież przyjmie wszystko.

Pewnie do tego nie dojdzie, ale mam małe marzenie w tej całej tragicznej sytuacji. Chciałbym, żeby Boeing kompletnie wycofał się z wyścigu o elitarne miejsce w sektorze kosmicznym. Przynajmniej na czas sprzątania własnego bałaganu. Starliner — podobnie jak inne produkty tego giganta — okazał się wielkim bublem. Cud, że ta kapsuła w ogóle doleciała na ISS. Musk wkrótce będzie się przechwalać, że uratował astronautów dzięki opracowanym przez swoją firmę rozwiązaniom. I tu trzeba będzie mu oddać owe honory. Boeingowi pozostanie jedynie wstyd, który historia zapamięta na wieki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu