Konrad testował ostatnio samochód Toyota Mirai - pojazd, o którym jest od jakiegoś czasu głośno. Główny powód stanowi oczywiście jego paliwo: wodór. K...
Rosja zmusza stacje do inwestowania w ładowarki dla samochodów elektrycznych. Polska też powinna?
Konrad testował ostatnio samochód Toyota Mirai - pojazd, o którym jest od jakiegoś czasu głośno. Główny powód stanowi oczywiście jego paliwo: wodór. Kolejna alternatywa dla ropy naftowej, ale sporo czasu minie, nim samochody tego typu staną się popularne. O ile w ogóle do tego dojdzie. Jednocześnie na rynku próbują się przebić pojazdy elektryczne. Coraz częściej pomagają w tym władze. Na różne sposoby: Rosja zaczyna od infrastruktury. Tylko czy ten krok zachęci ludzi do zakupu elektryków?
Nie ma infrastruktury, więc ją stworzymy. Szybko
Media technologiczne i motoryzacyjne podjęły temat zmian, jakie szykują się w Rosji. Tamtejsze władze postanowiły uczynić swój rynek samochodowy bardziej ekologicznym, chcą, by obywatele kupowali więcej elektryków. Jest nad czym pracować, bo obecnie po ich drogach jeździ ponoć kilkaset samochodów o takim napędzie. A przypominam, że mówimy o kraju, którego stolica ma kilkanaście milionów mieszkańców. Sprzedaż samochodów w tym jednym mieście jest spora. Tylko jak sprawić, by wzrósł odsetek "zielonych" aut?
Decydenci doszli do wniosku, że zaczną od infrastruktury: ludzie nie kupują elektryków, bo nie ma ich gdzie ładować. Od pierwszego listopada 2016 roku każda stacja benzynowa powinna posiadać instalację do ładowania samochodów elektrycznych. Czasu na dobrą sprawę nie jest dużo. Zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę, że koszt potrzebnych urządzeń, rozbudowy oraz ewentualnych podłączeń spoczywa na barkach właścicieli stacji. Prawdopodobnie wybiorą oni najtańsze rozwiązania, ale i one mogą uderzyć po kieszeni, bo to ponad 1,5 tysiąca dolarów.
Tu pojawia się pierwszy problem. Wybór taniej ładowarki raczej mija się z celem, bo taki sprzęt ładuje baterię w samochodzie naprawdę długo. A ludzie pewnie nie będą czekać godzinami aż sprzęt wykona swoje zadanie. Pieniądze wyrzucone w błoto, inwestycja tylko po to, by nie dostać kary. Znacznie lepszym rozwiązaniem wydają się wydajne urządzenia, które naładują akumulator, gdy kierowca będzie pił kawę na stacji. Sęk w tym, że one kosztują kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Kto je kupi, jeśli w kraju prawie nie ma samochodów elektrycznych?
Pojawią się pewnie głosy, że to jakaś grubsza sprawa, że zmiany są robione "na życzenie". W końcu ktoś te ładowarki musi dostarczyć. Nie można wykluczać, że to czysty PR, władza chce pokazać, że promuje rozwiązania "eko". Dziewicza przyroda może i jest niszczona przez koncerny naftowe czy gazowe, ale jednocześnie stawiamy na elektryki. Obu rozwiązań nie wykluczam. Ale prawdą jest też, że w dużych miastach, w Moskwie i Petersburgu przydałoby się ograniczyć liczbę samochodów zasilanych paliwami kopalnymi - smog stanowi tam problem. Może naprawdę poszli po rozum do głowy.
Czy zaproponowana zmiana wystarczy?
To pytanie chodzi za mną od kilku dni. Czy wprowadzenie ładowarek na stacjach, rozbudowanie infrastruktury wystarczą? Wątpię. Aby rozkręcić ten rynek potrzebne są "zachęty" ze strony władz, bonusy dla kierowców, duża oferta pojazdów elektrycznych, ich spadające ceny, miejsca, w których auta można serwisować, w których znajdzie się szybko części zapasowe. To skomplikowana sprawa. Nie można przy tym zapominać, że społeczeństwo musi być edukowane, potencjalnym klientom trzeba wyjaśnić, jakie są wady i zalety takich rozwiązań, czy to ma sens.
W mediach przywoływany jest przykład Norwegii jako kraju, w którym elektryczne samochody cieszą się sporym wzięciem. Sęk w tym, że to bogate społeczeństwo, wyedukowane ekologicznie, a do tego pojawiły się tam ulgi i bonusy zachęcające do zakupów. Dopiero to sprawiło, że ludzie ruszyli do salonów po samochody tego typu. Ważne są także rozmiary kraju - Norwegię można spróbować przejechać samochodem elektrycznym, niektórzy ludzie pewnie jeżdżą w takie trasy. Czy na taki sam pomysł wpadną u siebie Rosjanie? Wzbogacanie każdej stacji w ładowarkę chyba mija się z celem.
Nie chcę totalnie krytykować tego pomysłu - dobrze, że władze wyszły z inicjatywą i chcą działać na tym polu. Sęk w tym, że decyzje nie są do końca przemyślane i wiele nie zmienią. Gdyby ktoś wpadł w Polsce na podobny pomysł, to pisałbym, że to kiepska inicjatywa. Ale można ją dopracować, wzbogacić w bonusy i ulgi, a potem serwować ludziom. Może dzięki temu nasz rynek elektryków nie wyglądałby tak, jak rosyjski. Czyli słabo.
Grafika tytułowa: youtube.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu