Felietony

Spotify, Deezer, WiMP. Streamowanie muzyki nie jest żadnym zagrożeniem. To upragniona ewolucja

Kamil Ostrowski
Spotify, Deezer, WiMP. Streamowanie muzyki nie jest żadnym zagrożeniem. To upragniona ewolucja
Reklama

Kiedy Spotify, Deezer i WiMP wchodziły do Polski, nie spodziewałem się, że tak bardzo ułatwią mi życie. Nie lubię popadać w przesadę, ale mam wrażenie...

Kiedy Spotify, Deezer i WiMP wchodziły do Polski, nie spodziewałem się, że tak bardzo ułatwią mi życie. Nie lubię popadać w przesadę, ale mam wrażenie, że powoli te usługi stają się dla nas czymś równie oczywistym, co konto w banku czy kablówka.

Reklama

Od dobrych kilku lat już praktycznie każdy z nas ma w kieszeni odtwarzacz MP3. Może to być iPod, albo urządzenie innej firmy, ale i one stają się przeżytkiem. Zdecydowana większość z nas słucha muzyki z telefonu. To wygodne. Po prostu. A stało się tym wygodniejsze, od kiedy możemy zainstalować na telefonie aplikację, która daje nam dostęp do kompleksowych rozwiązań i całego ekosystemu. Wszystko to w cenie niewiele wyższej od paczki papierosów. Co najciekawsze, ten drobny wydatek sprawia, że wydajemy więcej, niż przeciętnie.

Wygoda której wymagamy

Po zakończeniu okresu próbnego już wiedziałem, że będę chciał wykupić abonament. Dwadzieścia złotych, to żadne pieniądze – za wyjątkiem sytuacji, kiedy znajdujemy się w naprawdę tragicznej sytuacji finansowej. Dwadzieścia złotych, a mamy załatwiony „problem” muzyki raz na zawsze. Nigdy więcej podszeptów diabełka „pirata”, kiedy stajemy przed dylematem: „odsłuchać po raz sześćdziesiąty ten sam album czy wydać pół stówy na kolejny”. Powiedzmy sobie szczerze, że na wydawanie kilkuset złotych miesięcznie na płyty za pośrednictwem iTunes stać niewielu. Fizyczne nośniki są dla melomanów, bo konwertować na pliki mp3 i podpisywać kolejnych utworów przecież nie będziemy. Z radiem jest... różnie, bo trafiają się prawdziwe perełki (jak Czwórka), ale w zdecydowanej większości korzystanie z radia ogranicza się, z racji rzeczy, do jazdy samochodem.

Ale to nie wszystko, bo korzystanie z Deezera (wybrany ze względów estetycznych, interfejs najbardziej mi odpowiadał właśnie w tej apce. Dzisiaj za złotówkę przez 3 miesiące) zrobiło o wiele więcej niż tylko odarcie mnie z pokusy korzystania ze środków legalnych inaczej (a raczej – będących w luce prawnej, wyłączającej nielegalność w wielu przypadkach. Niemniej, mam po prostu wewnętrzną potrzebę płacenia). Przede wszystkim Deezer uporządkował sposób w jaki słucham muzyki.

Nigdy nie tworzyłem playlist. Teraz mam kilka, na różne okazje. Wedle gatunków, wedle nastroju w jakim jestem, wedle tego co robię. Nigdy nie tworzyłem swojej toplisty. W tej chwili mam listę ulubionych piosenek, do której często wracam. Nigdy nie słuchałem, ani nie zapisywałem składanek. W tej chwili mam dodane parę do swojego konta.

Właśnie – moje konto. Sam fakt, że wszystkie moje preferencje są zapisane w chmurze, że nie znikną, jeżeli komputer mi spadnie, utonie, albo zwyczajnie się zepsuje, działa cuda. Paradoksalnie, używanie usługi streamującej muzykę daje poczucie tworzenia kolekcji, personalizowania – zupełnie jak zbieranie płyt.

Mało tego, skok w kwestii wygody, od czasu kiedy oswoiłem się z Deezerem, jest ogromny. Synchronizacja pomiędzy urządzeniami to coś, czego bardzo brakowało w czasach, kiedy każdy z nas ma już dwa, a często i trzy urządzenia, na których słucha muzykę.

Słuchanie muzyki stało się czymś codziennym. Jak Teleexpress dla starszych osób, albo wieczorynka (no, dzisiaj już nie, skoro TVP uznało, że bardziej „misyjny” jest kolejny sezon Plebanii czy innego Rancza). Muzyka nam towarzyszy ciągle i chcemy ją mieć jak wszystko dzisiaj – tanio, łatwo i wygodnie. Jest tłem. Nie oznacza to, że zniknęli, albo zmieniły swoje nawyki osoby, które lubią słuchać muzyki jako formy rozrywki, na której skupiają się w danym momencie. Zanikają, to prawda, ale nie jest to wynikiem upowszechnienia się muzyki, a raczej procesów cywilizacyjnych w ogóle – zmiany sposobu, tempa życia. Deezer, Spotify, WiMP nie są konkurencją dla tradycyjnych nośników. One zagospodarują teren, który jest już stracony na amen.

Reklama

Pieniądze których nie żałujemy

Może się wydawać, że upowszechnienie się usług streamingowych w Polsce zmniejszy nasze wydatki na kulturę, ale tylko pozornie niska opłata musi oznaczać, że nad Wisłą słupki opisane jako „branża muzyczna” zaczną spadać. Urząd Statystyczny ogłosił, że Polacy wydają na kulturę średnio 428 złotych rocznie. Przy czym gros tej kwoty szedł na opłacenie kablówki i Internetu. Jeżeli namówimy statystycznego Polaka do opłacenia abonamentu za 19,99 złotych, bo tyle wynosi standardowa opłata, okazuje się, że to już połowa jego rocznego budżetu. Budżetu na wszystkie wydatki związane z kulturą, licząc opłacenie wspomnianego już dostępu do sieci i telewizji! Nawet jeżeli w związku z tym statystyczny Polak nie kupi tej płyty rocznie (bo do tego się to sprowadza), to w dalszym ciągu nasze wydatki wzrosną. W sposób nie rujnujący naszego budżetu, ale dający nam nieskończenie więcej, niż wydanie podobnej kwoty na sześć płyt rocznie. Podobnie jest zresztą w USA, tam również Spotify ma potencjał, żeby pompować wydatki na kulturę. Nie mówiąc o tym, że w ostatecznym rozrachunku zmniejszona zostanie rola wydawców – kiedy już artyści zorientują się, że wiązanie się kontraktem, który utnie większą część ich zarobków, w zamian za sprzedanie kilku (w porywach kilkunastu) tysięcy płyt jest bezcelowe. Jeżeli wątpicie, że  fizyczne nośniki stają się marginalną sprawą, to rzućcie okiem na to, jak obniżał się próg od którego dane wydawnictwo staje się platynową płytą.

Jakiś czas temu Spotify podało, że z aktywnych niemal 25 milionów użytkowników, abonament płaci sześć milionów. Czy to słaby wynik? Jeżeli przenieść by te liczby na nasze poletko, to ta czwarta (w przybliżeniu) część płacących użytkowników i tak zawyżałaby niepomiernie wyniki, jakie osiągają Polacy, jeżeli chodzi o wydawanie pieniędzy na muzykę. Zakładając oczywiście, że ten wskaźnik nie ulegnie poprawie.

Reklama

Nie ma powodu, dla którego zunifikowane usługi z niedrogim abonamentem, nie miałyby się upowszechnić. Na marginesie mówiąc  - ciężko nawet mówić o pojęciu streamowania muzyki, skoro możemy sobie ściągnąć wybrane utwory, albumy, albo playlisty na pamięć naszego urządzenia i cieszyć się naszą kolekcją nawet wtedy, kiedy nie mamy dostępu do Internetu. To po prostu kompletne rozwiązanie kwestii muzyki. Dwadzieścia złotych miesięcznie to nieco więcej, niż musimy wnieść opłaty abonamentowej za używanie odbiornika telewizyjnego i radiofonicznego. Przyznam od razu, że o wiele chętniej zapłacę za usługę, która faktycznie mi się przyda, niż na pasienie dyrektorów TVP.

Konieczne zmiany

Trochę mnie co prawda martwią przecieki i artykuły, punktujące fakt, że wypłaty z tytułu streamowania muzyki dla twórców są wręcz śmieszne. Z drugiej strony, co udowadnia Spotify na swojej stronie, dedykowanej artystom i tłumaczeniu swojego modelu biznesowego, niskie wypłaty są efektem kontraktów z wydawcami. Spotify około 70% swoich dochodów wypłaca właścicielom praw autorskich. Marża wynosi więc 30% - to mniej więcej tyle, ile pobiera Valve, sprzedając gry na Steamie. Myślę, że udało mi się znaleźć ładny wykres, który wyjaśnia, dlaczego twórcom muzyki pozostają w kieszeni marne grosze. Platformy streamujące muzykę nie psują rynku. On już jest zepsuty. Natomiast niezależne serwisy i rozwój cyfrowej dystrybucji muzyki dają szansę na jego naprawę, poprzez wykluczenie wydawcy, w sytuacjach w których jest niepotrzebny.

Wracając do tematu i przechodząc do konkluzji: dajcie jeszcze ludziom płacić w podobnej formie za seriale, filmy, gry wideo i książki (okej, jest już Legimi, ale... eee, to temat na inny raz), a szybko okaże się, że piractwo przestało być problemem.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama