To mnie drażni.

Zebrali pieniądze od ludzi na hełm... poszli na dziewczyny. Czyli hulaj dusza, piekła nie ma

Jakub Szczęsny
Zebrali pieniądze od ludzi na hełm... poszli na dziewczyny. Czyli hulaj dusza, piekła nie ma
42

Wspomniane w tytule "piekło" być powinno. Bo crowdfunding, zwłaszcza po stronie twórcy, który chce wejść ze swoim pomysłem na rynek i posiłkuje się przy tym pieniędzmi pozyskanymi w ten sposób, powinni dobrze wiedzieć, czym jest w ogóle odpowiedzialność. Wiele mówi się o tym, że biznes to nauka odpowiedzialności, rzetelności i mądrego zarządzania. Twórcy Skully wyciągnęli rękę po pieniądze, ale do samego prowadzenia biznesu podeszli... co najmniej niestandardowo.

Skully - inteligentny hełm z HUD-em, o którym na Antywebie zdążyliśmy napisać (i powiedzieć, że projekt nam się podoba - nie zakładamy z reguły, że ktoś przepuści tak pozyskane fundusze). Pisaliśmy wtedy o hicie crowdfundingu - i tak było. Choćby z powodu ogromu pozyskanych tą drogą pieniędzy. 2,5 miliona dolarów to naprawdę spora suma. Tymczasem - okazuje się, że fundusze, które miały zasilić dział R&D producenta nie poszły wcale na badania, czy jakiekolwiek kroki ku stworzeniu kasku Skully. Bracia Weller stojący za tym projektem mieli się zwyczajnie świetnie bawić. Zasuwając drogimi, szybkimi brykami i otaczając się pięknymi paniami. Żyć nie umierać po prostu.

Nie wiadomo, czy chłopakom pomyliły się okresy rozwoju firmy. Drogimi brykami można jeździć, z dziewczynami można się prowadzać - tylko wtedy, gdy na to się ciężko zapracowało. Nie mówi o tym tylko zwykła moralność, ale i logika. Bo przecież, jeżeli na coś zarobiliśmy, mamy prawo to otrzymać, o ile nikomu nie szkodzi. Bracia Weller postąpili zupełnie inaczej. Te pieniądze, które powierzyli im ludzie, okazały się być paliwem dla ich licznych zachcianek. Sprawa i tak wyszłaby na jaw - ale nastąpiło to wcześniej dzięki Isabelle Faithhauer, która pełniła w firmie Skully rolę asystentki dyrektora wykonawczego.

Wydatki, które zostały przez nią wyszczególnione przy okazji wytoczonej im sprawy za niezapłacone nadgodziny obejmują m. in. Dodge Vipera, drugi egzemplarz tego wozu (po tym, jak pierwszy został koncertowo rozwalony), 4 motocykle, 2 000 dolarów wydane w klubie ze striptizerkami, 80 000 wypłacone nieznanemu współtwórcy pod płaszczykiem "wyjazdu do Chin", 2 000 dolarów na limuzyny na Florydzie, a także... tygodniowe wypożyczenie samochodu Lamborghini. High-life, jak się patrzy. Tylko szkoda, że nie za swoje pieniądze.

Twórcy startupu byli tak bezczelni, że organizowali nawet konferencje, na których prezentowano wstępne wersje produktu. Dziennikarze oraz eksperci mogli je założyć, pomacać i zrecenzować. Zebranie feedbacku miało działać na korzyść całego projektu, a okazało się być farsą. Pokazówką, która miała utwierdzić startupowy świat w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Jak się okazuje - nie było i nigdy nie będzie. Pieniądze zostały przepuszczone, kasku nie będzie, Skully okrywa się złą sławą.

Wszystko brzmi jak scenariusz zwariowanego, amerykańskiego filmu, gdzie dwaj cwani bracia wpadają na genialny pomysł w stylu Ferdka Kiepskiego: "jak zarobić, a się nie narobić". Cóż, przyznam, że odrobinę pracy stworzenie tej farsy kosztowało. Ale, przynajmniej na chwilę było warto. Teraz braci czeka proces nie tylko w sprawie roszczeń asystentki, ale również za defraudację. Proces to jedno, a zepsuty wizerunek startupowego świata to drugie. Może się okazać, że po tej akcji pojawi się kilka nieprzyjemnych zjawisk dla obiecujących, naprawdę ambitnych przedsięwzięć, dla których crowdfunding to jedna z większych szans na wybicie się na rynku. Oby nie. Wskazywano już wcześniej jednak na możliwość pojawienia się takich wypaczeń. W sumie, jestem zdumiony, że na taką historię przyszło nam czekać tak długo.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

oszustwoindiegogo