Skoki narciarskie to jedna z tych dyscyplin sportu, które z roku na rok tracą zainteresowanie. Smutno patrzeć na to, że poza pojedynczymi konkursami trybuny nie są wypełnione do ostatniego miejsca. Czyżby reformy wprowadzone w ostatnich latach zabiły radość z oglądania skoków?
Nikomu nie trzeba przypominać, jak jeszcze do niedawna wyglądało typowe, niedzielne popołudnie w polskim domu. Kolejność wydarzeń była stała: obiad, Familiada a następnie skoki narciarskie. Kolejne konkursy oglądaliśmy z wypiekami na twarzy, ponieważ niemal przez cały czas mieliśmy przynajmniej jednego reprezentanta kraju w ścisłej czołówce. Chyba każdy pamięta, jak silne emocje towarzyszyły nam w momencie, gdy pierwsze sukcesy odnosił Adam Małysz. Później zastąpił go Kamil Stoch, który również uraczył nas świetnymi wynikami indywidualnymi. Jakby tego było mało, coraz lepiej spisywała się polska drużyna. Kolejni trenerzy, a w szczególności Stefan Horngacher, doprowadzili do tego, że zaczęliśmy się liczyć nie tylko w zawodach indywidualnych, ale również drużynowych.
Polecamy na Geekweek: Jak powstaje prąd i dociera do gniazdek w domach? Droga jest długa
Mimo tego, że wciąż Polacy odnoszą bardzo duże sukcesy, nie da się nie zauważyć, że skoki narciarskie cieszą się zauważalnie mniejszym zainteresowaniem. Czyżby wynikało to ze zmiany stacji telewizyjnej transmitującej skoki? Woleliśmy oglądać tę dyscyplinę sportu na antenie TVP, niż TVN? Niekoniecznie. Zarówno jedna, jak i druga stacja dostępne są w ramach bezpłatnej telewizji naziemnej, więc raczej nie tu leży problem. Skoro nie zmiana nadawcy, to co innego? W ostatnich latach skoki narciarskie przeżyły prawdziwą rewolucję technologiczną. Dzięki nowinkom sprzętowym wiemy o skokach znacznie więcej, niż do tej pory. Widzowie, zwłaszcza przed telewizorami, mogą obserwować mnóstwo różnych parametrów skoku. Nowoczesna technologia to jednak nie tylko więcej informacji. To również analiza tego, w jakich warunkach skakał dany skoczek.
Przy pomocy sieci czujników analizowane są warunki wzdłuż całej długości skoczni. Uzyskane pomiary brane są pod uwagę przy ocenie skoku, dlatego warunki wietrzne mogą mieć istotny wpływ na końcową notę za skok. Czy jednak kompensacja gorszych warunków przy pomocy punktów jest sprawiedliwa? Tego nie wiem. Wiem jedynie, że z tego powodu skoki ogląda się zauważalnie gorzej, niż wcześniej. Też tak uważacie?
Skoki narciarskie po rewolucji technologicznej – czy w ogóle jest sens je oglądać?
Na końcową ocenę danego skoku obecnie składa się kilka współczynników, z których najważniejszym, co naturalne, jest uzyskana odległość. Liczą się również noty sędziowskie za styl, choć i te wzbudzają spore kontrowersje. Czy można nagrodzić bardzo wysokimi notami za styl jeden z krótszych skoków w konkursie? Czy najdłuższy skok podczas danych zawodów może być oceniony jako kiepski pod względem stylu? Sędziowie jak ognia unikają tak kontrowersyjnych decyzji, przez co przy naprawdę dużych odległościach przymykają oko na niedoskonałości. Tyle tylko, że nota za styl nie powinna wynikać z odległości, a techniki konkretnego skoku, czyż nie?
Nie chcę jednak zajmować się notami sędziowskimi, bo ten materiał nie jest dobrym miejscem na takie dywagacje. Podobnie jak w wielu innych sportach, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie bardzo zadowolony z pracy arbitrów. Znajdzie się również ktoś, kto byłby gotowy wymierzyć im wszystkim surowe kary, bo jego ulubiony skoczek przegrał z innym właśnie na noty sędziowskie. Porozmawiajmy jednak o kwestiach, które wprost wynikają z nowych technologii: punktowej kompensacji długości rozbiegu i warunków atmosferycznych.
Jak obecnie przebiega oglądanie skoków narciarskich? Skoczek oddaje skok i ląduje w określonym miejscu. O tym, czy ma szansę objąć prowadzenie, czy nie, dowiadujemy się dzięki wirtualnej, zielonej linii nakładanej przez realizatora transmisji. Niezależnie jednak od tego, gdzie konkretnie wylądował, to wciąż nie koniec emocji. Czekamy jeszcze na pozostałe składniki noty sumarycznej. Następuje ocena techniki skoku przez sędziów, dwie skrajne noty są odrzucane, a widz nadal czeka. Nota modyfikowana jest o bonifikatę (bądź punkty ujemne) za długość rozbiegu, a następnie o kolejną zmienną – warunki atmosferyczne. Tu również punkty mogą zostać zarówno dodane, jak i odjęte.
Jaki z tego wniosek? To, co właśnie obejrzeliśmy, nie ma większego znaczenia. Liczy się tylko i wyłącznie tabelka z sumaryczną notą za skok. Czyżby skoki można było, równie dobrze, oglądać w Excelu?
Tabelka, która odbiera emocje
Wróćmy pamięcią do największych wyczynów Adama Małysza, kiedy ten do tego stopnia wykorzystywał sprzyjające warunki atmosferyczne, że dosłownie przeskakiwał kolejne skocznie. Odpowiednia pogoda w połączeniu z nieprawdopodobną wręcz formą gwarantowały skoki o rekordowej długości. Czy gdyby tamten Małysz, w tamtej formie, skakał dzisiaj, również wygrywałby wszystko po kolei? Pewnie tak, choć byłoby mu o to zdecydowanie trudniej. Właśnie przez wspomniane współczynniki.
Skok oddany w sprzyjających warunkach wietrznych, przy podmuchach pod narty, karany jest odjęciem punktów. W praktyce oznacza to, że dość często to nie autor najdłuższego skoku wygrywa konkurs. Wygrywa go ten, kto miał szczęście i skoczył w odpowiednich warunkach. Udało się, że były wystarczająco dobre, by odlecieć daleko, ale jednocześnie nie aż tak dobre, by naciąć się na sporą obniżkę punktów? Pierwsze miejsce gwarantowane.
Czy taki system jest sprawiedliwy? Cóż, sami skoczkowie mają co do tego poważne wątpliwości. Żaden wskaźnik nie jest bowiem w stanie w stu procentach oddać tego, co rzeczywiście działo się w powietrzu podczas danego skoku. Kiedyś wszystko zależało tylko i wyłącznie od natury i formy skoczka. Dziś doszły jeszcze współczynniki, których zadaniem jest wirtualne wyrównanie warunków atmosferycznych. O tym, czy to działa, jako laik nie mogę się wypowiedzieć. Nie znam szczegółów na tyle, by poddać ten system jakiejkolwiek ocenie. Jako miłośnik sportu wiem jednak, że naprawdę ciężko jest mi to oglądać. Najpierw patrzę na świetny skok, a potem widzę, że końcowa nota sprawia, że zawodnik nawet nie zmieścił się na podium. Jaki z tego wniosek? Czas poświęcony na oglądanie konkursu był czasem straconym. Równie dobrze mogłem po wszystkim przejrzeć tabelkę z wynikami. Dowiedziałbym się dokładnie tego samego.
Skoki narciarskie bez kolejnych sponsorów. Co dalej z dyscypliną?
Chyba nie ma drugiego takiego kraju na świecie, w którym skoki narciarskie cieszyłyby się taką popularnością, jak Polska. Choć dziś zdecydowanie mniej ludzi śledzi wydarzenia na skoczniach, niż jeszcze kilka lat temu, to wciąż jest to naprawdę bardzo dużo. Z tego też powodu skoki narciarskie pozostają łakomym kąskiem dla sponsorów, którzy chcą przedstawić swoją ofertę kibicom z Polski. Niestety, w innych krajach wcale nie jest tak różowo, jak u nas.
Kiedy dzisiejszy prezes Polskiego Związku Narciarskiego dosłownie miażdżył konkurencję, sprzęt dla skoczków dostarczała większość wiodących producentów nart. Dziś dominują narty tylko jednego producenta. Co istotne, ta firma raczej również nie czerpie zysków ze skoków, ponieważ postanowiła, że sprzeda miejsce na powierzchni produkowanych przez siebie nart jako przestrzeń reklamową. Choć producent systemów uzdatniania wody nigdy nie produkował i najprawdopodobniej nie będzie produkował nart, podczas oglądania skoków widzimy jego logo na sprzęcie. To jednak nic więcej, niż tylko kolejna reklama.
Nie tak dawno temu słyszeliśmy również o wycofaniu się kluczowego sponsora dla reprezentacji Norwegii. Krucho bywa również z finansowaniem konkursów, co przełożyło się na zarobki zawodników. Nagrody od sponsorów nie są już bowiem tak okazałe, jak jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu. Skoki narciarskie to specyficzna dyscyplina, gdzie organizacja zawodów wiąże się z bardzo dużym kosztem przygotowania i utrzymania skoczni. Poza zawodami obiekty przeznaczone do uprawiania tego sportu praktycznie nie zarabiają, co tylko pogarsza sprawę. Czy to oznacza, że przyszłość skoków narciarskich rysuje się w odcieniach szarości? Patrząc na to, co stało się w Czechach czy Finlandii, gdzie skoki zupełnie straciły popularność, można dojść do takiego wniosku.
Bez następców mistrzów skoki odejdą w niepamięć
Kolejnym problemem dla atrakcyjności skoków narciarskich, zwłaszcza w Polsce, jest brak perspektyw dla dalszego rozwoju dyscypliny. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że brakuje osób, które chciałyby trenować skoki narciarskie. Brakuje zwłaszcza tych, którzy prezentowaliby na tyle wysoki poziom, by przyciągnąć widzów na skocznie i przed ekrany telewizorów. Lada dzień Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła skończą kariery. Kto pociągnie to dalej? Póki co nic nie wskazuje na to, by czyjaś forma miała eksplodować tak, jak w 2001 roku stało się to u Adama Małysza.
Skoczków narciarskich jest na tyle mało, że w Pucharze Narodów ograniczono liczbę wymaganych drużyn do przeprowadzenia konkursu drużynowego. Jeszcze przed sezonem 2020/2021 w konkursie musiało wziąć udział minimum osiem drużyn narodowych. Od wspomnianego sezonu już tylko sześć. Cóż, stabilne kadry posiadają właściwie tylko Polska, Niemcy, Austria, Norwegia, Japonia i Słowenia. U pozostałych bywa różnie.
Odkąd oglądanie skoków narciarskich sprowadza się do tego, co po skoku znajdzie się w tabelce z podsumowaniem, bardzo ciężko mi je oglądać. A Wy jakie macie zdanie na ten temat? Chcielibyście, by wróciły zasady z czasów największych sukcesów Małysza? Mam wrażenie, że wtedy było dużo ciekawiej dlatego ja byłbym za.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu