Spotify oprócz wielu wad ma też kilka zalet. W tym jedną, przez którą prawdopodobnie nie zrezygnuję tak łatwo z subskrypcji.
Jestem osobą, której gust muzyczny jest... wyrobiony. Niektórzy uważają nawet, że zabetonowałem się w kilku gatunkach i nie mam zamiaru tego zmieniać. Nic jednak nie poradzę na to, że podoba mi się taka a nie inna muzyka i nie mam zamiaru tego zmieniać tylko dlatego, że istnieją osoby oceniające innych na podstawie tego, jak wielu zespołów się słucha. Nie czaję w czym połączenie folku, jazzu eksperymentalnego i Ariany Grande ma być lepszym miksem niż składanka w której jest Dokken, Ratt czy Cinderella. W każdym razie - kiedy zaczynałem się interesować muzyką, jednym z największych wyzwań było... jej znalezienie. Wtedy też chłonąłem ją na tony, każdy nowy zespół, każda nowo odkryta płyta była ekscytująca. Nic dziwnego, w końcu miałem do nadrobienia 30 lat historii muzyki hard'n'heavy, było więc z czego wybierać. Po jakimś czasie jednak trochę spuściłem z tonu. Dalej oczywiście interesowałem się muzyką, ale nie miałem już tego drygu do przeglądania kapel, które chciałbym poznać. Zespoły takie jak W.A.S.P. czy Van Halen, uznawane za absolutne klasyki, mające dyskografię pełną świetnych numerów są wciąż znane mi z zaledwie kilku kawałków bądź jednej płyty. Ba, nawet kapele których słucham bardzo często - Saxon, Helloween czy Aerosmith - wciąż mają całkiem spory fragment twórczości, którego nie kojarzę.
Po prostu z czasem straciłem nieco potrzebę szukania nowości. One i tak od czasu do czasu się pojawiały. Tu przeczytałem o jakimś zespole w biografii i postanowiłem go sprawdzić, tam gdzieś zobaczyłem fragment koncertu, z rzadka jakiś interesujący zespół pojawił się w radiu.
No. A potem założyłem Spotify
Moja przygoda z szwedzkim serwisem trwa już jakiś czas i muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego, że zostanę z nim tak długo. Liczne wady były widoczne dla mnie już od samego początku, o czym z resztą często wspominałem na łamach Antywebu. Jednak trzeba oddać Spotify, żę w jednej rzeczy jest bardzo dobre - wciskania ludziom nowej muzyki nawet jeżeli tego nie chcą. Kiedy album na CD bądź w pliku skończy grać, pojawia się cisza. Spotify z chęcią natomiast pokaże ci, co algorytm serwisu przygotował w oparciu o to, co o tobie wie. I tak, trzeba przyznać, że ten algorytm nie działa za dobrze, ponieważ w dużej części przypadków podsyłane numery nijak mają się do tego, czego akurat słucham, bądź co lubię słuchać. Ale działa.
I co jakiś czas trafia się perełka. Trochę ciężko jest mi być złym na Spotify w momencie, w którym dzięki niemu poznałem naprawdę dużą część kapel które bardzo lubię. Żeby wymienić tylko kilka: H.E.A.T., Powerwolf, L.A. Guns, Iron Savior czy Doc Holliday. Zespoły, którymi prawdopodobnie nigdy bym się nie zainteresował gdyby nie abonament Spotify. Nie do przecenienia jest fakt, że w przypadku Spotify odkrywanie nowych kapel nie wiąże się z jakimkolwiek wysiłkiem. Nie musisz kupować płyt, plików czy szukać dyskografii na jakiś szemranych stronach. Klikasz i możesz od razu zacząć przesłuchiwanie.
Trochę cierpią na tym klasyki
Nie wiem, czy tylko ja to zauważyłem, ale mam wrażenie, że algorytm Spotify ustawiony jest w taki sposób, że dużo chętniej podetknie mi pod nos nowe wydawnictwo zamiast coś, co mógłbym uznać za "klasyczne". Częściej w miksie pojawiają mi się bowiem nowe zespoły - Battle Beast, Grailknights, The Caddillac Three czy Dirty Honey niż Accept, Scorpions czy Motörhead. Dlatego też, paradoksalnie, pomimo tego, że dziś słucham więcej nowej muzyki niż kiedykolwiek wcześniej, to powrót do zespołów, które sobie założyłem, że przesłucham, jest jeszcze mniej prawdopodobny, niż na początku mojej przygody z serwisem.
Nie wiem, czy tylko ja tak mam. Jeżeli miałbym wybrać coś, co trzyma mnie przy Spotify to chyba właśnie to, że czy tego chcę czy nie pozwala mi poznać kapele, na które w innym przypadku nigdy bym nie trafił.
Słuchacie czasem podpowiedzi Spotify?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu