Snapchat umarł. Tak przynajmniej mówią znajomi, którzy porzucili serwis na rzecz Instagrama. Czyli co, wielkie objawienie rynku social media nie ma już takiego znaczenia jak kiedyś? Okazuje się jednak, że można
Czym jest (był) Snapchat?
Jeśli przez kilka ostatnich lat żyliście gdzieś pod kamieniem i omijaliście internet szerokim łukiem, już spieszę z wyjaśnieniem. Snapchat to serwis społecznościowy bazujący na aplikacji mobilnej. Najpierw uważany był za komunikator, w którym można bezkarnie wysyłać znajomym swoje nagie zdjęcia, ponieważ fotki znikały po kilku sekundach. Oczywiście upraszczam i generalizuję, ale działało to na tej samej zasadzie, co nazywanie Tindera aplikacją do "szybkich numerków".
Ostatecznie Snapchat zaczął się cieszyć ogromną popularnością, stał się też sposobem na podglądanie gwiazd internetu. Ogromną popularnością cieszyła się funkcja My Story, która pozwalała właścicielowi profilu dzielić się z widzami swoją codziennością - umieszczano tam zarówno zdjęcia, obrazki, jak i krótkie filmiki. Nie ukrywam, że sam w pewnym momencie stałem się odbiorcą takich treści na Snapchat, aż...
Instagram wprowadził relacje. Pomysł podpatrzony właśnie na Snapchacie z tą różnicą, że skupiał się na zdobytej już bazie obserwujących na Insta, dodając po prostu do serwisu podobną My Story opcję. Ostatecznie z każdym kolejnym miesiącem widziałem jak znajomi regularnie umieszczający treści na Snapchacie zaczęli sukcesywnie przechodzić właśnie na aplikację do wrzucania zdjęć jedzenia. Snapchatowi nie pomogły całkiem pomysłowe okulary i przez ostatni rok robiło się o nim coraz ciszej. Tymczasem firma rozpoczęła współpracę z Amazonem i mówiąc szczerze, gdyby taka funkcja działała w Polsce, chętnie wróciłbym do używania Snapa. Pewnie głównie w ramach ciekawostki, ale jednak.
Otóż wchodząc do Snapchata i kierując kamerę na jakiś fizyczny przedmiot (albo jego kod kreskowy), sztuczna inteligencja przeniesie użytkownika na stronę Amazona i podrzuci taki sam lub podobny produkt. Z tego poziomu da się zalogować bezpośrednio do aplikacji potentata i dokonać zakupów. Coś jak Shazam, który rozpoznaje puszczone do mikrofonu utwory. Nie wiadomo póki co czy sam Snap cokolwiek na tym zarobi, bo może się to okazać jedynie próbą ratowania aplikacji i serwisu. Jeśli miałby jednak uzyskać profity, to pewnie z procentów na każdej dokonanej w ten sposób transakcji i taki zastrzyk pieniędzy by się przydał - szczególnie, że Snap notuje właśnie najgorszą w swojej historii wartość akcji. Ale o tym, czy nie jest to tylko nieznaczące ciekawostka przekonamy się dopiero za jakiś czas. Na chwilę obecną jest to bowiem jedynie funkcja testowa, która trafi wyłącznie do małej grupy wyselekcjonowanych użytkowników, w dodatku tylko w USA.
O Shazamie wspomniałem nie bez powodu, jest to bowiem jedna z funkcji dodanych do kamery w Snapchacie. Za pomocą aplikacji można więc identyfikować utwory, grać w produkcje bazujące na rozszerzonej rzeczywistości oraz oczywiście korzystać z filtrów na twarz (czyli czegoś, czym Snapchat zaskarbił sobie miliony fanów).
Trudno jednoznacznie określić co stało się głównym powodem malejącej popularności Snapchata. Osobiście celowałbym właśnie we wspomniane Relacje na Instagramie, które były jedynie kopią, ale okazały się bardziej angażujące - no i nie wymuszały instalowania kolejnej aplikacji. Szczególnie, że Snapchat charakteryzował się dość specyficznym interfejsem - podobno projektowanym pod młodych odbiorców. Wiele osób mówiło, że ze Snapa się wyrasta - i może po prostu to było prawdziwe. Młode pokolenie przeszło do konkurencji, a dzieciaki znalazły sobie po prostu coś nowego, traktując appkę z żółtym duszkiem jako staroć.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu