Na rynku smartfonów coraz większy tłok: iPhone 5, HTC One, Xperia Z, Galaxy S4, Lumia 920, to tylko największe i najbardziej znane modele. Chociaż to ...
Na rynku smartfonów coraz większy tłok: iPhone 5, HTC One, Xperia Z, Galaxy S4, Lumia 920, to tylko największe i najbardziej znane modele. Chociaż to najbardziej kręci i to najbardziej podnieca, to równie ważna, może nawet ważniejsza walka toczy się na niższej półce – wśród telefonów, które można dostać za przysłowiową „złotówkę” w abonamencie dla Kowalskiego. W ten segment właśnie celuje Xperia L, a dodatkowo kusi rzekomo świetnym aparatem. Czym Sony ma zamiar zdobyć serca młodszego rodzeństwa, naszych matek i ciotek?
Ładne. Co to?
Pierwsze co sobie pomyślałem po otwarciu pudełka to „na pewno dostałem dobry telefon?”. Xperia L nie wygląda na tani. Design jest świetny – szczególnie miłe wrażenie robi charakterystyczne wygięcie, lekko zakrzywiające bryłę sprzętu. Całość sprawia wrażenie jednolitego i solidnego, chociaż w rzeczywistości tylną część obudowy można zdjąć. Przód wykonany jest z dobrej jakości odpornego na zarysowania szkła (przez dwa tygodnie się z nim nie cackałem, ale nie zauważyłem żadnych wad), natomiast tył z miękkiego plastiku, który sprawia wrażenie lekko gumowatego. Tego ostatniego wyrażenia użyłem w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu – dzięki temu na obudowie nie zostają ślady palców, a ponadto sprawie w dłoni miłe wrażenie.
W pudełku znajdziemy kabel USB-microUSB, adapter który pozwoli nam ładować telefon ze zwykłego gniazdka i słuchawki. Te ostatnie możecie od razu spisać na straty – to słabiutkie „pchełki”, które nie mają startu do kanałówek za 30zł. Dziwię się, że Sony zdecydowało się na pchełki, skoro dokanałówki mają niższy poziom wejścia do kategorii „słuchable”. Nie spodziewałem się szaleństw, ale te słuchawki są po prostu do kitu.
Od razu zauważymy, że przycisk „power” znajduje się w Xperii L w innym miejscu, niż zazwyczaj w smartfonach. Podobnie jak we flagowcu ze stajni Sony – modelu Z, również tutaj przycisk odblokowujący ekran umieszczono z boku obudowy. Pierwsze kilka dni było mi ciężko przyzwyczaić się do tego rozwiązania, ale szybko odkryłem jego zalety. Zazwyczaj nie obejmujemy smartfona w całości, a trzymamy go mniej więcej w połowie – żeby ułatwić sobie obsługę. W tym momencie nasz kciuk znajduje się dokładnie na przycisku „power”. Kudosy za pomysł.
Warto wspomnieć też, że telefon jest bardzo lekki, aczkolwiek solidny. Nie mamy wrażenia, że lada moment złamie się w pół (wieczna przypadłość Samsungów), ani że ciąży w dłoni. Chociaż wymacałem Xperię L porządnie, to nie znalazłem miejsc, w których trzeszczałby plastik.
Dwa lata temu „high-end”, dzisiaj „entry-level”
Po uruchomieniu telefonu czeka nas mały zawód – rozdzielczość ekranu nie powala. Na papierze 854x480 pikseli rozłożone na wyświetlaczu o wielkości 4,3 cala to nie koniec świata, ale pamiętajmy że Xperia L nie ma fizycznych przycisków na obudowie – w większości przypadków na dole ekranu będą wisiały androidowe ikony „wstecz”, „home” i „switch”. Ostatnie dwa lata używałem HTC Desire HD, z wyświetlaczem o ten samej rozdzielności. Nieco lepiej używało mi się tajwańskiego sprzętu (żartuję, wiem że obydwa zrobiono w Chinach albo Wietnamie), podejrzewam że właśnie ze względu na przyciski na obudowie. Czasami brakowało mi tych paru centymetrów. Na otarcie łez mamy bardzo dobrą jasność i jakość obrazu. Nie ma najmniejszego problemu z używaniem Xperii L w pełnym słońcu.
Na „pokładzie” Xperii L rezyduje Android 4.1 Jelly Bean z nakładką od Sony, która mi osobiście bardzo przypadła do gustu – po raz kolejny designerzy japońskiej korporacji udowadniają, że mają wyczucie smaku. Urządzenie napędza dwurdzeniowy procesor Qualcomm MSM8230, taktowany z częstotliwością 1GHz, wspierany przez 1GB pamięci RAM. Zaraz po odpakowaniu urządzenie działało bardzo szybko, ale już po niecałych dwóch tygodniach zauważyłem, że zdarzają się niewielkie zwolnienia i zawieszki. Podobnie telefon reaguje na włączenie na raz zbyt wielu gier. Nic szczególnie irytującego, wystarczy zamknąć parę aplikacji, ale nie spodziewajcie się demona szybkości.
Xperia L wyposażona jest w 2GB pamięci przeznaczonej dla urządzenia, dodatkowe 4GB pamięci wewnętrznej i posiada możliwość rozbudowania dzięki kartom microSD. To więcej niż bym się spodziewał po urządzeniu z „rozsądnej półki cenowej”.
Przejdźmy do głównego punktu programu i elementu, która ma sprzedawać Xperię L – aparatu. Sony wie co robi, wyróżniając własnie ten element. Mając Xperię L można znieść do piwnicy aparat kompaktowy, o ile takowy posiadacie. Zdjęcia zazwyczaj nie odstają od tego, co moglibyście uchwycić przeciętnym „cykaczem” za kilkaset złotych. Osiem megapikseli w połączeniu z dobrą optyką w zupełności wystarczy do domowych zastosowań. Swoje robi też technologia HDR (podczas jej używania liczba megapikseli spada do siedmiu), która bardzo poprawia balans jasności, kiedy robimy zdjęcia w niezbyt dobrych warunkach. Oczywiście – nieco lepsze fotki uchwycimy telefonami z górnej półki, ale nie zapominajmy że Xperia L to tani sprzęt. Wspomnę też o dobrej stabilizacji obrazu i przycisku z boku obudowy, który... naprawdę się przydaje. Zapomniałem już jako to komfort, nie musieć podczas łapania ujęć wyginać palca, żeby trafić w odpowiednią ikonkę.
Poniżej zdjęcie zrobione z i bez wykorzystania HDR:
Jeżeli chodzi baterię, to pierwszego dnia przeprowadziłem stress-test. Cały dzień włączone 3G, Wi-Fi i GPS, automatyczne podświetlenie. Telefonu używałem bardzo intensywnie, na dwie godziny nawet postawiłem hot-spot Wi-Fi, co jak pewnie wiecie, okropnie żre baterię. Xperię odłączyłem o ładowarki o godzinie 8:00, a o 23:00 miałem 6% baterii. Na styk. Jeżeli jednak włączymy tryb Stamina (wyłącza transfer danych, kiedy telefon jest w trybie czuwania) i nie będziemy szaleć, to możemy nie ładować Xperii nawet dwa dni. Będzie ciężko, ale to wykonalne.
Z drobnych, ale wartych wspomnienia rzeczy:
- GPS działa bez zarzutu – bardzo szybko łapie sygnał i nie traci go bez wyraźnych powodów.
- Głośniki są całkiem niezłe, jak na telefon.
- Podczas rozmów włączony jest chyba jakiś filtr, bo kiedy nasz rozmówca milczy, telefon jest zupełnie głuchy na dźwięki w jego otoczeniu. Mnie osobiście trochę to denerwowało, chociaż wyobrażam sobie, że może być przydatne gdy prowadzimy rozmowy w hałasie.
- Dioda informująca nas o nowych powiadomieniach jest nieco zbyt nachalna. Łapałem się na tym, że siedząc przy komputerze odwracałem telefon lampką do tyłu, żeby mnie nie rozpraszała.
Brać. Bo styl, szyk i dobre zdjęcia
Generalnie rzecz biorąc, pomijając świetny aparat i nowszą wersją Androida, używając Xperii L blisko pod względem „user experience” do mojego dwuletniego HTC Desire HD. To komplement, jakby ktoś nie wiedział.
Xperia L świetnie udaje, że jest lepszym sprzętem niż w rzeczywistości. Świetny design i bardzo dobry aparat przekonają niejedną mamę i siostrę, że mają w ręku fantastyczny telefon, będący ziszczeniem ich marzeń, mogący bez kompleksów leżeć obok iPhone'a. Bardziej wymagających użytkowników zniechęci niska rozdzielczość i rozmiar ekranu, do spółki z niezbyt wydajnym procesorem. Pamiętajmy jednak, że telefon ten kosztuje 1200zł. W tej cenie Sony Xperia L jest jak najbardziej godna polecenia.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu