Wprowadzenie na drogi aut samojezdnych ma nam przynieść szereg korzyści (część osób straci - przykładem kierowcy zawodowi). Od dawna mówi się o zwiększeniu bezpieczeństwa czy odkorkowaniu miast, argumentem "za" ma być także redukcja kosztów. I to na różnych polach: od ubezpieczeń, przez wydatki związane z naprawami (np. powypadkowymi), po uczynienie jazdy bardziej wydajną. W tym ostatnim przypadku w grę wchodzi mocne ograniczenie zużycia paliwa.
Jak ograniczyć zużycie paliwa? Wprowadzając autonomiczne samochody
Samochody autonomiczne nie są i jeszcze długo nie będą standardem na naszych drogach. Muszą pewnie minąć dekady, nim to rozwiązanie się upowszechni. Nie mam przy tym wątpliwości, że do tego dojdzie, więc intrygują mnie prognozy dotyczące zmian, jakie będzie ze sobą niosła ta rewolucja. Z rozmysłem używam w tym przypadku słowa "rewolucja" - przeobrażenia, jakie zajdą w różnych sferach życia mogą być olbrzymie, jeśli autami na wielką skalę zaczną kierować komputery.
Weźmy wspomniane zużycie paliwa. Z prognoz wynika, iż autonomiczne samochody mogą do roku 2050 zredukować zużycie paliwa o 44% w przypadku pojazdów osobowych i 18% w przypadku ciężarówek. To oznacza wielkie oszczędności surowca, który odnawialny nie jest, może pomóc powstrzymać wzrost jego cen, walkę o nowe złoża, towarzyszącą im ingerencję w środowisko naturalne. Jak zostanie osiągnięta owa redukcja?
Auta samojezdne będą w założeniu poruszać się płynniej od tych kierowanych przez ludzi, w kolejnych dziesięcioleciach powinna się także zmienić ich budowa, zmniejszać będzie się masa, a co za tym idzie zużycie paliwa. Najważniejszym czynnikiem ma być jednak dostosowanie wielkości aut do potrzeb. Zakłada się przy tym, że zmieni się podejście do kwestii posiadania auta. Dzisiaj jest tak, że sporo osób kupuje duży samochód, ale z jego rozmiarów korzysta rzadko, np. podczas wyprawy wakacyjnej. Każdego dnia porusza się jednak owym dużym samochodem do pracy i zużywa więcej paliwa, niż wymaga tego sytuacja.
Wraz z rozwojem jazdy autonomicznej, upowszechnić ma się model współdzielenia samochodów: będziemy je rzadziej kupować, a rozmiar zamawianego pojazdu dostosujemy do obecnych potrzeb: do pracy pojedziemy niewielkim, miejskim autkiem. Zużycie paliwa spadnie. Czy to jednak oznacza, że za kilka dekad będziemy konsumować mniej paliw? Raczej nie. Po pierwsze, przybędzie ludzi do przewiezienia, po drugie, autonomiczna jazda, zwłaszcza tania autonomiczna jazda, może zwiększyć ruch wielu osób, pokaźna część społeczeństwa zwiększy swoją mobilność. Skoro potrzeby wzrosną, warto poszukać gdzieś oszczędności. I dobrze, że są one możliwe - w przeciwnym razie za jakiś czas mógłby się pojawić spory kłopot.
Te oszczędności będą też osiągane, gdy na znaczeniu zaczną zyskiwać auta elektryczne. Przy tym pojawia się jednak pytanie o to, która rewolucja w motoryzacji nastąpi najpierw: jej autonomizacja czy elektryfikacja? Jedno z badań wykazało, że młodzi ludzie, tzw. millenialsi nie są zainteresowani elektrykami. Przynajmniej tak moglibyśmy rozpatrywać wynik ankiety: 70% nie nosi się z zamiarem kupna samochodu z napędem elektrycznym. Warto przy tym podkreślić, że to może się zmieniać - nie są zainteresowani dzisiaj, bo wiedzą, jakie ograniczenia mają takie pojazdy i znają ich ceny. Ale co będzie, gdy w obu przypadkach rzeczywistość zacznie się zmieniać na korzyść elektryków? Ludzie, zwłaszcza ci młodsi, mogą się okazać bardzo przychylni zmianom.
Ciekawe jest to, że przez długie dekady w motoryzacji nie zachodziły głębsze zmiany, a teraz obserwujemy boom na tym rynku, zastanawiamy się, w których kierunkach rozwinie się rynek i w jakim tempie. Wkraczamy w etap, gdy poważnie mówi się już nawet o latających taksówkach autonomicznych. Temat odległy, ale nie niewykonalny. Najpierw jednak naszą uwagę mogą skupić na sobie "zwyczajne" samochody autonomiczne. Oby szybko zyskiwały na znaczeniu - wierzę, że na tym skorzystamy.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu