Piątek dopiero jutro, a już znalazłem sytuację, która świetnie pasuje do określenia "#piąteczek". Pamiętacie wypadek kolumny Premier Beaty Szydło, w którym ucierpiał Sebastian Kościelnik? Jego auto (Fiat Seicento) został doszczętnie zniszczony w wyniku feralnego manewru wyprzedzania wykonanego przez kolumnę rządową - proces związany z tą sprawą swego czasu elektryzował polską opinię publiczną.
Sebastian Kościelnik, który absolutnie nie czuje się winny w tej sprawie stał się sławny również dzięki zbiórce zorganizowanej celem odkupienia uszkodzonego pojazdu. Docelowo, na koncie organizatora miało się znaleźć 5 tys. złotych wystarczające na pokrycie kosztu zakupu dokładnie takiego samego samochodu - okazało się, że ze względu na popularność akcji crowdfundingowej udało się zebrać aż ponad 150 tys. złotych.
Czytaj więcej: Zbiórka na nowe Seicento - licznik pokazuje już prawie 150 tys. złotych
Jednak organizator tej zbiórki nie przekazał ani złotówki Sebastianowi Kościelnikowi: wszystkie pieniądze trafiły do żony osoby inicjującej akcję. Sprawą zajęła się prokuratura, która miała ocenić, czy doszło do popełnienia przestępstwa.
Zachowanie naganne - przestępstwa nie ma
Czujecie? Jak podaje Onet Kraków, śledczy uznali, że zachowanie organizatora zbiórki było jak najbardziej naganne, ale nie popełnił on przestępstwa z punktu widzenia obowiązującego prawa. Co więcej, decydującym miał być zapis w regulaminie zbiórki, który stanowił o tym, iż pieniądze pochodzące ze zbiórki stanowią własność organizatora. Co za tym idzie - osoba inicjująca crowdfunding mogła zrobić z nimi, co jej się żywnie podoba.
Dochodzimy tutaj do punktu, w którym musimy niestety zgodzić się z ustaleniami śledczych: skoro regulamin zbiórki wskazuje na organizatora jako właściciela zebranych pieniędzy, możliwości prawne zdają się kurczyć. Z drugiej strony, osoby wpłacające pieniądze na rzecz zbiórki mogły mieć poczucie, że przekazując fundusze wspierają przede wszystkim Pana Sebastiana Kościelnika, a nie organizatora (właściciela pieniędzy). Pytanie, czy można to uznać za wprowadzenie uczestników zbiórki w błąd.
Jedno jest pewne - mamy do czynienia z daleko posuniętym cwaniactwem, które organizatorowi niezwykle się opłacało. Gdyby ten miał choć trochę godności w swoim postępowaniu, przekazałby choćby te biedne 5 tys. złotych Panu Sebastianowi na zakup auta. Z resztą mógłby robić, co mu się żywnie podoba, choć społeczeństwo i tak poczytałoby to jako zabieg iście "śliski".
Pomysłowości organizatorowi zbiórki odmówić nie mogę i najpewniej ten człowiek w tym momencie głośno śmieje się ze zbulwersowanych sprawą internautów. Szkoda jedynie, że takimi działaniami podkopuje się wizerunek idei crowfundingu - skoro tego typu zbiórki mogą skończyć się w taki sposób, w przyszłości, osoby zainteresowane przekazaniem pomocy finansowej w taki sposób mogą nie być pewne tego, czy pieniądze rzeczywiście trafią do osoby potrzebującej. Crowdfunding zaś jest bardzo piękną ideą i jak widać po wielu udanych, pięknych inicjatywach - również potrzebną. Wszystko jednak idzie świetnie do momentu, w którym ludzie są uczciwi i kierują się jedynie chęcią bezinteresownej pomocy. Tego natomiast zabrakło w tym przypadku i to działanie było obliczone głównie na szybki, bezproblemowy zysk.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu