Świat

Są kraje, w których robotyzacja może wywołać spustoszenie na rynku pracy. Polski nie ma na wąskiej liście, ale...

Maciej Sikorski
Są kraje, w których robotyzacja może wywołać spustoszenie na rynku pracy. Polski nie ma na wąskiej liście, ale...
Reklama

Jakie roboty? Jakie autonomiczne samochody, restauracje czy sklepy bez obsługi? Człowieku, o czym ty mówisz, na jakiej podstawie snujesz te opowiastki? Tak wyglądają niektóre komentarze pojawiające się pod tekstami dotyczącymi automatyzacji. Część Czytelników przekonuje, że nie ma się czego bać, bo zmiany są zbyt odległe lub nie wpłyną mocno na rzeczywistość. Zwłaszcza tutaj, w Polsce. Nie byłbym tego taki pewny, ale jednocześnie muszę przyznać, że nie jesteśmy w najgorszej sytuacji - kraje słabiej rozwinięte zderzą się ze znacznie większym problemem.

Nie musicie wierzyć w to, że za dekadę będzie po Was przyjeżdżać autonomiczna taksówka. Możecie drwić ze sklepu, w którym nie zastaniecie obsługi i z restauracji, gdzie większość czynności realizowana jest przez maszyny. Możliwe, że samojezdne samochody to pieśń dalekiej przyszłości, a wspomniane lokale są raczej zabawą niż pomysłem na biznes. Możliwe. Sam przecież stwierdziłem w jednym z tekstów, że te wszystkie zmiany, o których tyle czytam i piszę, jakoś nie są widoczne na osiedlu robotniczym, gdzie żyję. Dwa różne światy. Dlatego rozumiem brak wiary oraz lekceważące podejście.

Reklama

Rozumiem, lecz nie oznacza to, że się z nim zgadzam. Bo chociaż sam mam czasem wątpliwości w zakresie nieuchronności dynamicznego postępu, to zdaję sobie sprawę z tego, że pewnych procesów nie da się powstrzymać. Nie zrobi tego ani jednostka, ani nawet większa grupa ludzi. Całe narody mają tu niewiele do powiedzenia, bo nawet jeśli zanegują zmiany, to globalnie trend nie zniknie i po prostu dana nacja będzie "opóźniona". Mówiąc jednak o narodach czy krajach, trzeba mieć na uwadze, że przeobrażenia nie będą przynosić takich samych zysków i strat w różnych regionach świata. Jedni zyskają na tym bardziej, inni... Inni mogą mieć naprawdę duży problem.

Temat podejmuję, ponieważ zrobiło się głośno o raporcie Banku Światowego. Raporcie, w którym wymienia się państwa najbardziej zagrożone robotyzacją. Lista składa się z tzw. rynków wschodzących, czyli krajów słabiej rozwiniętych. Czy to może dziwić? Raczej nie - od dawna mówi się o tym, że w pierwszej kolejności masowo znikać będą (już znikają) miejsca pracy bazujące na powtarzalności, niskich kompetencjach i małych wymaganiach. A gdzie znajdziemy ich największej? W ubogich krajach Azji, Ameryki Południowej czy Afryki. Na liście 15 państw, w których miejsca pracy najbardziej ucierpią w wyniku automatyzacji znajdziemy przedstawicieli tych 3 kontynentów, ale też słabiej rozwinięte kraje europejskie: Rumunię, Macedonię i Albanię.

Najbardziej poraża prognozowana skala zmian: zagrożonych jest kilkadziesiąt procent miejsc pracy. W wariantach pesymistycznych ponad 70%, w tych bardziej realnych pond 40%. Wielkie problemy może mieć np. Etiopia - wariant pesymistyczny to 84% miejsc pracy podlegających automatyzacji. Katastrofa, jeśli weźmiemy pod uwagę, że to kraj zamieszkiwany przez 100 mln osób. Gospodarka w takich krajach oparta jest o słabo rozwinięte rolnictwo, eksploatację surowców, tanią produkcję. Wyobraźmy sobie teraz, że to rolnictwo podlega szybkiej automatyzacji, w górnictwie zaczynają dominować kopalnie niewymagające licznej załogi, a ubrania, telefony i skutery wytwarzane są w zakładach, w których nie znajdziemy wielu ludzi. Czym mają się zająć mieszkańcy Etiopii, Bangladeszu albo Gwatemali, gdy ten problem uderzy w nich na masową skalę?

Zazwyczaj omawiamy tę kwestię z punktu widzenia Zachodu, świata, w których żyjemy, do którego nam najbliżej. Interesuje nas to, jak szybo zmiany będą postępować z najbardziej rozwiniętych krajach, a po nich u nas. Na państwa słabiej rozwinięte nie zwracamy uwagi, bo to nie nasz problem. I tu możemy się mylić - jeżeli w tych biednych, a przy tym ludnych krajach dojdzie do zmian i relatywnie szybko znikną dziesiątki milionów miejsc pracy, to zderzymy się z kryzysem migracyjnym. Znacznie większym, niż ten obserwować dzisiaj. Pojawia się ten sam kłopot, co w przypadku zmian klimatycznych: najbardziej uderzają one w kraje ubogie, ale w efekcie dostajemy i my.

Sprawa o tyle istotna, że nie wystarczy powiedzieć krajom ubogim: hej, jesteście poważnie zagrożeni, miejsca pracy znikną, bo globalne koncerny postawią w końcu na maszyny. Przygotujcie się. Rzucone zostanie takie hasło i... I co? Jak Bangladesz czy Etiopia powinny na to zareagować? Nie mają pieniędzy na elektryfikację, a muszą się przestawić na nowe technologie? Przecież to jest nie tylko nierealne, ale wręcz śmieszne. Na szczytach klimatycznych wymaga się od tych państw, by ograniczały emisję gazów cieplarnianych i jednocześnie jako alternatywę wymienia się drogie i mało wydajne technologie, na które stać najbogatsze państwa i społeczeństwa. Słaby wybór.

Patrząc na te prognozy dla biednych państw, naprawdę można się niepokoić. Bo bezrobocie sięgające kilkudziesięciu procent zrodzi bardzo poważne problemy. I to na różnych płaszczyznach: politycznej, społecznej, gospodarczej, humanitarnej. To niestety wstęp do kolejnych wojen i wędrówek ludów. Jeżeli ktoś przekonuje, że na naszych ulicach nieprędko pojawią się autonomiczne samochody, to jednocześnie pewnie zdaje sobie sprawę, że firmy X, Y, Z szybko zautomatyzują produkcję, gdy okaże się to bardziej opłacalne niż korzystanie z taniej siły roboczej. To nie są bajki...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama