Dzisiaj miał miejsce start kolejnej misji załogowej na Międzynarodową Stację Kosmiczną, realizowany przez NASA i SpaceX. Tym razem towarzyszą jej mieszane uczucia, a wszystko z powodu tego, w jaki sposób NASA promowała start rakiety z rosyjską kosmonautką na pokładzie Dragona.
Orbitalni zakładnicy
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna to piękny projekt. Po zakończeniu Zimnej Wojny państwa Zachodnie zaprosiły Rosję do budowy wspólnego laboratorium orbitalnego. ISS stało się w jej efekcie nie tylko najbardziej ambitnym (i przy okazji najdroższym) przedsięwzięciem zrealizowanym przez naszą cywilizację, ale i symbolem pokojowej współpracy.
Jednak od kilkunastu lat na tym obrazie zaczęły pojawiać się coraz głębsze rysy. Wraz z powrotem Rosji do modelu autorytarnego i podnoszeniem łba przez jej imperialistyczne ambicje stacja zaczęła być używana za pośrednictwem pajacowatego szefa Roskosmosu, Dimitri Rogozina, jako polityczna karta przetargowa.
Tak działo się w 2014 r. w czasie pierwszej fazy wojny ukraińsko-rosyjskiej, podobnie działo się i po 24 lutego. W tym roku sprawa współpracy na ISS była podnoszona przez Rosję co najmniej kilka razy. Oczywiście obecnie pozycja Rosji jest słabsza niż w 2014 r. Amerykanie żeby wtedy dostać się na stację nie mieli innej opcji jak korzystać z Sojuzów, dziś mogą latać na ISS ze SpaceX. Jednak sama stacja wciąż jest od Rosji zależna i współpracy w tym miejscu nie da się, ot tak nagle, zamrozić bez jej zniszczenia.
Kwestia dobrego smaku
Nie ma więc powodów obrażać się na NASA, że obecnie współpracę z Rosja na polu ISS kontynuuje. Jednak już szczegóły tej współpracy pokazują, że decydentom NASA zabrakło trochę dobrego smaku.
Po pierwsze, wymianę astronautów w wyniku której we wrześniu poleciał na ISS Sojuzem Amerykanin Francisco Rubio, a obecnie Dragonem leci Anna Kikina należało odwołać. Tym bardziej, że już po wybuchu wojny rosyjscy kosmonauci z ISS dokonali tam prowokacji rozwijając flagi pseudorepublik Donbaskiej i Ługańskiej.
NASA tłumaczy kontynuację wymiany względami bezpieczeństwa. Część amerykańskich astronautów ma się orientować w procedurach obowiązujących na Sojuzach, część rosyjskich znać te z Dragona. Cóż, moim zdaniem NASA i sojuszników stać na to, żeby przy pomocy SpaceX samodzielnie zapewnić bezpieczeństwo wszystkim swoim astronautom, ale przyjmijmy, że mają rację.
W takim razie, po drugie, nawet jeśli tego nie zrobiono, to nie należało robić wokół obecnej misji żadnej akcji marketingowej, w ramach której eksponowano rosyjską kosmonautkę i flagę jej kraju. Zarówno Crew-5, jak i przyszłoroczna Crew-6, w ramach której na ISS poleci Andriei Fedajew powinny być „najcichszymi” z misji NASA.
Tak się niestety nie stało, co już próbował wykorzystać były szef Roskosmosu Rogozin, który tym faktem starał się nadać jeszcze większe znaczenie i rozgłos idiotycznej propozycji Elona Muska o oddaniu Rosji Krymu i konieczności ogłoszenia przez Ukrainę neutralności.
„Musk wygłosił te uwagi przed misją Crew Dragon na ISS, w której uczestniczy kosmonautka Roskosmosu Anna Kikina. Zobacz, co Rosjanka potrafi zrobić z Amerykaninem” - te słowa mocno rozpowszechniały rosyjskie media i agencje prasowe.
Rosja zmienia front
Dodatkowo pojawiły się głosy, że Rosja chce jednak swoją obecność i współpracę na stacji przedłużyć. Spodziewam się, że po buńczucznej kampanii propagandowej związanej z projektem narodowej stacji kosmicznej, nowy szef agencji, Borysow zrobił audyt, który pokazał, że jej budowa w obecnej sytuacji Roskosmosu i Rosji to kosmiczne fantasy.
Pozostaje mieć nadzieję, że chociaż w kwestii przedłużania współpracy NASA zachowa się lepiej niż obecnie. Wszelka kooperacja z Rosją w kosmosie powinna ustać tak szybko, jak to tylko możliwe.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu