Dla wielu osób to powrót do przeszłości. Dla innych to szansa na przeżycie czegoś porównywalnego do premiery jednego z epizodów klasycznej trylogii Star Wars. Rouge One, czyli Łotr 1 to stare, dobre Gwiezdne Wojny, ale w nowej, rewelacyjnej oprawie.
Moje oczekiwania względem filmu były przeogromne. Przedpremierowy seans poprzedziłem zaprzestaniem oglądania trailerów. Liczba przedstawianych w materiałach promocyjnych scen rosła w zatrważającym tempie, dlatego nie chcąc zepsuć sobie zabawy przez ostatnie tygodnie “nakręcałem się” jedynie ścieżkami dźwiękowymi ze zwiastunów.
Łotr 1 nie jest zupełnie nowym i zupełnie samodzielnym filmem. Wydarzenia umiejscowiono w bardzo dokładnych ramach czasowych, a sam przebieg historii, w bardzo ogólnym zarysie, również jest nam znany. Czy to psuje seans? Ależ skąd. Jest dokładnie wręcz przeciwnie!
Swoboda w tworzeniu VII oraz kolejnych epizodów sagi nakłada na scenarzyście i reżyserze przedstawienie historii, która nie doczeka się naprawdę konkretnego zakończenia. Za każdym razem otrzymujemy pewne domknięcie, ale zawsze jesteśmy świadomi tego, że to nie jest prawdziwy koniec. Historia grupy odpowiedzialnej za decydującą bitwę na Scarif miała swój początek i koniec - to właśnie to jest w mojej ocenie największym plusem całego widowiska.
Nad oprawą wizualną można by się rozwodzić w kolejnych kilkudziesięciu akapitach - świetne sceny, fantastyczne ujęcia i fenomenalne efekty specjalne uzupełniają się z przekonującą i wciągającą fabułą. Nie zabrakło delikatnych, ale dla mojego czujnego oka widocznych niedociągnięć - zdaję sobie jednak sprawę, że dla zdecydowanej większości widzów nie będzie to miało totalnie żadnego znaczenia.
Łotra 1 ogląda się niesamowicie przyjemnie, a różnorodność lokalizacji, które odwiedzamy z bohaterami, jest na jeszcze wyższym poziomie niż dotychczas w którymkolwiek filmie w świecie Gwiezdnych Wojen. Początkowe dwadzieścia, może trzydzieści minut to istny popis grafików odpowiedzialnych za przeniesienie szkiców na ekran.
Kino w klasycznym wydaniu, o którym wspominam w tytule, nie odnosi się jednak tylko i wyłącznie do samego filmu. Rogue One to kolejna już głośna premiera, na którą nie wybieram się w wersji 3D - ani mi to w głowie - utwierdzając się w przekonaniu, że miejsca na innowację w samych kinach jest coraz mniej. Jako istny maniak jakości życzyłbym sobie jeszcze wyższej rozdzielczości, czyli ostrzejszego obrazu i jeszcze lepszego udźwiękowienia, niż to co oferują nam dzisiaj nawet najlepsze multipleksy w Polsce. Nie marzę jednak o żadnych innych atrakacjach.
Wyleczyłem się z 4D
Przed rokiem po raz pierwszy wybrałem się na seans 4D. Debiut nowej części Gwiezdnych Wojen wydawał się najlepszym momentem na taką decyzję i dałem przekonać się zapowiedziom “jeszcze większych wrażeń”. Nie chciałbym napisać, że wydane na bilet pieniądze były zmarnowane, ale bujające fotele, błyski, podmuchy powietrza i zraszacze jedynie niszczyły odbiór filmu. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, dlaczego ruchome fotele były wykorzystywane poza scenami rozgrywającymi się na statkach. Jako, że była to moja druga wizyta w kinie na Przebudzeniu Mocy po prostu musiałem wybrać się po raz trzeci, by “w spokoju” móc skupić się na filmie i móc w pełni docenić efekty pracy każdego, kto dołożył cegiełkę do tego, by powstał.
Wyleczyłem się z 3D
To prowadzi nas do samego kina 3D, do której po kilkunastu seansach mam już niechęć. Ostatnim z filmów, który obejrzałem w trzech wymiarach był Suicide Squad (Legion Samobójców). Wszystko przez wcześniejszy, przedpremierowy pokaz, którego zabrakło w wersji klasycznej, czyli 2D. Sam film przypadł mi do gustu na tyle, że wybrałem się na niego ponownie niedługo później i była to świetna decyzja - bez efektu 3D wyglądał zupełnie inaczej. Jednym z jego najważniejszych elementów była kolorystyka w jakiej go utrzymano - połączenie ciemnych barw z kontrastowymi, miejscami jaskrawymi wręcz kolorami - czego nie było możliwości w pełni doświadczyć mając na nosie okulary 3D.
Tylko klasyczne kino
Większy ekran i lepsze nagłośnienie - tylko tyle i aż tyle. Nie potrzebuję niczego więcej, oprócz takich warunków, klimatu i dobrego filmu. Być może technologia 3D (albo 4D?) ulegnie poprawie i w przyszłości zmienię zdanie, ale obecnie nie mogę dać się namówić na seans w okularach i bujających fotelach.
Rogue One - Łotr 1
Jeżeli wahacie się, czy powinniście zobaczyć Rogue One w kinie i w jakiej wersji, moje odpowiedzi nie mogą być inne. Ten film zobaczyć trzeba, ale z pewnością nie w wydaniu 3D. Jeżeli w ciągu ponad 2-godzinnego seansu cokolwiek Wam się nie spodoba, to końcówka z pewnością to wynagrodzi. Macie moje słowo.
To nie są typowe Gwiezdne Wojny, a to chyba najlepszy komplement dla Rogue One. Gareth Edwards zdołał umieścić w tym uniwersum film inny niż pozostałe, a jednocześnie tak blisko z nimi związany i czerpiący garściami z tego, co w nich najlepsze. Seria spin-offów ma genialny początek i prawdę mówiąc z większą niecierpliwością wyczekuję kolejnego, który ukaże się za dwa lata, aniżeli oddalonej o rok premiery Epizodu VIII.
Foto: StarWars.com.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu