Nie brakuje miliarderów czy milionerów, którzy swój status majątkowy chcą zaprezentować innym. Można to zrobić np. za pomocą jachtu: im większy, bardziej nowoczesny i luksusowy, tym lepiej. Ten wyścig pewnie będzie trwał, ale obok może wyrosnąć konkurencyjna rywalizacja: na statki powietrzne. Przy czym nie będą to samoloty - ten temat również jest ograny. Miliarderzy mogą niebawem wydawać duże pieniądze na sterowce. Jeden z założycieli Google już to robi.
Sergey Brin jest Wam zapewne dobrze znany: człowiek, który współtworzył Google, obecnie osoba numer dwa w firmie, szef słynnego oddziału X. To jego twarz była kojarzona z Google Glass. I to on może niebawem zapoczątkować wspomniany we wstępie wyścig na "latające jachty".
Początek tej historii to prawdopodobnie zagadkowa inwestycja Google sprzed kilku lat. Pisałem wówczas, że amerykańska firma inwestuje długoterminowo w Moffet Airfield - lotnisko zarządzane przez NASA. Ulokowane są na nim m.in. trzy hangary, z których jeden robi naprawdę duże wrażenie: to Hangar One, w którym kiedyś kotwiczyły wielkie amerykańskie sterowce. Chyba niewielu osobom przyszło parę lat temu do głowy, że do olbrzymiego budynku powrócą jednostki tego typu. Dzisiaj wydaje się to bardzo prawdopodobne.
Jakiś czas temu w mediach pojawiła się plotka, iż Sergey Brin tworzy sterowiec. A właściwie, że tworzą go specjaliści finansowani przez amerykańskiego miliardera. Ostatnio pogłoska doczekała się rozwinięcia i chociaż współtwórca Google nie chce komentować sprawy, informacji przybywa. Sterowiec ma ponoć kosztować od 100 do 150 mln dolarów, środki na jego tworzenie płyną z kieszeni Brina, a nie Google czy Alphabet. Jednostka ma osiągnąć blisko 200 metrów długości. Dzięki temu stanie się największym obiektem latającym obecnym na dzisiejszym niebie. Co prawda nie dorówna sterowcom z lat 30. XX wieku, ale z łatwością pobije rekordy wielkich samolotów.
Pojawia się oczywiście proste pytanie: po co mu sterowiec? Odpowiedź wydaje się prozaiczna: tworzy, bo... może. Statek ma podobno być wykorzystywany do dwóch celów: pierwszym jest udział w akcjach humanitarnych - sterowiec będzie dostarczał np. żywność w trudno dostępne rejony dotknięte przez klęski naturalne. To obszary, w których nie wyląduje samolot, do których z trudem dotrze konwój ciężarówek, lecz dla maszyny Brina nie powinien to być problem. Miliarder może faktycznie pomóc, a przy tym zrobi sobie/firmie świetną reklamę.
Drugi cel jest jeszcze bardziej oczywisty: sterowiec będzie luksusowym, podniebnym jachtem. Skorzystają rodzina biznesmena, jego znajomi, współpracownicy. Któż nie chciałby się wybrać na kilkudniowy rejs takim gigantem? Nie można przy tym wykluczać, że Sergey Brin da sygnał do nowego wyścigu - może inni bogacze także zapragną mieć taką "zabawkę"? To z kolei mogłoby się przyczynić do renesansu tych jednostek. Wspominałem kiedyś, że o ich powrocie myślą Rosjanie, na Wschodzie powstają statki Atlant. Jednocześnie trwają prace nad maszyną Airlander 10:
Sterowiec Airlander 10 liczy ponad 90 metrów długości, wznosi się na wysokość ponad 6 tysięcy metrów. Może unieść do 10 ton ładunku, ale już wspomina się o „większym bracie”, hybrydzie Airlander 50 zdolnej do niesienia 50 ton ładunku. To brzmi już naprawdę ciekawie. Mniejszą wersję ma wypełniać 38 tysięcy metrów sześciennych helu, poszycie ponoć odznacza się dużą szczelnością, więc straty gazu są niewielkie. Prędkość? do 150 km/h. Machinę napędzają cztery silniki diesla. [źródło]
Oba projekty wydają się ciekawe, ale dość niszowe. Pracom nad takimi jednostkami przydałoby się m.in. medialne wsparcie, obecność kogoś rozpoznawalnego. Sergey Brin jest taką osobą. Amerykanin najwyraźniej pozazdrościł swojemu koledze z firmy - Larry Page też inwestuje w maszyny latające, owocem prac jest m.in. Kitty Hawk. Gadżet przyciągający uwagę, ale przy sterowcu "wysiada"...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu