Lecieliście Ryanairem? Jeśli nie, to zapewne prędzej czy później to zrobicie, bo ekspansja irlandzkiego przewoźnika jest doprawdy imponująca. I do tego poparta twardą ekonomią, gdzie mamy zysk, a nie kolejne mamienie inwestorów przy wtórze PR-owego zadęcia. Statystycznie co czwarty Polak gościł w ubiegłym roku na pokładzie irlandzkiej linii. Ale są wśród nas i tacy, co skrzętnie skrywaja fakt podróżowania Ryanairem. Bo trochę nie wypada. Dlaczego?
Liderem polskiego nieba jest … Ryanair
Informacje z Urzędu Lotnictwa Cywilnego nie pozostawiają wątpliwości, kto króluje na polskich lotniskach, które w 2016 r. obsłużyły 34 miliony pasażerów, czyli statystycznie niewiele mniej niż mamy wszystkich Polaków. Ryanair ze swoim ponad 30-procentowym udziałem w przewozach regularnych wysuwa się wyraźnie na czoło, a na podium zobaczymy jeszcze LOT i Wizzaira. Za nimi daleko w tyle Lufthansa ze skromnymi 7-procentami i cała reszta ponad dwudziestu przewoźników, którzy nie przekraczają każdy z osobna progu 3%.
W liczbach bezwzględnych przekłada się to na 9,3 mln pasażerów, którzy wybrali Ryanaira na jednym z 13 lotnisk, z których ten przewoźnik operuje w Polsce.
Imponująca jest flota irlandzkiej linii lotniczej licząca sobie blisko 400 maszyn, których średni wiek to zaledwie 5,5 roku. Samoloty Ryanaira to nowoczesne Boeingi 737-800 Next Generation, z których każdy może zabrać do 189 pasażerów. Dla porównania, LOT dysponuje łącznie 53 maszynami, Lufthansa - 263, British Airways - 269, a Wizzair - 81.
Aby uzmysłowić sobie skalę operacji lotniczych Ryanaira, warto spojrzeć na poniższą mapę obrazującą, ile maszyn tego przewoźnika jest średnio w jednej chwili w powietrzu:
Zaraz, a może Ryanair to taki Uber?
Często możecie czytać o Uberze na łamach Antyweba, nierzadko w kontekście bardzo słabych wyników finansowych tego projektu. Odwrotnie proporcjonalnych do popularności tej usługi transportowej. Z jednej strony Uber to niewątpliwie “game changer”, firma która zmieniła oblicze przewozów taksówkarskich (chociaż z powodów prawnych sama na wszelkie sposoby odżegnuje się od tego określenia). Ale cóż z tego, skoro kolejne kwartały przynoszą krociowe … straty - ponad 0,7 mld dolarów na pierwsze trzy miesiące 2017 r., co skłania do zadumy nad przyszłością tego przedsięwzięcia. Tym bardziej, że ostatnio tyleż charyzmatyczny co kontrowersyjny CEO Ubera, Travis Kalanick, złożył rezygnację.
Czy zatem agresywna polityka cenowa Ryanaira nie wpędziła go przypadkiem także w obszary takiej “księżycowej ekonomii” jak w przypadku Ubera? Na szczęście nie, możemy odetchnąć z ulgą. Ogłoszone pod koniec maja bieżącego roku wyniki finansowe Ryanaira potwierdzają dobrą kondycję przedsiębiorstwa, które w ciągu ostatniego roku wypracowało ponad 1,3 mld euro zysku netto. Oznacza to 6-procentowy przyrost w stosunku do ubiegłego okresu. Ryanair gościł na swoim pokładzie o 13% więcej pasażerów, łącznie było ich 120 mln. I, co niemniej ważne, Ryanairowi udaje się zapełnić miejsca w swoich odrzutowcach średnio aż w 94%, czyli przysłowiowego powietrza Irlandczycy wożą bardzo niewiele.
Rozpolitykowany Ryanair
Większość dużych firm, przynajmniej deklaratywnie, trzyma się z daleka od polityki. Ale nie Ryanair.
Wkrótce czkawką może mu się odbić decyzja Brytyjczyków o opuszczeniu Unii Europejskiej. Gros lotów irlandzkiej linii z Polski kieruje się bowiem właśnie do brytyjskich portów, a finalne stanowisko brytyjskiego rządu wobec imigrantów nie posiadających obywatelstwa Zjednoczonego Królestwa pozostaje wciąż nieznane. Tymczasem Ryanair do ostatniej chwili promował głosowanie za “Remain”, stawiając swoją reklamą na wygraną euroentuzjastów.
Ryanair nie omieszkał także wykorzystać ostatniej amerykańskiej kampanii prezydenckiej, wzywając panią Clinton, aby nie dała się “wytrumpować” (pobić) przez kontrkandydata.
Ryanair free to play?
Nie od dzisiaj kupujecie u Ryanaira i innych linii low-cost bilety za przysłowiowe grosze - sam poleciałem kilka miesięcy temu za 18 zł w obydwie strony z Warszawy do Gdańska. Ot tak, dla samej frajdy latania, dla tego fantastycznego przeżycia, jakim jest oderwanie się od ziemi i oglądanie chmur z góry. “Nikt mi nie powie, że to normalne, żeby maszyna latała”. Kto to powiedział? Ano tak, bankier Kramer do pilota w kultowym filmie Vabank.
Nie miejmy złudzeń, że kilka - kilkadziesiąt złotych to cena biletu, która pokryje przewoźnikowi koszty, nie mówiąc o zarobku. Jeżeli macie w garści bilet po tej cenie, to jest to zabieg marketingowy z tysiąca powodów - a to tylko kilka miejsc w samolocie jest w tej cenie, a to przewoźnik promuje dopiero co uruchomiony kierunek, a to chce pokazać konkurencji, gdzie raki zimują i samemu przejąć dany kierunek, już po normalnych cenach. Serwis pasazer.com wyliczył bardzo skrupulatnie (wprawdzie w 2012 r.), że dla średniej europejskiej trasy nie może być to mniej niż 300 zł, i to w jedną stronę. Na krajowych trasach wymienia się kwotę ok. 200 zł.
I tutaj wkracza szef Ryanaira, Michael O'Leary, osobnik uważany w branży lotniczej przez wielu za bufona, aroganta, efekciarza, a w najlepszym razie fantastę. Słynie on z kontrowersyjnych wypowiedzi i ciętych ripost, które budzą jednak powszechną uwagę i sieją niezgorszy ferment. I ostatnio O’Leary, ten irlandzki gbur, kolejny raz kopnął w stół z kartami, mówiąc, że w przyszłości część pasażerów może w ogóle podróżować u niego za darmo. Warunek - “przychody dodatkowe” muszą rozwijać się dynamicznie, a taki booking.com - zejść mu z drogi.
Musimy pozbyć się zachłannych pośredników, takich jak Expedia czy Booking.com, bo oni z jednej strony zdzierają pieniądze z linii lotniczych czy właścicieli hoteli, a z drugiej - z klientów. Agenci podróży i globalne systemy sprzedaży to najbardziej bezużyteczne usługi znane ludzkości. Pasażerowie będą rezerwować hotele za darmo przez stronę Ryanaira i pozbędziemy się zbędnych pośredników.
A że “usługą dodaną” może być wszystko, Ryanair pokazał jakiś czas temu, wprowadzając bezwzględną losowość przy rezerwacji miejsc. Do niedawna kupując można było liczyć na łut szczęścia, nabywając np. dwa bilety - i nierzadko trafiało się obok siebie. Ale to już przeszłość, teraz musimy wykupić “preferowane” miejsca. Klienci nie byli zadowoleni, co zrozumiałe, ale też pewien oksfordzki naukowiec wykazał, że losowość Ryanaira nie jest tak całkiem losowa. A przewoźnik na swoim profilu facebookowym tłumaczy dość przewrotnie, że “nie próbuje zmuszać do płacenia za rezerwację miejsc”. Wierzycie, prawda?
Już teraz na stronie internetowej Ryanaira możecie zamówić bezpośrednio pobyt w hotelu czy wynajem samochodu. W przyszłości chce on dobrać się do handlu lotniskowego, bo porty lotnicze są “wielkimi, tłustymi, głupimi i bezużytecznymi monopolami”. Zamiast na lotnisku zakupy mamy robić u Ryanaira w internecie, a ten po przylocie dostarczy nam je do hotelu. Bo po co dźwigać je na pokład? Stąd już niedaleko do stwierdzenia, że jego linia będzie “Amazonem podróży”.
Gdybyście już zaczęli lubić O’Leary’ego, to lepiej to przemyśleć, bo nie zna on litości nie tylko dla konkurencji, ale i fanów technologii. Otóż, pokładowego WiFi nie będzie, bo “loty Ryanairem trwają krótko”, “Wifi zwiększa spalanie o 4%”, a klienci mogą sobie ściągnąć film do oglądania sami przed lotem. Kiedy parę lat temu mówił o stojących miejscach w samolocie, ludzie pospołu pukali się w czoło, jednakowoż miny musiały im zrzednąć, kiedy kilka lat później Airbus opatentował siedzenia składane do pozycji … półstojącej.
“Grażyny” i “Janusze” - welcome aboard
Wielu narzeka, że czartery, ale i linie niskokosztowe z Ryanairem na czele ściągnęły na pokład niewybrednych pasażerów o dyskusyjnej kulturze osobistej, którzy w memowej świadomości zakorzeniają się jako “Grażyny” i “Janusze”. Gdyby ich komórki działały w czasie lotu, to niczym w pociągu każdy byłby niezamierzonym świadkiem rozmów i rozterek współtowarzyszy podróży. A tak tylko nie stronią od sutego napitku i jadła, często przysłowiowych jajeczek i mandarynek wyciąganych z podręcznej reklamówki popularnego dyskontu.
Pamiętajmy jednak, że niekoniecznie chwalebne zachowania na pokładzie to nie tylko domena “gminu”, ale też wybranych przez nas samych przedstawicieli narodu - polityków. Kogóż to bili Niemcy, z powodu rzekomo jednego płaszcza, a któż to z kolei nie utrzymał nerwów na wodzy, odwołując się do bardzo drażliwych fragmentów relacji polsko-niemieckich?
Narzekacie w Ryanairze na miejsce na nogi? Że już gorzej być nie może? Nic podobnego - może. Irlandzki przewoźnik oferuje 75 cm odległości między siedzeniami, a to więcej niż np. EasyJet, który poskąpił kolejnych 2,5 cm.
Kiedyś było inaczej, to pewne. Ale kiedyś lot z Londynu do nowego Jorku kosztował prawie osiem tysięcy dolarów, a gros pasażerów rekrutowało się z wyższych sfer, przynajmniej jeśli chodzi o dochody. Dzisiaj zapłacicie za lot w tej relacji przeciętnie jedną dziesiątą tej kwoty.
Bo wszystkie Ryśki to porządne chłopy
Lubię fotografować Ryanaira nazywanego Ryśkiem - z kilku powodów. Po pierwsze, z uwagi na jego malowanie, które jest w mojej subiektywnej ocenie wyjątkowo udane. Spójne stylistyczne, jednorodne kolorystycznie i nowoczesne. A zarazem podkreślające piękno statku powietrznego poprzez falowaną linię wzdłuż kadłuba. Takie w typie wieloryba, który z mocą i gracją płynie przez przestworza. Po drugie, bo to Boeing, który budzi we mnie więcej emocji niż Airbus, ale rywalizacji obu koncernów poświęcę osobny wpis. I po trzecie dlatego, że jest tak pospolity, więc tym większe wyzwanie, aby wydobyć ze zdjęć coś nietrywialnego.
Na pewno usłyszymy o Ryanairze wkrótce niejedną interesującą wiadomość. Irlandczycy powołali w Polsce spółkę zależną Ryanair Sun, która będzie od przyszłego roku obsługiwać połączenia czarterowe. A we współpracy z hiszpańską linią Air Europa udamy się z Ryanairem do USA, Ameryki Południowej i na Karaiby. No i kto wie, może polecimy tam w zapowiadanym przez O’Leary’go modelu “freemium”?
Przeczytaj wpisy dotyczące Donalda Trumpa i Air Force One:
UFO czy AFO. Czym do Polski przyleci ekstrawagancki Trump? [cz. 1]
Trump w Polsce. Ale po co mu aż sześć Jumbo Jetów? [cz. 2]
Zobacz poprzednie wpisy poświęcone lotnictwu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu