Świat

Pojechali elektrykiem na biegun. Jak go tam ładowali?

Krzysztof Rojek
Pojechali elektrykiem na biegun. Jak go tam ładowali?
Reklama

Prawie 30 000 km pokonane samochodem elektrycznym robi wrażenie. Tym bardziej, że mówimy o wyprawie na biegun.

Samochody elektryczne to dla jednym przyszłość motoryzacji, a dla drugich - trend narzucany nam odgórnie poprzez przepisy promujące te środki transportu. Prawda jest taka, że wciąż wiele kwestii dotyczących samochodów elektrycznych budzi wiele kontrowersji. Od ich używania w codziennej jeździe (elementy takie jak czas ładowania, zasięg i wpływ warunków zewnętrznych) po ekonomiczność (koszt wymiany baterii, rzeczywisty całkowity wpływ na środowisko etc.).

Reklama

Nie zmienia to faktu, że trend na "elektryki" wydaje się być nieodwracalny, co chociażby znajduje odzwierciedlenie w fakcie, że od 2035 nie kupimy już auta spalinowego na terenie UE. Jednocześnie, obecnie trwa wiele akcji i happeningów, które mają na celu promocję tego rodzaju pojazdów. Jeden z nich, bardzo ambitny, właśnie się zakończył.

Z bieguna na biegun w elektryku. Wyprawa trwała 10 miesięcy

Szwedzcy podróżnicy - Chris i Julie Ramseyowie - właśnie zakończyli trwającą ponad 10 miesięcy wyprawę, która zaczęła się na magnetycznym biegunie północnym, a zakończyła - na południowym. Wyprawa obejmowała 3 kontynenty, 14 krajów, a para pokonała w tym czasie ponad 27 tysięcy kilometrów.

Podróż odbyła się w zmodyfikowanym Nissanie Ariya e-4ORCE, a biegun został osiągnięty 15 grudnia, jednak dopiero teraz udało się podróżnikom nawiązać łączność satelitarną i przekazać wieści. Para wrzuciła specjalne zdjęcie na Instagramie, informując świat, że wyprawa się udała.

Oczywiście - największym wyzwaniem była podróż w klimacie arktycznym, gdzie zwiększona masa pojazdu (poprzez modyfikacje i dodatkowe wyposażenie) oraz przejmujące zimno i konieczność podgrzewania akumulatorów znacznie wpływały na zasięg, jaki samochód mógł uzyskać na pełnym naładowaniu. W wypadku wyczerpania baterii, para ładowała samochód za pomocą specjalnej turbiny wiatrowej o mocy 5 kW oraz prototypowymi panelami słonecznymi. Przyznali jednak, że gdy to zawodziło - korzystali z dieselowego generatora, który jest obowiązkowym wyposażeniem, gdy podróżuje się w okolice podbiegunowe.

Jeżeli chodzi o przyczynienie się do popularyzacji pojazdów elektrycznych, to warto tu wspomnieć chociażby fakt, że specjalnie do tej ekspedycji jedna z firm zajmujących się ładowarkami do takich samochodów - Enel X Way - postawiła szereg takich stacji ładowania wzdłuż drogi przejazdu na terenie ameryki południowej, ponieważ w tamtych regionach praktycznie nie ma takiej infrastruktury. Przedsiębiorstwo obiecało, że po zakończeniu wyprawy instalacje staną się ogólnodostępne dla mieszkańców, a trasa już zyskała nazwę "Pan-Am Charging Corridor".

Jeżeli chodzi o ładowarki, para ma też na swoim koncie inny wyczyn, a mianowicie - przejechanie trasy 16 tysięcy kilometrów w 56 dni w Nissanie Leaf, czyli samochodzie, którego deklarowany zasięg po modyfikacjach wynosił zaledwie 150 km. To miało pokazać, że sieć ładowarek się rozwija i, tak jak w przypadku obecnej wyprawy, że elektryki są wartościowym zamiennikiem samochodów elektrycznych.

Pytanie tylko - na ile takie wyprawy faktycznie mówią nam o tym, jak takie samochody sprawują się na co dzień?

Reklama

 

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama